Mam na imię Agnieszka, a na nazwisko Osiecka

Mam na imię Agnieszka, a na nazwisko Osiecka

Szczere, intymne i bez cenzury – o dziennikach poetki wiedzieli tylko najbliżsi Zaczynam mój pamiętnik Dnia 27 XII 1945 r. W 1939 r. wróciłam z Zakopanego do Warszawy. Wtedy zaczęła się okupacja niemiecka. Miałam wtedy trzy lata, a teraz mam dziewięć. Na początku mieszkałam z rodzicami na Saskiej Kępie, na ulicy Jakubowskiej 16. Miałam tam swój pokój, który był mały, ale śliczny. (…) Pewnego razu byliśmy (to znaczy Mama, Tata i ja) w naszej kawiarni i jedliśmy obiad. Potem tata poszedł do pracy, a ja i mama poszłyśmy do naszych znajomych. O piątej godzinie wieczorem wybuchło powstanie przeciw niemcom*. (…) Pod koniec powstania niemcy wysiedlali Polaków do różnych obozów. Nas wywieźli do obozu d[o] S[ank]t Pölten. W obozie było źle. Mamusia, Tatuś i inni Polacy pracowali w fabryce. Potem Tatusia niemcy wywieźli na okopy, a ja zachorowałam na szkarlatynę. Potem znowu byliśmy razem (to jest mama, tata i ja), ale nie wiedzieliśmy nic o Babciach, Cioci i Dziadku, których bardzo kocham. (…) Gdy wróciłam z obozu, znaleźliśmy się dosłownie wszyscy, tzn. cała rodzina i Iza. Izy ojciec wrócił z obozu trochę później niż my. Dalej przyjaźnię się bardzo z Izą. Gdy wróciliśmy z obozu, okazało się, że nasze mieszkanie jest zburzone. Cztery miesiące mieszkaliśmy w maleńkim pokoiczku u Dziadunia. (…) Teraz będę pisać nieco obrazowiej, bo właśnie dzisiaj zaczęłam pisać mój pamiętnik i musiałam streścić szereg lat, a teraz będę pisała codziennie wieczorem przeżycia z całego dnia. Mam na imię Agnieszka, a na nazwisko Osiecka. 31 III 1950, piątek W środę było tak: Na piątej lekcji odbyło się otwarte zebranie ZMP dla wszystkich uczennic (prócz ósmych klas). Eliza, Baśka P[awlak] i ja siedziałyśmy w kącie na ziemi, a Ewa na ławce i czytała książkę, więc się nie wygłupiała, tylko kazała się zasłaniać i nie kłaść się jej na nogach. Za to nasza trójka wygłupiała się przeraźliwie. Nawet dziewczynki z jedenastych klas z nas się śmiały. Ja się ciągle kładłam na ziemi, wstawałam i kręciłam. Gadałyśmy cały czas straszne głupstwa i to prawie głośno. Dyrektorka upominała się o ciszę, ale na próżno. (…) Przez ten czas minął referat (naturalnie, Kronman {z XIh}) i dyskusja nudna jak flaki z olejem, i ze dwa przemówienia, tylko nie wiem, czyje, i ten ktoś, kto prowadził zebranie, zaproponował przegłosowanie rezolucji (o „trzydniówkach”, pracy itp.). Dużo dziewczynek wstrzymało się (nikt nie był przeciw), ale tylko Baśka i ja podniosłyśmy ręce, a moją tylko zauważono i kazano mi powiedzieć, dlaczego. Zgłupiałam zupełnie. W dodatku byłam spięta z Elizą i szamotałam się z 15 sekund (15 wieków), zanim wstałam. Wyobrażam sobie mój wygląd wtedy – wstaje z ziemi czupiradło, na głowie siano (w głowie też), usta rozdziawione (bo nie – otwarte) i nie wie, co gadać. W końcu palnęłam głupstwo: „Jak ja mam się tłumaczyć, to już wolę głosować za rezolucją”. Po zebraniu – sodoma, gomora, grom z jasnego nieba… Najpierw Pani Pyczot (od gimnastyki) kazała mnie i Elizie zostać i palnęła ognistą mówkę z wściekłością u niej niespotykaną na temat naszego zachowania, które (o zgrozo!!!) widziała, i powiedziała, że „wyciągnie należyte konsekwencje, daleko idące konsekwencje”. Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć, kiedy Elka Czerw powiedziała mi, że mnie z powodu tego głosowania „zawieszą” w ZMP. Najgorzej denerwowało mnie to, że dziewczynki myślały, że ja miałam grandę za głosowanie (od Pyczotowej), a nie 2 osobne awantury. Poszłyśmy z Elizą i Baśką (ona poszła się dobrowolnie przyznać) do naszego anioła opiekuńczego – Pani Piotrowskiej. Bardzo ją to zasmuciło. Najgorzej [!], naturalnie, ja, bo one nie są zorganizowane, a po drugie – głosowały. Straszne było to, że ja właściwie nie wiedziałam, d l a c z e g o n i e głosowałam. Dlaczego? Wymyślałam stosy argumentów – były po prostu śmieszne. Dyskutowałyśmy dość długo i swobodnie (gabinet fizyczny był i dosłownie, i w przenośni zamknięty). Wyszłam „pocieszona” i nawet nie starałam się czegoś załatwić, bo cała moja nadzieja była w tym, że będę o 3-ej grała w siatkę. Przyszłam do domu i… załamałam się psychicznie: słupki były złamane. To już trzeci raz! Boże! Jakaż ogromna jest złośliwość ludzka! Załamałam się tak, jak już dawno pod wpływem jakichś wewnętrznych, mądrzejszych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 41/2013

Kategorie: Kultura