Annapolis – fatamorgana pokoju

Annapolis – fatamorgana pokoju

Bushowi nie chodzi o państwo palestyńskie, lecz o stworzenie sojuszu przeciw Iranowi Pod koniec prezydentury George W. Bush wystąpił jako krzewiciel pokoju. Pospiesznie zorganizował w Annapolis największą bliskowschodnią konferencję od 1991 r. Do słynnej Akademii Marynarki Wojennej w stanie Maryland zjechali przywódcy 40 państw i organizacji. Przybyli nawet wiceminister Syrii, formalnie pozostającej w stanie wojny z Izraelem, oraz szef dyplomacji Arabii Saudyjskiej, która nie uznaje państwa żydowskiego. Premier Izraela, Ehud Olmert, i prezydent Autonomii Palestyńskiej, Mahmud Abbas, wygłosili mowy i przyrzekli, że będą prowadzić negocjacje w ekspresowym tempie – co dwa tygodnie. Rezultatem tych wysiłków ma być utworzenie „niepodległego, demokratycznego i zdolnego do życia państwa palestyńskiego”, jak to określił prezydent USA. Powinno to nastąpić do stycznia 2009 r., kiedy to Bush zakończy kadencję. Tylko że nikt nie wierzy, aby tak rzeczywiście się stało. Izraelski politolog Menachem Klein, który w 2000 r. podczas bliskowschodnich negocjacji w Camp David był doradcą premiera Ehuda Baraka, twierdzi: „Częściowo to tylko public relations, czysty marketing. Poprzez doprowadzenie do rozmów Stany Zjednoczone pragną poprawić swą opinię w regionie. Sekretarz stanu Condoleezza Rice nie ma pełnego poparcia Białego Domu. Annapolis to tylko okazja do zrobienia zdjęć”. Komentatorzy podkreślają, że do pokoju nie zdołają doprowadzić politycy, których pozycja jest niepokojąco słaba. Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas reprezentuje najwyżej połowę swego narodu. Przy poparciu USA i Izraela rządzi na Zachodnim Brzegu, jednak w Strefie Gazy sprawuje władzę radykalny islamski Hamas, uznawany przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską za organizację terrorystyczną. W Gazie Hamas urządził wielotysięczną demonstrację przeciwko rozmowom w Annapolis. „Mogą sobie jeździć na tysiące konferencji, ale w imieniu narodu palestyńskiego oświadczamy, że tego nie zaakceptujemy”, wołał do manifestantów lider Hamasu, Mahmud Zahar. Protesty przeciw Annapolis odbyły się także na Zachodnim Brzegu, zostały jednak stłumione przez policjantów Fatahu, którzy w Hebronie użyli broni palnej, zabijając jednego i raniąc 12 rodaków. Nikt nie może wykluczyć, że Hamas przemocą rozprawi się z Fatahem także na Zachodnim Brzegu. Pozycja premiera Ehuda Olmerta jest słaba po tym, jak przegrał w ubiegłym roku wojnę przeciwko proirańskiej milicji Hezbollah w Libanie. Ben Caspit, komentator izraelskiego dziennika „Maariv”, napisał, że prawdziwym zwycięzcą szczytu w Annapolis jest właśnie premier Olmert, któremu jednak chodzi tylko o to, aby zrobić wrażenie i utrzymać się na czele rządu do końca 2008 r. Dodajmy, że przeciwna ustępstwom wobec Palestyńczyków jest nie tylko opozycyjna partia Likud, ale także ultraortodoksyjne ugrupowania wchodzące w skład izraelskiego rządu. Olmert wysyła więc sprzeczne sygnały – uczestniczącą w koalicji rządowej Partię Pracy zapewnia, że gotów jest do kompromisu z Palestyńczykami, jednak ortodoksów uspokaja, że jedynym rezultatem Annapolis będą wspólne zdjęcia. Wreszcie Bush ma przed sobą tylko nieco ponad rok prezydentury. W tej fazie amerykański przywódca uchodzi za „kulawą kaczkę”. Wątpliwe, aby zdołał doprowadzić do przełomowego kompromisu na Bliskim Wschodzie, tym bardziej że angażowaniu się USA w proces pokojowy przeciwny jest stojący na czele wciąż wpływowych neokonserwatystów wiceprezydent Dick Cheney. Poprzednik Busha, prezydent Bill Clinton, bardzo intensywnie zabiegał o pogodzenie Izraelczyków i Palestyńczyków, skłóconych o niewielki kraj między Jordanem a Morzem Śródziemnym. Rozmawiał sam, nieustannie wysyłał na Bliski Wschód dyplomatów. Wydawało się, że w Camp David uda się wreszcie pojednać ogień z wodą – porozumienie wydawało się w zasięgu ręki. Ale konferencja nie doprowadziła do sukcesu – Jasir Arafat nie zgodził się na podpisanie układu. Izraelczycy zaczęli gromko oskarżać lidera OWP, że nie chce pokoju. W rzeczywistości odpowiedzialność za fiasko Camp David spada na obie strony. Izraelczycy, mimo „procesu pokojowego”, trwającego od porozumień z Oslo w 1993 r., nadal rozbudowywali swe osiedla na terytoriach okupowanych. Ponadto oferta, którą Ehud Barak złożył Arafatowi, wcale nie była tak „wielkoduszna”, jak twierdzili komentatorzy w Tel Awiwie. Plan Baraka, który zresztą nie dał niczego na piśmie, przewidywał utworzenie państewka palestyńskiego, całkowicie zależnego od Izraela, stworzonego z czterech niepołączonych ze sobą miniterytoriów, swego rodzaju „bantustanów”. Niepowodzenie w Camp David miało fatalne następstwa. Palestyńczycy poderwali się do kolejnego antyizraelskiego powstania – intifady. Fatah, świecka organizacja

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 49/2007

Kategorie: Świat