Wpisy od Łukasz Jastrząb

Powrót na stronę główną
Historia

Koniec mitu Czerwca ‘56

Pęka „powstańcza bańka” nadmuchana z okazji 50. rocznicy wydarzeń poznańskich „Czarny Czwartek poznański – 28 czerwca 1956 r. – w historii miasta zapisał się jako dzień zbiorowego uniesienia i jako dzień licznych tragedii – osobistych i rodzinnych. Był to czas gniewu i przerażenia, bohaterstwa i okrucieństwa, nadziei i rozpaczy, zdesperowanej odwagi i panikarskiego tchórzostwa”. Wypowiedź Jarosława Maciejewskiego, współautora pierwszej książki o poznańskim Czerwcu, wydanej na fali przemian w 1981 r., warto uzupełnić słowami Witolda Trojanowskiego, obrońcy w „procesie dziesięciu”, który podczas rozprawy 9 października 1956 r. powiedział: „Pamiętajcie, że 28 czerwca nie był zwykłym, normalnym dniem, (…) że odbywało się wtedy coś, co rozwikłać, wyjaśnić, zrozumieć i należycie ocenić będzie można dopiero po dziesiątkach lat”. Czym był poznański Czerwiec Dzień 28 czerwca 1956 r. nie tylko wstrząsnął miastem, ale też wywołał początkowo wielką panikę i paraliż na najwyższych szczeblach władzy. Niezadowolenie wśród robotników poznańskich zakładów pracy tliło się już od dłuższego czasu. To ekonomia i sprawy socjalne, a nie polityka były przyczynami strajku. Robotnicy nie zgadzali się na podwyższanie norm, złe warunki pracy, fatalne warunki socjalno-bytowe. Protestowali też przeciw wprowadzonemu tzw. podatkowi akordowemu, który uderzał w najwydajniejszych i tym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Masakra pod Reichstagiem

Bitwa o Berlin to ponad 120 tys. zabitych i kilkaset tysięcy rannych „Naziści szli na nas niczym fanatycy – z absolutną pogardą dla śmierci. Jednemu z tych z Hitlerjugend oderwało nogę. Krwawiła obficie, ale on nie przestawał do nas strzelać”, wspominał uczestnik walki o Berlin. Przedpiekle Berlina Jednak niemiecki opór zaczął się daleko przed Berlinem. O tym, że marsz na stolicę III Rzeszy będzie dłuższy i krwawszy, niż przypuszczano, żołnierze 1. Frontu Białoruskiego mogli się przekonać już podczas pierwszych prób forsowania Odry. Przedsmak tego, co ich czeka, poczuli w Kostrzynie, którego zdobycie otwierało „bramę do Berlina”. Dowódca twierdzy, kat powstania warszawskiego Heinz Reinefarth, nakazał SS rozstrzeliwać każdego, kto nie będzie chciał bronić miasta do końca. Rozkaz ten egzekwowano jeszcze kilka godzin przed wkroczeniem Rosjan, choć sam Reinefarth z częścią żołnierzy opuścił twierdzę wcześniej. Nic więc dziwnego, że walki o Kostrzyn trwały aż dwa tygodnie, a straty po radzieckiej stronie sięgnęły 5 tys. zabitych i 15 tys. rannych. Spośród obrońców zginęło również 5 tys. żołnierzy, a 6 tys. dostało się do niewoli. „Jedna z takich kompanii straciła 90% stanu w ataku na budynek podnośnika kubełkowego. Inna zaczynała walki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Spod szubienicy do aliantów

