Wpisy od Marek Czarkowski

Powrót na stronę główną
Kraj

Innowacyjna hucpa

Projekty dotowane z programu Innowacyjna Gospodarka powinny trafić do kabaretu Media wspierane przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju oraz inne poważne urzędy dokładają starań, by o wykorzystaniu środków unijnych mówiono wyłącznie dobrze albo bardzo dobrze. Nie za darmo. Na działania promocyjne tylko w ubiegłym roku Grupa RMF otrzymała 548 972,80 zł, Zet Premium – 450 300,00 zł, a Bonnier Business – 369 588,20 zł. To, że mimo wydania ponad 10 mld euro, czyli ponad 40 mld zł, polska gospodarka według wszelkich wskaźników i rankingów innowacyjności wlecze się w ogonie krajów Unii Europejskiej, wyprzedzając jedynie Bułgarię i Rumunię, dziennikarzy nie interesuje. Cóż… Skoro nie może być dobrze, niech przynajmniej będzie śmiesznie. Oto kilka przykładów. Krem do wybielania tego i owego Pod koniec listopada 2012 r. portale plotkarskie i brukowce do białości rozgrzała wieść, że świeżo upieczona gwiazdka piłkarskich Euro 2012, modelka Natalia Siwiec, wzięła udział w kampanii marki Dr Maria Gerard, reklamując krem i serum do rozjaśniania pach i miejsc intymnych. Źli ludzie orzekli, że dla pieniędzy modelka gotowa jest się podjąć roli „ambasadorki” kremu do d… Oburzona Siwiec natychmiast oświadczyła, że „nigdy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kasa, misiu, kasa…

Jak wydano 6,5 mln zł na brokerów innowacji i co z tego wynikło Wiadomo, że polska gospodarka do najbardziej innowacyjnych nie należy. Od lat ścigamy się z Bułgarią i Rumunią, okupując – według unijnych rankingów – czwarte-piąte miejsce od końca. Nadzieją na zmianę miał być realizowany w latach 2007-2013 Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka. W jego ramach przedsiębiorcy, jednostki badawcze i naukowe, instytucje administracyjne itp. mieli otrzymać wsparcie w wysokości 10,186 mld euro na realizację różnego rodzaju projektów, które przyczyniłyby się do znacznej poprawy sytuacji. Z kwoty tej 8,658 mld euro pochodziło z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego (EFRR), a pozostałe ok. 1,528 mld euro z budżetu krajowego. Mieliśmy się stać bardziej nowocześni, innowacyjni, europejscy i światowi. Nauka polska zaś miała dostać kopa, który wyniósłby ją na wyższą orbitę. Otóż nic takiego się nie stało. Według najnowszych doniesień – po wydaniu ponad 10 mld euro – w unijnych rankingach okupujemy te same mało zaszczytne pozycje, co w roku 2007. Jak to się stało? Nie chcąc się opierać na plotkach i pogłoskach rozpuszczanych przez złych, niespełnionych w swoich ambicjach utytułowanych osobników, którzy twierdzili, że wszystko to dno plus dziesięć metrów mułu, postanowiłem zasięgnąć języka u źródła.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Gospodarka

Smutek Krzemowych Dolin

Wydaliśmy ponad 1 mld zł na stworzenie sieci parków technologicznych. Efekty są skandaliczne W roku 2013 Najwyższa Izba Kontroli opublikowała informację pt. „Wdrażanie innowacji przez szkoły wyższe i parki technologiczne”. Dowiedzieliśmy się z niej, że na utworzenie ośmiu objętych kontrolą parków technologicznych (z istniejących wówczas 54) wydano 808,1 mln zł. Parki miały wyprowadzić naszą naukę i przemysł na szerokie wody. Nie wyprowadziły. Miały umożliwić start naukowcom, studentom i tym wszystkim, którzy mają innowacyjne pomysły. Nie umożliwiły. I oczywiście miało być dynamicznie, światowo i z rozmachem. A jak jest? Jak zwykle… Lokalne media każdą „parkową” inwestycję zwykły określać mianem „krzemowej doliny”. Komisja Europejska nie żałowała pieniędzy, wierząc, że dzięki temu polska myśl techniczna pokaże, na co ją stać. I tak do roku 2014 dorobiliśmy się (według Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości) 42 „krzemowych dolin”. W 2012 r. – według najnowszego raportu Stowarzyszenia Organizatorów Innowacji i Przedsiębiorczości w Polsce – mieliśmy ich o 12 więcej. Jednak w ciągu tych dwóch lat wstrzymano trzy inicjatywy, kolejne trzy parki nie podjęły działalności, a dwa zlikwidowano. Los czterech pozostaje nieznany. A szkoda. Bo dobrze byłoby z tego wyciągnąć wnioski na przyszłość. Chociaż od początku wiadomo było, że tworzone

