A babcia nasza znów wydymana

Cosa Nostra znana była od dawna. Najpierw na Sycylii, a potem, gdy zaczęła się emigracja do Ameryki, Cosa Nostra, czyli nasza sprawa, podzieliła między siebie tereny miast amerykańskich i stworzyła tam strefy wpływów. Było to coś w rodzaju naszej reformy administracyjnej, tyle że tamta reforma była bardziej skuteczna. By osiągnąć ten rodzaj skuteczności, trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość; ma się rozumieć, oprócz kałasza, miotaczy ognia, kijów bejsbolowych oraz bardziej jeszcze wyrafinowanych broni, jak modny ostatnio wąglik, strzelające długopisy i znajomych polityków. Kto ma strefę ten ma władzę, a znów kto ma władzę, ten może sobie brać haracz. Vide Widzyk, były minister, transportu, o którym gazety piszą, a coś tam gazeciska wiedzą, że ów Widzyk wziął kredyt większy, niż mógłby spłacać i założył podobno pralnię, by na sucho prać brudne pieniądze. Nie wiadomo po co prać, jeśli pecunia non olet. Tak wyraził się cesarz Wespazjan, dając odpór tym, co zarzucali mu, że ściąga podatki z latryn i, jakby tego było jeszcze mało, sprzedaje mocz farbiarzom. Tu drobna uwaga ekonomiczna. Na tych, co olewając wszystko jasnym moczem, do wyborów nie poszli, można by u nas zrobić majątek. Otóż teraz Widzyk robi za Czerwonego Kapturka, gdyż wiceminister finansów, niejaki Wilk, prześladuje go za to, że przyniósł Babci Naszej – uosabiającej, jak się domyślacie, nasz Ukochany Kraj – pusty koszyczek zamiast pełnego. Jakże to tak, woła Wilk, a gdzieżeś Kapturku podział prezenty dla Babci Naszej? A Widzyk nic, wody w usta nabrał i powiedzieć nie chce. Bo o czym tu gadać? Cóż to w ogóle za zarzut niepoważny, że spłaty kredytów są większe niż zarobki Kapturka, przecież w naszym Ukochanym Kraju wszyscy wydają więcej niż zarabiają. Po dygresji przybliżającej nam czasy starożytne i nowe, wracamy do ligi rodzin sycylijskich. Tych Rodzin było 24. Prócz swej właściwej rodzinnej działalności, znanej dobrze z filmów i z kronik kryminalnych, prowadzą one także legalne firmy rodzinne, na przykład pralnie. W tychże pralniach oprócz brudów flejtuchowatych obywateli plamiących smokingi keczupem pierze się także brudne pieniądze. W porządnej rodzinie, jak wiadomo, najważniejszy jest Ojciec Chrzestny, a więc np. Al Capone, Marlon Brando lub Al Pacino. Oczywiście, że nie może nim być zwykły gangster, na przykład taki depresyjny Soprano z ostatnio pokazywanego serialu telewizyjnego, który chodzi na seanse do przystojnej psychoterapeutki, wciskającej mu zwykły kit o toksycznym uzależnieniu od mamusi i o podświadomej chęci pozbycia się tejże. Zetknięcie się tych dwóch punktów widzenia zaiskrzyło rewelacyjną sceną. Oburzony Soprano zrywa się z kanapy z obłędem w oczach, bo jak wszyscy przestępcy kocha mamusię nad życie. Nawet nad jej życie, jeśli zdarzy się, że trzeba nieposłuszną ukarać. Matka nie może jednak być ważniejsza niż Ojciec Chrzestny. Zwykle na filmach członkowie rodzin całują Ojca Chrzestnego w rękę. Jeśli by miał fanaberię, pocałowali by go także elegancko w d… Członkowie owych klanów spełniają wszelkie zachcianki swego patrona, są mu bowiem posłuszni i oddani bez reszty. Ojcowie Chrzestni wzięli wzór z pewnej starej tradycji i uzurpują sobie prawa całkiem innych ojców, których wyznawcy powinni w określonych okolicznościach całować w pierścień. Wasza autorka jako dziewczynka sprzeciwiła się krnąbrnie temu obyczajowi i podczas ceremonii pasowania na rycerza czy jak w moim przypadku na rycerkę chrystusową, a więc podczas bierzmowania, nie pocałowała biskupa w pierścień. Wywołało to zdziwienie i rozbawienie na biskupiej twarzy, bo wszystkie stojące w szeregu owieczki zrobiły to, a jedna czarna owca – nie. Moja matka natomiast omal wówczas nie spłonęła żywcem ze wstydu, ale szczęściem ta biedna kobieta była uodporniona na wybryki swej latorośli (co to za dziwne słowo, zupełnie jakby zimą się nie rosło!). Długo potem matka pytała mnie: \”Dlaczego nie pocałowałaś, skoro wszyscy całowali?\”. A ja bez krzty skruchy odrzekłam, że nie mam zamiaru obcych facetów całować po rękach. Znajomych zaś tym bardziej, dodałam, bo moja rodzina utrzymywała dobre stosunki z hierarchią. Miotany depresją Soprano ze swymi starganymi nerwami nie nadawałby się na szefa rodzimej Ligi Rodzin. Tu trzeba mieć żelazny charakter i nerwy jak Stallone bicepsy, by wytrzymać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Felietony