Przeszło 30 tys. nazistów uniknęło kary, bo okazali się potrzebni Amerykanom i Brytyjczykom W dniach obchodów 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego ukazała się informacja, że w niemieckiej gminie Sylt mieszkał i zrobił karierę polityczną jako burmistrz Westerlandu w latach 1951–1964 gen. SS Heinz Reinefarth, odpowiedzialny za zbrodnie na cywilnej ludności Warszawy. Ten niemiecki zbrodniarz, kat Warszawy, po wojnie żył sobie spokojnie. Był ceniony jako dobry gospodarz. O jego przeszłości w okolicy nie wiedziano albo nie mówiono. Takich jak on było wielu, bo – jak szacują historycy – przeszło 30 tys. nazistów uniknęło kary, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości. Kanałów ucieczek było wiele – argentyński, hiszpański, watykański, a także wywiadowczy – aliancki. Aliantom zależało na uspokojeniu sytuacji w powojennych Niemczech, a do w miarę sprawnego funkcjonowania państwa potrzebowali nie tylko administracji cywilnej i wojskowej, ale również wywiadu. Osądzenie i skazanie kilkudziesięciu tysięcy byłych nazistów mogło spowodować ogromną lukę kadrową. Początek zimnej wojny z ZSRR dał pretekst do współpracy z nazistami, którzy byli antykomunistami. Sam gen. Dwight Eisenhower otrzymał 10 maja 1945 r. rozkaz od Sztabu Generalnego, by rozpoczął wyłapywanie zbrodniarzy wojennych, ale do subiektywnej oceny pozostawiono mu „wyjątki przydatne ze względów wywiadowczych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Taniec brzucha Picassa

Światowy Kongres Intelektualistów we Wrocławiu w 1948 r. nie był zebraniem wyznawców i czcicieli komunizmu „W obronie pokoju” to tytuł czasopisma wydawanego przez Biuro Prasowe Światowego Kongresu Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 r. Ukazały się tylko cztery numery – trzy podczas kongresu i czwarty we wrześniu 1948 r. 60. rocznica tego wydarzenia skłoniła mnie do przejrzenia tych bardzo rzadkich egzemplarzy, których pożółkłe i sypiące się strony dostarczyły dużo ciekawostek. W 1948 r. Polska powoli podnosiła się z wojennych ruin, sytuacja polityczna wewnątrz kraju stabilizowała się (w grudniu 1948 r. zjednoczyła się PPR i PPS – powstała PZPR), zakończyła się walka z grupami zbrojnymi naruszającymi ówczesny porządek prawny, społeczny i gospodarczy. W kraju zaczęto organizować różne imprezy międzynarodowe, które z jednej strony miały charakter propagandowy, z drugiej służyły do zwrócenia uwagi na Polskę jako na kraj, który chce się liczyć w powojennym ładzie, który leczy rany po wojennej traumie i chce odgrywać istotną rolę na różnych płaszczyznach współpracy międzynarodowej. Wbrew niektórym opiniom powojenna Polska nie była całkowicie zniewoloną kolejną radziecką republiką, ale państwem, z którego chociażby wypływały inicjatywy bardzo dobrze odbierane w dyplomacji międzynarodowej. Jedną z takich imprez była Wystawa Ziem Odzyskanych, otwarta

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Poznański Katyń

Legendy, mity i zmyślone historie o wydarzeniach Czerwca ’56 W filmie „Poznań 56” w reżyserii Filipa Bajona z 1995 r., dotyczącym Poznańskiego Czerwca 1956 r., oficer strzałem w głowę zabija czołgistę (w tej roli Olaf Lubaszenko), który odłączył się od wojsk pacyfikujących miasto. Scena ta miała symbolicznie odzwierciedlać mit o tajemniczych ofiarach Czerwca ’56, a przede wszystkim legendę o egzekucji żołnierzy, którzy mieli przyłączyć się do demonstrantów. Niestety, wiele osób uwierzyło w artystyczną wizję Filipa Bajona i wciąż wierzy w setki tajemniczych ofiar, jakie przyniosły kilkugodzinne zamieszki w Poznaniu w czerwcu 1956 r. Na łamach „Przeglądu” poruszyłem w 2006 r. sprawę mitologizacji Poznańskiego Czerwca 1956 r., ekonomicznego strajku, który przerodził się w zbrojne zamieszki. Zostały one nazwane po 50 latach przez grupkę osób „antykomunistycznym powstaniem”. Kwestia terminologii to temat na osobny artykuł, ale warto dodać, że jeden z historyków postawił na zeszłorocznej konferencji naukowej tezę, że Poznański Czerwiec 1956 r. był ostatnim etapem walki antykomunistycznego podziemia zbrojnego, czyli tzw. ludzi z lasu – lub jak ktoś woli terminologię minionego okresu – rabunkowych band zbrojnych z okresu kształtowania się władzy ludowej. Od kilkunastu lat zajmuję się naukowo wydarzeniami Czerwca ’56. Osobną teczkę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Rocznica z tryzubem w tle

O odradzającym się ukraińskim nacjonalizmie ostatnimi czasy jest bardzo głośno. Na Ukrainie buduje się pomniki upamiętniające dowódców Ukraińskiej Armii Powstańczej, powstają propagandowe filmy, publikacje gloryfikujące nacjonalistów. Patronami ulic, szkół zostają działacze Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Całemu temu procesowi patronuje prezydent Wiktor Juszczenko, który w maju 2006 r. w Pawłokomie tyle mówił o pojednaniu polsko-ukraińskim i wspólnej drodze Polski i Ukrainy do zmycia piętna historii, jakim obciążone są oba państwa. Tymczasem w sierpniu 2006 r. Juszczenko odznaczył Jurija Szuchewycza (syna Romana Szuchewycza – dowódcy UPA) i nadał mu tytuł Bohatera Ukrainy. W październiku 2006 r. zaś podpisał dekret uznający UPA za ruch wyzwoleńczy. Ostatnie obchody 65. rocznicy powstania UPA (14 października br.) miały charakter wyjątkowo uroczysty. We Lwowie odsłonięto pomnik Stepana Bandery, został ogłoszony prezydencki dekret „O świątecznych obchodach 65-lecia powołania UPA”. Prezydent nakazał też przyspieszenie budowy pomnika Romana Szuchewycza we Lwowie oraz objęcie pomocą medyczną weteranów UPA, którzy mają nieformalny status kombatantów w zachodnich regionach Ukrainy. 13 października we Lwowie odbyła się uroczysta akademia z okazji obchodów 65. rocznicy UPA. Na początku akademii głos zabrał gubernator obwodu lwowskiego,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Żołnierze wyklęci

Mało kto wierzy, że min. Szczygło kieruje się szczerymi pobudkami, chcąc uczestniczyć w obchodach rocznicy bitwy pod Lenino 12 października 2007 r. minie 64. rocznica bitwy pod Lenino. Po przemianach ustrojowych w 1989 r. rocznicę tę – jak i inne daty związane ze szlakiem bojowym Armii Polskiej w ZSRR i późniejszych 1. i 2. Armii Wojska Polskiego – odesłano w niebyt. Nikt nie chciał czcić uroczystości związanych z żołnierską „hołotą w szynelach niosącą na bagnetach komunizm ze Wschodu”. Zmienił się ustrój, zmieniły się rocznice, podzielono historię II wojny światowej na „dobrą” od Andersa i „złą” od Berlinga. Pojawiła się nawet koncepcja nakręcenia nowej wersji „Czterech pancernych i psa” w wersji u gen. Stanisława Maczka. Wszystko to w imię źle rozumianej poprawności politycznej, która ostatnimi czasy urosła do rangi tzw. „polityki historycznej” lansowanej przez młodych, gniewnych historyków, którzy nie zdążyli nabyć uprawnień kombatanckich za złapanie „wilka” od spania na styropianie i nadrabiają w ten sposób swój „antykomunistyczny” życiorys. Szlak bojowy Wojska Polskiego wyzwalającego Polskę od Wschodu, to częsty temat obrazoburczych tekstów i „opracowań” przedstawiających polskich żołnierzy jako pachołków Stalina, idących w bój w stanie upojenia alkoholowego, ciągnący za sobą batalion platerówek w celach seksualnych (autor tej tezy przegrał proces