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Gospodarka

Innowacyjność po polsku czyli alleluja i cała wstecz

Dlaczego nasza gospodarka nigdy nie będzie innowacyjna? Ponieważ nikt tego nie chce Amerykańscy ekonomiści Robert Solow i Paul Romer dowiedli, że głównym motorem rozwoju gospodarek były i są inwestycje w naukę, a konkretnie w badania i rozwój. Solow za swoje prace otrzymał w roku 1987 Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii, Romer zaś jest dziś jednym z najbardziej uznanych ekonomistów. Przyjęta w 2000 r. przez kraje Unii Europejskiej strategia lizbońska miała niemal dosłownie wprowadzać w życie ich poglądy. W ciągu dekady inwestycje na badania i rozwój w krajach Unii miały wzrosnąć do 3% PKB. W efekcie nastąpić miał wzrost zatrudnienia, a gospodarka unijna miała znacząco zmniejszyć dystans do Stanów Zjednoczonych. Na promocję i realizację owej strategii przeznaczono dziesiątki miliardów euro. Bardzo szybko okazało się, że wyznaczone cele są zbyt ambitne. Że Europa nie jest w stanie ich zrealizować. Jednak Polska miała trochę szczęścia. We właściwym czasie znalazła się w gronie państw, które otrzymały pieniądze na badania i rozwój. Miał to być impuls rozwoju. Spóźniony o dziesięciolecia plan Marshalla. W ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka mieliśmy w latach 2007-2013 otrzymać (i wydać) 8,658 mld euro z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. Z budżetu krajowego mieliśmy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dronowisko

Jak wydać 6 mld zł, czyli co dalej z polskimi bezzałogowcami 8 czerwca 2015 r. portal PolskieRadio.pl donosił: „Polskie drony otrzymają miliardy złotych wsparcia” i zamieścił wywiad z rzecznikiem prasowym Narodowego Centrum Badań i Rozwoju Kamilem Melcerem. Wcześniej, 11 marca 2014 r., dziennik „Rzeczpospolita” pisał: „W operacyjnych planach MON na najbliższą dekadę przewidywano zamówienie blisko 90 zestawów bezzałogowych statków powietrznych za około 3 mld zł”. W tych sprawach nic się nie zmieniło. Jeśli wierzyć deklaracjom, na zakup oraz projektowanie i budowę dronów dla wojska chcemy wydać minimum 6 mld zł. To kwota, która budzi spore emocje. Zainteresowałem się dronami po lekturze informacji ze strony internetowej mieleckiej spółki Waldrex, z której wynikało, że realizuje ona wspieraną ze środków unijnych inwestycję o nazwie „Technologie hybrydowego zespołu napędowego lekkich lub bezzałogowych statków powietrznych”. Moją uwagę zwróciły terminy – 1.11.2013- -31.10.2017 r. Zdziwiło mnie, że umowa zawarta w unijnej perspektywie finansowej 2007-2013 kończy się nie w grudniu roku 2015 r., ale w roku 2017. Dlatego nie zaskoczyła mnie niechęć prezesa Waldrexu do rozmowy. Być może wiedział, że program, którym się szczycił, nie figuruje w aktualnej bazie projektów unijnych Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Jak tracimy miliardy

