Człowiek z SZSP – rozmowa z prof. Jackiem Raciborskim

Człowiek z SZSP – rozmowa z prof. Jackiem Raciborskim

Lider SdRP

A potem ci umiarkowani z PZPR przejęli partię, przekształcając ją w SdRP.

– Trzeba dostrzec siłę tej partii nawet w końcowej fazie. W wyborach delegatów na XI Zjazd, ten ostatni, który odbył się w styczniu 1990 r., wzięło udział około miliona członków PZPR (to są dane z Wydziału Organizacyjnego KC, sądzę, że tylko nieco zawyżone). To masa ludzi, która pytała, co dalej. Kwaśniewski nie był jedyną możliwością. Były jeszcze inne koncepcje, bardziej radykalne – Fiszbacha. Były też bardziej zachowawcze. Były setki aktywistów, którzy szukali swego miejsca. Nurt zachowawczy nie miał wyraźnego lidera, gdyż Miller nie chciał się obsadzić w tej roli. Gdyby jednak nie doszło do porozumienia między Millerem a Kwaśniewskim, to w demokratycznej procedurze Kwaśniewski mógłby przegrać.

Dlaczego Miller na to poszedł?

– Bo Kwaśniewski był wielką szansą spokojniejszego przejścia. Był znacznie szerzej akceptowany. Stanowił emblemat reformatorów. A Miller miał wtedy etykietkę reprezentanta aparatu, betonu. Tak naprawdę był realistą i zwracał się przeciwko – jak wówczas mówił – mitowi niepokalanego poczęcia, co miało oznaczać pogodzenie się z tym, że SdRP poczęła się z PZPR. Z faktu tego płynęła siła i słabość tej partii. Organizacyjną siłę spersonifikował Miller, a Kwaśniewski rozpoczął walkę o nowy wizerunek, o przezwyciężenie dramatycznej słabości tej formacji w sferze symbolicznej, walkę o uznanie, w tym międzynarodowe. To był bardzo trudny czas dla tej partii. Groziło wprowadzenie represyjnych ustaw dekomunizacyjnych i lustracyjnych. One musiałyby naruszyć świeże jeszcze fundamenty demokracji. I zdolność Kwaśniewskiego do porozumiewania się z obozem Mazowieckiego, Michnika, Geremka, Kuronia była nie do przecenienia.

I szable w Sejmie…

– A także wsparcie dla planu Balcerowicza oraz kadry, które SdRP mogła zaoferować. Część tych kadr była nastawiona bardzo rynkowo. Kwaśniewski nie był mesjaszem, nie jest tak, że on zorganizował SdRP, że ją przeprowadził przez Morze Czerwone itd. Był charyzmatycznym liderem tej formacji, ale to była partia od początku dobrze zinstytucjonalizowana. Partia, która miała ważne zasoby. I pierwsze sukcesy odniosła już w roku 1990 – w wyborach samorządowych ok. 8% mandatów (często pod innym szyldem) i ponaddziewięcioprocentowy wynik Cimoszewicza w wyborach prezydenckich. Pamiętać trzeba o całkowitej wówczas delegitymizacji starego systemu.

Mówił pan, że elastyczność i pewna bezideowość były atutem w momencie przejścia. Ale w czasach już bardziej dojrzałej demokracji to raziło. Los SLD dowodzi, że partia, która jest maszynką do wygrywania wyborów i zapewniania posad kolegom, nie trafia do serc Polaków.

– To celna uwaga. Dlatego podkreślałem, że elastyczność polityczna procentuje tylko w pewnych warunkach. Dodajmy też, że początkowo SdRP była zdecydowanie bardziej ideowa niż PZPR. Ale to prawda, że nowe pozycje, nowe posady dość szybko utrwaliły manierę lekceważenia pewnych aspektów programowych, nierzadkie były też przypadki demoralizacji. I nie chodzi tu o jakąś szczególnie głęboką ideowość, lecz o przywiązanie do niewielkiego zespołu wartości, wyobrażenie warunków, w których ważne potrzeby ludzi będą lepiej zaspokajane, i posiadanie jakichś projektów realizacji celów partii. Wartości mają więc znaczenie, są granice cynizmu politycznego.

Tę formację zgubiło jeszcze jedno – gdy już wygrała wszystko, podzieliła się, skłóciła. Tak być musiało?

– Tej wojny pałaców nie musiało być. Choć rzeczywiście w polskich warunkach premier i prezydent, o ile są ambitni, wpychani są przez rozwiązania instytucjonalne w sytuację konfliktu; udział w tym mają też pewnie ich „dwory”, ale nie chcę na ten temat spekulować, gdyż boję się zarzutu hołdowania kamerdynerskiej wizji historii.

Foto: Krzysztof Żuczkowski

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 2014, 47/2014

Kategorie: Sylwetki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy