Wpisy od Tomasz Borejza

Powrót na stronę główną
Wywiady

Myślmy! – rozmowa z prof. Jerzym Vetulanim

Wydaje nam się, że normy moralne są niezmienne, ale wcale tak nie jest Prof. Jerzy Vetulani – psychofarmakolog, neurobiolog, biochemik, członek licznych towarzystw naukowych, m.in. PAN i PAU. Autor wielu prac o międzynarodowym zasięgu. Czy zbyt często pozwalamy, by nasz zmysł moralny powstrzymał nas przed zrobieniem tego, co słuszne? – Na ogół zmysł moralny podpowiada nam, co jest słuszne, ale dość często zdarza się, że prowadzi nas do podejmowania niewłaściwych decyzji. Ciekawym przykładem jest nauka, która zawsze znajduje się w dybach złożonych ze zmysłu moralnego i kultury. Nauka cały czas chce dążyć do poznania prawdy, niezależnie od tego, jakie będą efekty tego poznania. Zmysł moralny i kultura często boją się tych efektów, bo interesują się np. utrzymaniem uznanego za pożądany ładu społecznego. Są dwa obszary, gdzie bardzo dobrze widać wpływ zmysłu moralnego na naukę. Pierwszy to zderzenie z ideologią, gdy nauka wyraża utrwalony i uważany za istotny dla społecznej spójności system, którego należy bronić, by tej spójności nie naruszać. Tak było choćby z geocentryzmem, z którym musiano stoczyć długą batalię. Inny przykład to teoria Darwina, o której mówiono, że obniża pozycję człowieka. Wywołała ona wielką ideologiczną awanturę. Jednak kiedy nauka walczy z kulturą, to w końcu zwycięża. Po pewnym czasie kultura

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Kobiety, które świadczą usługi seksualne – rozmowa z Anną Ratecką

Prostytucja to niekoniecznie jest eksploatacja, można ją po prostu traktować jak pracę Najbliższe lata mogą na długo ustalić kształt polityki związanej z prostytucją. W Europie, ale nie tylko tu, toczy się obecnie spór o model regulacji tego zjawiska. Zaledwie kilka tygodni temu Parlament Europejski głosował nad raportem Honeyball. Jego autorką jest brytyjska laburzystka Mary Honeyball, która zebrała opinie na temat regulacji prostytucji i zaproponowała wiele rozwiązań, których wdrożenie spowodowałoby, że w całej Unii Europejskiej zacząłby obowiązywać tzw. model szwedzki. Najważniejszym jego elementem jest kryminalizacja klientów korzystających z usług pracowników seksualnych, a celem jest całkowita likwidacja lub znaczne ograniczenie zjawiska prostytucji. Stoi za nim przekonanie, że prostytucja to eksploatacja kobiet i należy z nią walczyć wszelkimi dostępnymi sposobami. Proponując treść raportu, który był głosowany jako rezolucja europarlamentu, o zdanie nie zapytano jednak tych, których próbuje się ratować. Nie zrobiono tego, bo jak zawsze politycy uznali, że wiedzą lepiej. Pracownicy seksualni zrzeszeni w International Committee on the Rights of Sex Workers in Europe (Międzynarodowy Komitet na rzecz Praw Pracowników Seksualnych) piszą: „Domagamy się, by nasz głos został usłyszany, wysłuchany i uszanowany. Nasze doświadczenia są różne, ale wszystkie są ważne i potępiamy tych, którzy kradną

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Wyznawcy dobrego Potwora – rozmowa z Arturem Mykowskim

U nas w niebie piwo jest smaczne, a striptizerzy atrakcyjni, w piekle natomiast z jednym i drugim jest gorzej Artur Mykowski – założyciel Polskiego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti   Wciąż rejestrujecie się jako związek wyznaniowy. Jak długo już się ciągnie ten proces? – Czekaj, muszę policzyć. Za chwilę będą dwa lata. Długo. Problem za problemem? Kruczek za kruczkiem? Ile to zajmuje w innych przypadkach? – Krócej. Od momentu złożenia wszystkich papierów to powinny być trzy miesiące. W naszym przypadku wciąż pojawiają się dziwne problemy. Była np. sprawa opinii biegłych – długo twierdzono, że jej nie ma, ale wydano ją, zanim w ogóle nas poinformowano, że zdaniem ministerialnych urzędników jest konieczna. Takich kwestii było kilka. Widać, że wobec nas istnieje potrzeba przeciągania sprawy tak długo, jak tylko się da, i na razie udaje się ją realizować. Proces rejestracji na etapie ministerialnym zakończył się wydaniem decyzji odmownej, a to także jest coś, co nie zdarza się często. Teraz sprawa ciągnie się w wojewódzkim sądzie administracyjnym, do którego się odwołaliśmy, i wciąż nie ma nawet terminu rozprawy, chociaż powinien zostać wyznaczony już w grudniu. Ciekawe, co tak bardzo przeszkadza ministerstwu w pastafarianach. Kościół Energetyków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Zmarnowane trzy lata – rozmowa z dr hab. Andrzejem Cechnickim

Mamy jeden z najlepszych programów opieki psychiatrycznej w Europie. Tylko nie opłaca się go realizować Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego miał wyznaczyć kierunek reformy opieki psychiatrycznej w Polsce. Nie dzieje się z nim jednak najlepiej, a władza mówi, że przecież od początku było wiadomo, że nie zostanie zrealizowany. Dlaczego? Zapewne dlatego, że jest zbyt dobry i nowoczesny jak na naszą władzę. Powstaje właśnie ogólnopolskie porozumienie na rzecz jego realizacji. dr hab. Andrzej Cechnicki – psychiatra, psychoterapeuta i superwizor psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, kierownik Zakładu Psychiatrii Środowiskowej Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ, współtwórca firm społecznych: pensjonatu U Pana Cogito i ośrodka Zielony Dół, koordynator Porozumienia na rzecz Realizacji Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, autor wielu publikacji naukowych związanych z leczeniem osób cierpiących z powodu schizofrenii.   Porozmawiajmy o Narodowym Programie Ochrony Zdrowia Psychicznego. – Świetny dokument. Zrobiliśmy go najpóźniej w Europie i mogliśmy korzystać z wielu doświadczeń. Piękny dokument, który odpowiada na potrzeby nie tak pięknej rzeczywistości. Skąd się wziął? – Zawarta w nim wizja opieki psychiatrycznej ma źródło w doświadczeniu II wojny światowej i zagłady osób chorujących psychicznie. Do dzisiaj nie ma nawet pomnika upamiętniającego los tych ludzi. Byli obcy i oddzieleni,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Krakowianie nie chcą igrzysk

Niemcy powiedzieli, że na olimpiadę ich nie stać. My jesteśmy gotowi robić zimowe igrzyska w Krakowie W kraju, w którym są problemy z chlebem, nie może zabraknąć chociaż igrzysk. Takie hasło zdaje się przyświecać Platformie Obywatelskiej, która po Euro 2012 planuje urządzić nam kolejną kosztowną zabawę. Tym razem padło na Kraków – ma on być gospodarzem Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2022. Nasza władza bardzo lubi wielkie imprezy, ponieważ uważa, że jeśli zorganizuje się mistrzostwa świata albo Europy, koncert Madonny lub igrzyska olimpijskie, będzie u nas jak na Zachodzie. To wygodne, bo pozwala na chwilę zapomnieć, że powinno się budować od fundamentów, a nie od dachu. My jednak lubimy robić na odwrót, co doskonale widać było przy okazji Euro. Impreza była fajna, ale kosztowna. Miały być sukcesy, ale ich nie było. Nie mogło być, bo wybudowaliśmy piękne stadiony, zupełnie zapominając, że nie mamy pięknie grających piłkarzy, którzy zapewniliby tym obiektom utrzymanie. Dlatego teraz stadiony stawiane na miarę ambicji, a nie potrzeb i możliwości, świecą pustkami. I to nie piłkarze dają utrzymanie stadionom, lecz stadiony piłkarzom. Tak jest we Wrocławiu, gdzie mieszkańcy muszą łożyć nie tylko na wielki obiekt, ale też na profesjonalną drużynę piłkarską i ich podatki zamiast na szkoły i komunikację miejską, idą na piłkarskie SUV-y i wizyty w nocnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Drugie życie wielkiej płyty

Bloki można naprawiać i zmieniać. Tylko trzeba wiedzieć jak. A nie wszyscy wiedzą Dr inż. Jacek Dębowski – adiunkt w Zakładzie Budownictwa i Fizyki Budowli Politechniki Krakowskiej, autor pilotażowego programu analizy stanu technicznego oraz możliwości rewitalizacji budynków wielkopłytowych. Panie doktorze, mieszkam w wielkiej płycie, straszą mnie i się boję. – Czego się pan boi? Że blok mi się zawali na głowę. – To uspokoję pana – nie ma się czego bać. W gazetach piszą, że będzie się walić. – Pojawiają się różne opinie. Ktoś coś podchwyci, powie dalej i tak to się kręci. Nie brakuje takich, którzy mówią, że jest w tym interes deweloperów. – Nie chciałbym być stronniczy, ale nie do końca go widzę. Żeby przejąć taki teren, zgodnie z prawem inwestor musiałby zapewnić mieszkania wszystkim dotychczasowym lokatorom. To się nie opłaca. Nie o to chodzi. Im gorzej z wielką płytą, tym lepiej z nowymi mieszkaniami. – Może ma pan rację w tym, że obniżenie wartości starych mieszkań to łatwiejsza sprzedaż nowych. Wiadomo przecież, ile kosztuje mieszkanie, i ludzie nadal wolą kupować tańsze. To chyba jedyny interes, jaki tutaj widzę, ale też nie jestem tego pewien. Bloki mają wymagania Czyli nie wierzyć, kiedy straszą? Bloki jeszcze postoją?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Co wolno wojewodzie…

Decyzja Jerzego Millera, który zlikwidował wzorcowy ośrodek zatrudniający osoby chore psychicznie, zbulwersowała psychiatrów, społeczników, polityków i zwykłych krakowian Władza od czasu do czasu pokazuje, że może wszystko, a my nic. Teraz zrobiła to w Krakowie, gdzie jedna decyzja wojewody Jerzego Millera przekreśliła trzy lata pracy wzorcowej firmy społecznej, która dawała zatrudnienie i zapewniała normalne życie ludziom wyjątkowo potrzebującym jednego i drugiego. Ośrodek Recepcyjno-Szkoleniowy Zielony Dół zatrudniał chorych psychicznie, którzy w Polsce – z jej lękiem przed innością i ignorancją dotyczącą tej problematyki – nie mają łatwego życia. Praca, której zostali pozbawieni, pozwalała im utrzymać się na powierzchni. Wojewoda beztrosko i w wyjątkowo bulwersującym stylu zabawił się z życiem 20 osób, a ze swojej decyzji nie chciał nawet się wytłumaczyć. Wojewoda walczy z bezrobociem Bardzo ostrożne szacunki mówią, że choroby psychiczne to problem ok. 1,5 mln Polaków i ta liczba szybko rośnie. Wśród chorych jest kilkaset tysięcy takich, którzy borykają się z problemami najpoważniejszymi. Większość z nich nie pracuje. Szacuje się np., że stałe zatrudnienie ma zaledwie 2% osób, które cierpią na schizofrenię. Odsetek pracujących – zależnie od rodzaju problemów i miejsca zamieszkania – waha się od kilku do kilkunastu procent. A i te dane nieco zafałszowują rzeczywistość,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Literat siedzi w szafie – rozmowa z Ewą Chudobą

