Ameryka odleciała

Ameryka odleciała

Republican presidential candidate Donald Trump speaks Saturday, April 2, 2016, during a campaign rally at Memorial High School in Eau Claire, Wis. (AP Photo/Jim Mone)

Donald Trump nie wie jeszcze, jaki świat chce zbudować, ale wie, że obecny trzeba zburzyć Czy wszystko zostało już powiedziane? Czy już wiemy, dlaczego Donald Trump wygrał wybory i będzie 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych? Czy wiemy, jakim będzie prezydentem i jaka będzie Ameryka za jego kadencji? I jak wpłynie to na sytuację Polski? Oczywiście to wciąż enigma, mimo że od kilku dni najtęższe głowy próbują znaleźć odpowiedź na te pytania, a powód jest jeden, podstawowy – Donald Trump to człowiek nieobliczalny i tak naprawdę nikt nie wie, jakie ma poglądy i co zrobi za chwilę. Zagadka sfinksa Nie, Trump nie jest sfinksem, jest jego zaprzeczeniem. Ale właśnie dlatego, że tak dużo mówi, że co chwilę zmienia zdanie i potrafi sobie zaprzeczać, staje się tak zagadkowy. Do świata polityki przyszedł z biznesu, a to dwa różne światy, rządzące się różnymi regułami. W polityce zmiana zdania wydaje się czymś nagannym, oczekujemy od polityków stałości poglądów, tego, by były one przemyślane i dobrze uzasadnione. W biznesie liczy się efekt. Poglądy można zmieniać, to świadczy o elastyczności. W polityce ważną cechą jest zbudowanie zespołu współpracowników, lojalność, praca z wyborcami. W biznesie można dobierać ludzi do aktualnego zadania. Trump w kampanii wyborczej grupę doradców zmieniał trzykrotnie, więc nawet trudno wróżyć, komu jakie stanowiska powierzy w styczniu, gdy obejmie władzę. A potem – jak długo ze swoimi ministrami wytrzyma. Innymi słowy, wraz z Donaldem Trumpem wchodzi do światowej polityki niestałość, nieprzewidywalność, niepewność. Wchodzi zresztą coś jeszcze – brutalny język i brutalne maniery. Trump taki właśnie był podczas kampanii. Mówił, że wyrzuci wszystkich Latynosów, którzy przebywają w Stanach nielegalnie, że postawi na granicy z Meksykiem mur, zakaże wjazdu do USA muzułmanom i obłoży cłami towary sprowadzane z Chin. Te zapowiedzi wzbudzały entuzjazm jego wyborców, choć wszystkie zwiastują konflikty, i to bardzo niebezpieczne dla pokoju światowego. Czy Trump zdawał sobie z tego sprawę? Zdecydowanie nie. On przecież żyje w świecie właściciela wielkiej firmy, z którym się nie dyskutuje. Czy będzie chciał przenieść te metody do świata polityki? Nie miejmy złudzeń – on je przeniesie. W polityce wewnętrznej, na której będzie musiał się skupić, oznacza to generowanie kolejnych konfliktów, wskazywanie kolejnych grup, które „szkodzą” Ameryce. To mogą być muzułmanie, Latynosi, ale także establishment Partii Republikańskiej, który – przypomnijmy – był przeciwko Trumpowi. A on, jeżeli zechce podporządkować sobie partię, uzyskując tym samym wpływ na Kongres, będzie musiał z tym establishmentem wejść w konflikt. Amerykę czekają zatem lata wewnętrznych bitew i chaosu. Na dole i na górze. PiS się cieszy. Ale dlaczego? Co ten wybór przyniesie w polityce zagranicznej, którą jesteśmy bardziej zainteresowani? Eksperci wypowiadający się w mediach zajmują najczęściej takie stanowisko: poczekajmy, jaką nowy prezydent skonstruuje ekipę, zobaczmy, kogo mianuje szefem dyplomacji. On na polityce się nie zna, więc sprawy zagraniczne będzie chciał puścić w ajencję, oddać je komuś, komu ufa. Nie podzielam tego poglądu. Po pierwsze, sprawy polityki wewnętrznej zazębiają się z polityką zagraniczną. Gdy Trump mówi, że „zrobi porządek” z towarami sprowadzanymi z Chin, zapowiada to konflikt w strefie Pacyfiku. Po drugie, Trump nigdy nie zgodzi się na sytuację, w której „odpuści” sobie sprawy międzynarodowe. Jego hasło wyborcze: „Przywróćmy wielkość Ameryce”, zakłada aktywną politykę zagraniczną. A ponieważ jest głęboko przekonany, że to on najlepiej wszystko załatwi, szczególnie podczas rozmowy w cztery oczy, i że ma doświadczenie z negocjacji w biznesie, możemy się spodziewać takich inicjatyw z jego strony. Także tych, które przynajmniej pośrednio będą dotyczyć Polski. Politycy PiS nie ukrywali radości po zwycięstwie Trumpa. I Antoni Macierewicz, i Witold Waszczykowski mówili, że dopiero teraz stosunki Polski z USA nabiorą nowej jakości, że wejdą na wyższy poziom. Dylemat sprzed paru miesięcy, który przedstawiał wicepremier Morawiecki, że wybór między Clinton a Trumpem to wybór między dżumą a cholerą, już przestał istnieć. Łatwo to wytłumaczyć. Podczas kampanii wyborczej Clintonowie skrytykowali sytuację wewnętrzną Polski, zarzucając władzy odchodzenie od demokracji. Swoje zastrzeżenia formułował też prezydent Obama. Było więc oczywiste, że Hillary Clinton jako prezydent USA i Partia Demokratyczna będą krytyczne wobec Polski pod rządami PiS. Trump

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 46/2016

Kategorie: Świat