Według ostrożnych szacunków, marnujemy rocznie ponad 100 mld zł środków publicznych Na co administracja rządowa i samorządowa nad Wisłą wydaje pieniądze? Lepiej nie pytać. Pół biedy, gdy rzecz dotyczy takich przypadków jak zakup przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych 28 foteli za drobne 300 tys. zł, tabliczki z nazwiskiem ministra rolnictwa za 2,5 tys. zł czy ekspresów do kawy po kilka tysięcy za sztukę. Za rządów Platformy Obywatelskiej doczekaliśmy się gigantycznej afery korupcyjnej przy zakupach sprzętu informatycznego i oprogramowania. Chodziło o setki milionów złotych. W marcu zeszłego roku Centralne Biuro Antykorupcyjne poinformowało prokuratora generalnego o „podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z udzielaniem zamówień publicznych przez Ministerstwo Sprawiedliwości”. Łączna wartość nieprawidłowo udzielonych zamówień miała przekroczyć 100 mln zł. Szum wokół tych i innych spraw trwał kilka dni, góra kilka tygodni, po czym zapadała głucha cisza. Taka sama, jaka panuje wokół, delikatnie mówiąc, dziwnych inwestycji rządowych i samorządowych, które albo okazują się nietrafione, albo niezwykle kosztowne. Odpowiedź na pytanie, dlaczego nikt się tym nie interesuje, jest prosta. Z „przyswajania” publicznego grosza żyje nad Wisłą potężna armia urzędników i przedsiębiorców. To poważny, dobrze chroniony biznes. W Polsce

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Podwładni premier Kopacz biorą wszystko

Prof. Krzysztof Szamałek wygrał konkurs na szefa Państwowego Instytutu Geologicznego. Ministerialni urzędnicy zadbali, by stanowiska nie objął 16 lutego na łamach PRZEGLĄDU opisałem historię konkursu na stanowisko dyrektora Państwowego Instytutu Geologicznego. Rywalizację – zdaniem komisji konkursowej – wygrał prof. dr hab. Krzysztof Szamałek. Co jednak nie oznaczało, że objął tę funkcję. Ministerialni urzędnicy zatroskani o przyszłość państwowego instytutu badawczego zadbali, by zwycięzca konkursu został – z przyczyn proceduralnych – wyeliminowany. Stanęło na tym, że konkurs będzie powtórzony. Czy decyzja ta była zgodna z prawem, być może w przyszłości oceni sąd. Na razie ogłoszono kolejny konkurs. Nie powinno to nikogo dziwić. Rodzima demokracja osiągnęła taki poziom rozwoju, że organizowane przez rządzących konkursy na wysokie stanowiska w ważnych agencjach, spółkach z udziałem skarbu państwa lub instytucjach w rodzaju ZUS nie mają sensu. Ponieważ albo z góry wiadomo, kto je wygra, albo gdy mimo wszystko „nasz człowiek” wypada gorzej, konkurs jest przerywany bądź unieważniany, by dać mu drugą szansę. A wszystko to dzieje się w majestacie prawa. I w zgodzie z najwyższymi standardami unijnymi. Kompetentni faworyci Mimo że prof. Szamałek odmówił rozmowy na temat udziału w konkursie na stanowisko dyrektora Państwowego Instytutu Geologicznego, uznałem, że trzeba przyjrzeć się bliżej praktykom dość powszechnym w różnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Absurd w geologii

Przypadek profesora Szamałka, czyli historia pewnego konkursu Geologia to nauka zajmująca się historią i budową Ziemi oraz procesami zachodzącymi w jej wnętrzu i na powierzchni. Wydawać by się mogło, że geolodzy to ludzie spokojni i łagodni, bo jakież emocje mogą wywoływać zimne skały? No, chyba że mamy do czynienia ze wstrząsami tektonicznymi. Wtedy nawet uczeni mogą eksplodować. Coś takiego zdarzyło się w Państwowym Instytucie Geologicznym przy ul. Rakowieckiej 4. Powodem zaburzeń stał się wynik konkursu na stanowisko dyrektora instytutu. Wynik, którego nikt nie zakwestionował! A jednak ten, kto wygrał, dyrektorem nie zostanie. Wygrany, ale niepowołany Ruchy tektoniczne zaczęły się niewinnie. Na początku lipca 2014 r. minister środowiska Maciej H. Grabowski odwołał nagle z funkcji dyrektora Państwowego Instytutu Geologicznego, placówki mającej status państwowego instytutu badawczego, prof. Jerzego Nawrockiego. Niecały miesiąc później ogłoszono konkurs. Na czele komisji mającej wyłonić następcę Nawrockiego stanął powszechnie szanowany prof. Marek Narkiewicz. W wyniku postępowania kwalifikacyjnego 6 listopada 2014 r. zapadła decyzja o zaprezentowaniu ministrowi zwycięzcy i oficjalnego kandydata na dyrektora – prof. dr. hab. Krzysztofa Szamałka, który bez trudu pokonał czterech równie utytułowanych konkurentów. Stosowną uchwałę podpisało czterech z pięciu członków komisji prof. Narkiewicza.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