Sami pisarze dokonywali autocenzury i kodowali swoją orientację Ewa Chudoba – badaczka genderowa, feministka, filozofka, estetyczka i ekolożka. W latach 2002-2007 studiowała filozofię i komparatystykę w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie obecnie pracuje. Wykłada również na Uniwersytecie Papieskim im. Jana Pawła II. Studiowała w Londynie (University College London), stypendystka Uniwersytetu w Buffalo (State University of New York). Autorka monografii „Literatura i homoseksualność”. Obecnie wraz z Anną Smywińską-Pohl zajmuje się filozofkami na UJ w ramach grantu Preludium 4. Czy my, Polacy, trzymamy literaturę w szafie? – Tak, ukrywamy konteksty i wątki homoseksualne, genderowe. Zresztą inne też. Czujemy ogromną niechęć do ich zauważania i wydobywania. A ja myślę, że trzeba to robić, bo literatura nam w tej szafie murszeje. To w ogóle jest ważne? – Moim zdaniem, to bardzo istotne. Seksualność jest wielką siłą. Pomijanie jej i tabuizowanie nie sprzyja kulturze. Warto o tym mówić, bo inaczej tracimy różnorodność życia i inspiracji. Obraz świata staje się uboższy i gorzej go rozumiemy. Brakuje różnorodności. Brakuje też prawdy. Trzeba otworzyć oczy. I może także drzwi szafy. Ile jest homoseksualności w literackiej klasyce? – Kanon literatury Zachodu jest nią podszyty.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Nauka

Biotechnologia uratuje etykę? – rozmowa z prof. Adamem Łomnickim

Coraz więcej jest niekorzystnych mutacji, młodzi ludzie zapadają na choroby, które kiedyś dotykały jedynie starców Powtarzany jest pogląd, że „człowiek pochodzi od małpy”. W parze z nim idzie często przekonanie, że naszym ewolucyjnym przodkiem są małpy bardzo podobne do żyjących współcześnie. Czy jest to uprawnione? – Nie! Można powiedzieć jedynie, że mieliśmy wspólnego przodka, z którego wyewoluowały i małpy, i człowiek. Pogląd, o którym pan mówi, jest zdecydowanie błędny. Takich błędnych wyobrażeń jest znacznie więcej. Dlaczego? – Jeszcze w pierwszej połowie XX w. biolodzy mieli bardzo niejasne wyobrażenia na temat funkcjonowania mechanizmów ewolucji. Nie wiedziano chociażby, czy dobór naturalny działa dla dobra gatunku, czy konkretnych osobników. Przekonanie, że prawdą jest to pierwsze, było bardzo częste, a dla niektórych pozostaje obowiązujące. Szczególnie tam, gdzie popularyzuje się biologię. Później tworzono nonsensowne połączenia. Kiedy studiowałem, mówiono jeszcze, że zwierzę chce przeżyć dla własnego dobra, ale rozmnaża się dla dobra gatunku. Tak nie może być, bo w celu przekazywania swego materiału genetycznego przyszłym pokoleniom trzeba jednocześnie potrafić przeżyć i rozmnażać się. Przez pewien czas funkcjonowało też przekonanie, że ewolucja to proces, który istniał w odległej przeszłości i przebiegał bardzo powoli. Trwał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Zderzenie z Polską

We Francji zarabiała dwie pensje minimalne i mogła za to żyć komfortowo. U nas nie wystarczało jej do pierwszego We Francji Ania zarabiała dwie pensje minimalne i mogła za to żyć komfortowo. W Polsce zaproponowano jej więcej, to znaczy więcej niż dwie pensje minimalne. Polskie, nie francuskie. Sądziła, że skoro minimum pozwala przeżyć, to podwojone minimum pozwoli żyć wygodnie. Ania to atrakcyjna i bardzo zadbana dwudziestokilkulatka. Córka Francuza i Polki. W ojczystym języku matki mówi doskonale. To, że nie jest stąd, zdradza jedynie nieco staroświecki język z elementami wielkopolskiego regionalizmu. Polskiego uczyła się od mamy, która z kraju wyjechała 30 lat temu. Dlatego Ania się nie popisuje – Ania się „staluje”. Gdy ma czas, to mówi, że ma „marżę”. Do tego dokłada trochę francuszczyzny, którą łączy z polskim. W bankomacie płaci komisję. Chodzi do „restoracji” i ma „ideje”. „Obrzedza się”, a nie obrzydza. Nie wymawia też „h” na początku słów, bo Francuzi w ogóle go nie wymawiają. Mówią więc: „ot dog”, „amburger” i „elikopter”. Wszystko to dodaje jej uroku, którego i bez tego jej nie brakuje – jest kobietą niezwykle ciepłą i radosną. Choć optymizm zaczął ją opuszczać, gdy przeniosła się do Polski i życie zaczęło być trudne. A zaczęło być trudne, bo zaczęło być… polskie. Ania jest bowiem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.