W skandalicznym niemieckim filmie to Polacy najbardziej nienawidzą Żydów Kiedy niemiecka telewizja ZDF szumnie zapowiadała nakręconą kosztem 14 mln euro wojenną trylogię „Unsere Mütter, unsere Väter” („Nasze matki, nasi ojcowie”), przeczuwałem już, że Polacy zostaną przedstawieni w niekorzystnym świetle, jako antysemici, niekiedy zajadlejsi od zbrodniarzy hitlerowskich. Od lat staram się zobaczyć wszystkie ważniejsze filmy oraz programy dokumentalne naszego zachodniego sąsiada. Robię to z dziennikarskiego obowiązku, ale także jako miłośnik kultury i języka narodu, który wydał Heinego i Kanta. Znam więc optykę i interpretację historyczną obowiązującą już od lat nad Renem, Łabą i Sprewą. Ostrzegłem nastoletniego syna, który zamierzał oglądać film ze mną, że należy się spodziewać przekłamań, a nawet oszczerstw wobec ojców i matek obecnego pokolenia Polaków. Nie spodziewałem się jednak, że film okaże się aż tak skandaliczny. Niemiecki portal internetowy Publikative, prowadzony przez Fundację im. Amadeu Antonia (Angolczyka zamordowanego przez neonazistów w 1990 r. w brandenburskim Eberswalde), słusznie napisał później, że w 270-minutowym filmie tylko Polacy tak naprawdę nienawidzą Żydów. Dodajmy, że jest to nienawiść jadowita, zaciekła, fanatyczna, bezpardonowa i irracjonalna. Partyzanci antysemici Polscy chłopi na Lubelszczyźnie gotowi są sprzedać żywność partyzantom z AK tylko wtedy, jeśli w oddziale nie ma Żydów. Dowódca zapewnia, że Żydzi wydzielają specyficzny zapach i natychmiast zostaliby rozpoznani. Inny partyzant zapowiada: „Utopimy Żydów jak koty”. Akowcy atakują niemiecki transport kolejowy, wybijają załogę. Mają nadzieję zdobyć żywność. W bydlęcym wagonie są jednak ludzie wiezieni do obozu. Dowódca, człowiek zresztą dzielny, patrzy przez chwilę z obrzydzeniem. Zamyka wagon. Nie zamierza uwolnić przeznaczonych na śmierć. Padają słowa: „Większość z nich to Żydzi. A Żydzi są tak samo parszywi jak komuniści czy Ruscy. Lepsi martwi niż żywi”. Nie można się oprzeć wrażeniu, że akowcy niczym się nie różnią od esesmanów. Film nie pokazuje za to niemieckich obozów zagłady ani komór gazowych. ZDF to potęga, prestiżowy drugi program niemieckiej telewizji publicznej. Trylogia powstawała przez prawie 10 lat. Trzecią część, emitowaną 20 marca, oglądało 7,6 mln widzów (wszystkie trzy części – ponad 20 mln). Film wywołał w RFN szeroką dyskusję i przeważnie był wychwalany pod niebiosa. „Nie mogliśmy wystawić naszym ojcom i matkom prawdziwszego pomnika”, zachwycał się dziennik „Die Welt”. Według tygodnika „Die Zeit” było to najbardziej znaczące wydarzenie współczesnej epoki telewizyjnej. Z uznaniem o produkcji wyrazili się historycy uchodzący za renomowanych. Hans-Ulrich Wehler, emerytowany profesor, autor klasycznej już pięciotomowej „Społecznej historii Niemiec”, stwierdził z satysfakcją: „Do tej pory w Niemczech nie wiedziano, że polski ruch partyzancki nastawiony był antysemicko w tak zdumiewającym stopniu. Pokazanie tego wymagało odwagi”. Dr Ralf Georg Reuth, autor wydanej także w Polsce biografii Goebbelsa, wystąpił jako ekspert na łamach wysokonakładowego brukowca „Bild”. Przedstawił w nim „wnikliwą i obiektywną” analizę historyczną: „Partyzanci pokazani w tym filmie to członkowie tzw. polskiej Armii Krajowej, która walczyła o niepodległą Polskę. Armię Krajową, której jednostki operowały jako grupy partyzanckie, tworzyli polscy nacjonaliści. Antysemityzm był w ich szeregach ekstremalnie rozpowszechniony. W ogóle w Europie Wschodniej antysemityzm był szeroko rozpowszechniony, co ułatwiło nazistom mordowanie europejskich Żydów”. Niemieccy dziennikarze oddali głos sędziwym dawnym żołnierzom Wehrmachtu, a nawet esesmanom, którzy opowiadali, że wojna jest okropna, ale oni nie mają sobie nic do zarzucenia, bo tylko wykonywali rozkazy, nigdy nie mordowali cywilów, a o zagładzie Żydów najwyżej coś tam słyszeli. Niemcy – same ofiary Film przedstawia historię pięciorga przyjaciół, wzbudzających sympatię młodych ludzi, urodzonych ok. 1920 r. Bohaterowie są apolityczni, tańczą swinga zakazanego przez brunatny reżim i mają nadzieję, że wojna się skończy przed Bożym Narodzeniem. Jeden z piątki, Viktor, jest Żydem – rzecz zresztą całkowicie nieprawdopodobna. W połowie 1941 r. byłoby cudem, gdyby Żyd w Berlinie miał chociaż jednego „aryjskiego” przyjaciela. Niemal całe niemieckie społeczeństwo zgadzało się wtedy, że Żydzi to „szkodnicy” i „obce ciała we wspólnocie narodowej”, które należy usunąć, może niekoniecznie wymordować, ale jak najszybciej wyrzucić na Madagaskar czy na Syberię. W 1941 r. byli jeszcze Żydzi w Berlinie, lecz „prawdziwi Niemcy” omijali ich
Tagi:
Krzysztof Kęciek