„Polskie kły” straszą

Wojsko ruszyło na zakupy. Stawką jest ponad 140 mld zł. Dlatego wybuch kolejnej wielkiej „afery” to tylko kwestia czasu Handel bronią zawsze był wyjątkowo podejrzanym interesem. 7 lipca 2001 r. na łamach dziennika „Rzeczpospolita” ukazał się artykuł „Kasjer z Ministerstwa Obrony”, którego autorami byli Anna Marszałek i Bertold Kittel. Główny bohater, Zbigniew Farmus, doradca wiceministra obrony narodowej Romualda Szeremietiewa, miał domagać się w imieniu zwierzchnika dużych pieniędzy od koncernów zbrojeniowych zabiegających o kontrakty dla polskiego wojska. Przypadek ten został mocno nagłośniony w mediach, a wszystkie stacje telewizyjne pokazały, jak z pokładu płynącego do Szwecji promu funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa „zdejmują” uciekającego jakoby z Polski Farmusa. Zbigniew Farmus trafił za kraty na dwa i pół roku. Był to też koniec kariery politycznej Romualda Szeremietiewa i początek jego kłopotów z wymiarem sprawiedliwości. W związku z tą sprawą kilkadziesiąt osób z MON straciło wówczas pracę. Musiała minąć niemal dekada, by sądy ostatecznie oczyściły byłego wiceministra ze wszystkich zarzutów. A o co chodziło? Najprawdopodobniej o warte miliardy złotych przetargi na dostawy sprzętu dla wojska. Z powodu tej afery wstrzymano toczące się wówczas postępowania przetargowe. Jesienią 2001 r. odbyły się wybory

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Lody śmigłem kręcone

Dlaczego Amerykanie zażądali zmiany warunków przetargu na helikoptery dla polskiego wojska Wart prawie 11 mld zł przetarg na zakup 70 nowych śmigłowców dla Wojska Polskiego wszedł w decydującą fazę. A to oznacza niespodziewane zwroty akcji, niemal jawnie stawiane zarzuty korupcji i szczególną aktywność lobbystów. Sprawa jest poważna, a kwota niebagatelna. Należałoby oczekiwać, że wszystko będzie przebiegało z zachowaniem najwyższych standardów przejrzystości. Tymczasem w środowisku wojskowych i osób związanych z przemysłem obronnym krąży mnóstwo niezbyt budujących plotek na temat tego, co się dzieje wokół przetargu. Jeśli ktoś chce słuchać, dowie się, kto z kim „kręci lody”, kto ile wziął, z kim trzyma i czyj jest. Nie powinno to dziwić. Sami wojskowi bardzo ułatwili zadanie wygłaszającym owe rewelacje. Ten przetarg od początku odbywał się w nie do końca czystej atmosferze. A ostatnie decyzje resortu obrony tylko pogłębiły to wrażenie. Chodzi zarówno o przesuwanie ostatecznego terminu składania ofert, jak i o zachowania uczestników. 24 listopada br. na stronie internetowej Ministerstwa Obrony Narodowej pojawił się komunikat: „Inspektorat Uzbrojenia informuje, że na wnioski 2 uczestników postępowania dotyczącego pozyskania 70 śmigłowców wielozadaniowych dla Sił Zbrojnych RP zdecydowano o zmianie terminu złożenia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.