Autobusem do Hadesu

Autobusem do Hadesu

Korespondencja z Amsterdamu Holenderska lekcja tolerancji Zbieramy się pod gmaszyskiem Mizeekgebouw, niedawno wzniesionym centrum artystycznym w Amsterdamie. Stąd wyrusza autobus do odległej postprzemysłowej dzielnicy. Wsiadamy do autobusu z zaklejonymi czarnym papierem szybami. Jest duszno, klimatyzacja kiepsko działa, ciasno i ciemnawo. Ktoś informuje przez głośnik, że należy wyłączyć komórki i zachowywać skupienie. Nie rozmawiać. Jedziemy bowiem do Hadesu. To tam wędruje Orfeusz w poszukiwaniu swojej Eurydyki. Czuję się nieswojo, ale nie z powodu Hadesu, tylko pretensjonalnej sytuacji. Do autobusu wsiedli przecież krytycy z całego świata, którzy zjechali na Holland Festival, jeden z najsłynniejszych festiwali teatralnych, i trudno przypuszczać, że uwierzą w autentyczność przejażdżki do Hadesu, że zaklejone szyby okażą się sposobem na odizolowanie widzów od świata zewnętrznego i „wyłączenie” świadomości, że biorą udział nie tyle w wydarzeniu rzeczywistym czy rytualnym, ile w spektaklu. Być może to kwestia różnic kulturowych, może to inaczej wygląda w Afryce. „Orfeusz”, przygotowany przez Third World Bunfight, zespół Bretta Baileya, tzw. niegrzecznego chłopca z RPA, przeniesiony z tamtejszego malowniczego, pofałdowanego pejzażu na obrzeżu dżungli do płaskiej jak deska Holandii, na pewno już nie jest tym samym spektaklem rytuałem. To raczej wyjazdowy pokaz przenikania się kultury europejskiej i afrykańskiej, udana próba niezwykłej symbiozy greckiego mitu z miejscowymi wierzeniami, magią, lokalnym rytuałem. Biały reżyser z kraju, który stosunkowo niedawno wyzwolił się z pęt apartheidu, ukazuje w swoim spektaklu gorzką mieszankę wzniosłości i rozpaczy. Jego spektakl wyraża nastrój rozczarowania: oto wielkie nadzieje na rychłe osiągnięcie szczęścia ogólnego i pokoju społecznego z heroicznego okresu prezydentury Mandeli pozostały niespełnione. Stąd ta wizyta w Hadesie, w kręgach piekielnych, gdzie wędrując po halach i pustych przestrzeniach wokółfabrycznych, trop w trop za szamanem przewodnikiem po Podziemiach, natykamy się na wysypiska śmieci, płonące szczątki i grupę skutych dzieci, najwyraźniej symbol zniewolenia i przemocy, zwłaszcza niewolniczej pracy dzieci. Tu dygresja: dzieciaki tkwią pod kocami i w łańcuchach, pora jest spóźniona, a w Holandii obowiązuje restrykcyjne prawo: nie wolno wykorzystywać dzieci do pracy najemnej po godzinie 23.00. Ekipa teatralna pilnuje, aby spektakl nie trwał zbyt długo, dyryguje ruchem widzów – trzeba uwolnić dzieciaki przed godziną zakazaną i zawieźć je do hotelu. Przewodnik po Podziemiach zawiedzie nas nawet do fabryki snów, do Hollywood, gdzie wśród stert pudeł (na scenariusze?), przy laptopie urzęduje Wielki Król, hollywoodzki bożek manipulator, sterujący ludzkimi losami. Oto dezynwoltura Baileya, który Hadesa zastępuje najbardziej wpływowym Producentem. Zimny realizm, wykalkulowana magia. Przejmujące to przedstawienie, nawet jeśli niewiele rozumiemy z obrzędów i zaklęć w języku ungala, używanym przez mieszkańców Konga (nawet w RPA niewiele osób rozumie ten język), tańców i pieśni. Działa jednak emocja, siła ekspresji, nawet odgłosy ptaków przedmieścia Amsterdamu, nagle słyszalne tutaj, na pustkowiu, w centrum przykryte przez wielkomiejski obojętny szum. Bailey umie powiązać afrykańskie story telling z najdawniejszymi opowieściami antycznej Europy. Potem, podczas spotkania, powie, że prosił o wyciszenie w autobusie nie dlatego, aby kogokolwiek „nabrać”, że jedzie do Hadesu, ale po to, aby osiągnąć pewien stan oczyszczenia potrzebny uczestnikom obrzędu czy aktorom, aby wejść w inny, niezwykły świat. I w Polsce można spotkać aktorów, którzy przed spektaklem muszą pomilczeć, odizolować się od potocznej rzeczywistości, aby oddać się bez reszty sztuce. Zachęcał kiedyś do tego swoich aktorów Grotowski. Przedziwne są sploty odmienności i podobieństw, wędrówka motywów i sposobów reagowania na świat. Teatr jest niezłym narzędziem do ich badania i rozpoznania. Odmiennym w formie, a podobnym w intencjach badaniem tych przedziwnych związków jest spektakl „White Body”. Autorka, Ea Sola, jest francusko-wietnamską choreografką – urodzona w Wietnamie, dorastała już we Francji i tutaj rozpoczęła karierę artystyczną. W swoim przedstawieniu opowiada o człowieku, który rwie się do demokracji, do wolności. Punktem wyjścia jest buntowniczy traktat filozoficzny Étienne’a de La Boétie (przyjaciela Montaigne’a) „Rozprawa o dobrowolnym niewolnictwie”, skierowany przeciw tyranii. Ea Sola ilustruje fragmenty rozprawy, czytane przez emerytowanych nauczycieli wietnamskiego pochodzenia, tanecznymi układami i etiudami, obrazującymi zniewolenie współczesnego człowieka i jego zmagania z tyranią wszelkiego rodzaju, także dyktaturą konsumpcji. Tancerze walczą tu z rozwieszoną na szerokość całej sceny folią, a artystka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 28/2009

Kategorie: Kultura