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Władca tryzuba

Budowa pomników Romana Szuchewycza, dowódcy UPA, musi budzić w Polsce zrozumiałe poruszenie i oburzenie W tym roku mija setna rocznica urodzin Romana Szuchewycza vulgo Tarasa Czuprynki. Polakom, mieszkańcom Kresów, którzy przeżyli piekło konfliktu polsko-ukraińskiego, nazwisko to kojarzy się tylko ze śmiercią, potwornymi torturami i gwałtami dokonywanymi na polskiej ludności. Roman Szuchewycz (1907-1950), Stepan Bandera (1908-1959) i Jewhen Konowalec (1891-1938) to trzej „herosi spod znaku tryzuba”, jak nazwał ich swego czasu znawca problematyki – Edward Prus. Na Ukrainie owiani legendą, mający swoje pomniki, ulice. W ostatnim czasie uaktywnił się na Ukrainie kult Romana Szuchewycza, generała Ukraińskiej Armii Powstańczej, pogromcy „komunistów i Lachów”. Roman Szuchewycz urodził się 30 czerwca 1907 r. w Krakowcu w powiecie jarosławskim. Był synem sędziego powiatowego, szkołę średnią ukończył we Lwowie, gdzie po raz pierwszy zetknął się ze Stepanem Banderą. Należał do tzw. Płastu, organizacji nawiązującej do skautingu. Od 1923 r. był członkiem nielegalnej Ukraińskiej Wojskowej Organizacji (UWO), do której najprawdopodobniej wciągnął Stepana Banderę. W UWO spotkał Jewhena Konowalca. Następnie studiował na Politechnice Lwowskiej na Wydziale Budowy Mostów (uczelnię ukończył w 1934 r.), aktywnie uczestnicząc w rodzącym się ukraińskim ruchu nacjonalistycznym.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Należy im się taka sama pamięć

Dziś w Muzeum Powstania Warszawskiego łatwiej znaleźć informację o udziale Gruzinów czy Francuzów w walkach niż o Polakach spod znaku AL czy PAL W powstaniu warszawskim walczyło tysiące żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego. Ramię w ramię bili się z Niemcami członkowie Armii Krajowej, Armii Ludowej, Milicji Robotniczej i Polskiej Armii Ludowej. O udziale w walkach tych wszystkich organizacji pisał gen. Antoni Chruściel „Monter” w depeszy skierowanej do Londynu w dniu 8 sierpnia 1944 r., a zachodni alianci uznali lewicowe ugrupowania powstańcze za część Polskich Sił Zbrojnych. Dziś, po 63 latach, nie mówi się głośno o udziale w powstaniu żołnierzy z lewicowych organizacji konspiracyjnych. Na początku lipca 1944 r. okręg warszawski Armii Ludowej liczył 1,8-2 tys. ludzi w dziewięciu podokręgach, spośród których największe były na Pradze (liczące ok. 250 ludzi) i na Woli (200 żołnierzy). Podstawową siłę bojową stanowił 130-osobowy batalion im. Czwartaków pod dowództwem por. Lecha Kobylińskiego („Konrada”). Grupy AL były słabo uzbrojone – np. na stanie batalionu „Czwartaków” był jeden karabin maszynowy, trzy pistolety maszynowe i 40 pistoletów. AL nie otrzymywała zrzutów od ZSRR, musiała swe uzbrojenie opierać na zdobyczach. Sztab AL liczył się z wybuchem powstania w Warszawie, choć bliższych danych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Meldunki tajnych agentów

Reakcje warszawiaków na wydarzenia Czerwca ’56 w świetle dokumentów Urzędu Bezpieczeństwa 28 czerwca 1956 r. robotnicy poznańskich zakładów pracy wyszli na ulice Poznania zaprotestować przeciwko podwyższanym normom, złym warunkom pracy, fatalnym warunkom socjalno-bytowym. Protestowali też przeciwko nałożonemu tzw. podatkowi akordowemu, który uderzał w najbardziej wydajnych i tym samym najlepiej zarabiających robotników. Około godziny 6.00 rano na ulice miasta wyszli pracownicy największego poznańskiego zakładu pracy – wówczas Zakładów im. Józefa Stalina Poznań, czyli Zakładów Przemysłu Metalowego Hipolita Cegielskiego. Po drodze do centrum uformował się kilkudziesięciotysięczny tłum demonstrantów. Na placu pod siedzibą władz miejskich i partyjnych zgromadziło się około 100 tys. osób. Wobec fiaska protestu, tłum demonstrantów przeniósł się pod Wojewódzki Urząd ds. Bezpieczeństwa Publicznego, by uwolnić rzekomo aresztowanych robotników. Padły strzały – prawdopodobnie z tłumu, który zdobył broń w rozbitym więzieniu. Pokojowa demonstracja o charakterze ekonomicznym przerodziła się w zamieszki zbrojne na tle politycznym. Do miasta ściągnięto dwie dywizje pancerne i dwie dywizje piechoty – ponad 10 tys. żołnierzy. Zamieszki trwały kilka godzin i pochłonęły 57 ofiar śmiertelnych (49 po stronie cywilnej i osiem po stronie władzy) i około 650 rannych.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.