Właściwości różowej świnki

Właściwości różowej świnki

Mam to szczęście, że mieszkam nad parą cudownych fizjoterapeutów. Często w chwilach kryzysu wysyłam im SMS-y z wierszykami o moim kręgosłupie lub ślę uśmiechy w formie emotikonów. Wtedy oni piszą proste i piękne: „Zejdź”. Na początek zawsze dostaję kieliszek pysznego, ziołowego, 40-procentowego likieru prosto z pól Prowansji. Już dawno ustaliliśmy, że działa to zbawiennie na mięśnie, które – po ekstatycznym skurczu – wspaniale się rozluźniają. Wszyscy lubimy te spotkania – powoli stają się rytuałem w ponurej tkance tygodnia. Wczoraj długo czekałam na odpowiedź, traciłam nadzieję. – Pal sześć fizjoterapia, ale ten likier… No bardzo szkoda. Po godz. 22 jednak sygnał nadszedł („Zejdź”). Zlazłam, a tam poprzednia ekipa jeszcze niespakowana, inni sąsiedzi właśnie wychodzili. W takim razie wyjęto więcej kieliszków. Puste stawialiśmy na rozłożonym łóżku terapeutycznym, gdzie położyliśmy Barbie wróżkę – jakby zieloną? Ze skrzydłami. – Oj, biedna, biedna, całe życie w patologicznym skurczu – ubolewała sąsiadka. Co jakiś czas podnosiła ją i uciskała fachowo. O północy kazali mi się położyć, przytuliłam zieloną wróżkę. Poddałam się terapii bez pamięci. Obudziłam się nowo narodzona, w poczuciu nieważkości i cudu.
Ów likier przypomniał mi rozmowę z koleżanką, która była szczęśliwą posiadaczką Perfum Dupodajek. Oczywiście nie jest to oficjalna nazwa marki, tylko nasza prywatna, funkcyjna. Otóż koleżanka zauważyła dnia pewnego, że kiedy zlewa się tą perfumą, ma branie na mieście i uchodzi za seksbombę, choć w gruncie rzeczy skromna z niej dziewuszka. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy produkt kosmetyczny wycofano z rynku. Nie zdążyła nawet kupić zapasowych butelek! Śmichy-chichy, ale skoro istnieją tego typu eliksiry, to wypadałoby dążyć do ich posiadania! Postanowiłam więc nabyć zbawienny likier fizjoterapeutów. A ponieważ zaczęła mi się jesienna chrypka, na razie jeszcze seksowna, lecz wkrótce zabójcza – wzmogłam poszukiwania. Znalazłam jedynie litewski odpowiednik, za to procentujący wyżej. I zaczęłam sumiennie leczyć nim swą chrypkę.
Niestety, likier działa chyba tylko z zieloną wróżką Barbie w zestawie, już wkrótce bowiem zmuszona byłam udać się do dr. Dziuby. W poczekalni od razu poczułam się mniej chora, kiedy zobaczyłam liczne wysypki i bóle wymalowane na twarzach towarzyszy niedoli. Wracając do domu, zażyłam lek, który wywołał u mnie gorzką refleksję: dlaczego antybiotyk smakuje jak Persil? Długo balansowałam nad ustępem, czując się jak postać z kreskówki, która puszcza bańki mydlane, bo zjadła mydło. Tyle razy płaciłam za oszustwo, nie mogą znów pooszukiwać i podać mi tego z miętą, przez plastikową słomkę? W drinku? Wiek XXI i leki nowej generacji! Chcę się dać teraz wam oszukać, farmaceuci, zróbcie mi drinka z chemią! Trudno, szybko pogodziłam się z przegraną. Iluzje mają to do siebie, że są tak wspaniale nierealne. Mój pokój wkrótce nabrał specyficznej atmosfery, jaką ma pokój chorego: tabletki, pigułki, mnóstwo gazet i książek, jakieś gorączkowe zapiski.
Wychodziłam z pokoju, jak się wychodzi z choroby: niepewnie i powolutku. Do innego pokoju, jak to się kiedyś mówiło, na telewizję. A tam magnetyczny szoł w TVN – „Mam Talent!” – kwintesencja telewizji. Subtelne sztuczki z hula hop, wyrafinowane tańce, popisy akrobatyczne i wzruszające śpiewy. Na granicy smutku snu przeżywam wraz z jurorami przygody duszy i ciała. Prawe oko mam zamknięte, lecz lewym okiem dostrzegam coś jakby prosię, świnię nawet. Różowego ssaka na smyczy. Świnia wchodzi na scenę z właścicielem, kręci się w kółeczko, szukając przekąski, aż wreszcie zamiera na moment, jakby coś sobie przypomniała. Następnie sra potężnie i siusia triumfalnie, zostawiając na środku prezencik. – Jezu, to mi się śni – myślę – to przez te leki o smaku proszku Persil. Ale nie: przecieram oczy. Publiczność piszczy z zachwytu, łzy pojawiają się w kącikach oczu jurorów. Ot, zesrała się świnka. I przebiła wszystkich. Drugiego dnia rano info o śwince obiegło cały świat. Ach, zaczęło się od picia, skończyło na sraniu. W chorobowej malignie dochodzę do wniosku, że to symboliczne: jak pełny sprzeczności jest nasz ludzki los i jacy my sami – na bliższym planie – jesteśmy pełni sprzeczności, i jak prędzej czy później dopada nas materialność. Na szczęście wkrótce wraca mi trzeźwość, a ostatnie konkluzje wydają się pretensjonalne. Nic tak nie śmieszy ludzkości jak gruby żart, najlepiej ze skórką od banana, kupą i świnką. Tak było teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy