Sejm przenoszony

Sejm przenoszony

Powinni śrubokręcikami odkręcać tabliczki ze swoimi nazwiskami przy poselskich ławach. Teraz właśnie. Ale postanowili przerwać i zawiesić ostatnie posiedzenie Sejmu, aby się zebrać, kiedy już nie będą naszą reprezentacją, bo 13 października wybierzemy innych i inne (choć częściowo tych samych, niestety). Nie jest to pierwsza innowacja parlamentarna, którą serwuje pisowska większość, inne były i groźniejsze, i jawnie łamały prawo lub tylko naruszały dobry obyczaj. Na boku zauważę z zazdrością i bolesnym podziwem, że choć PiS większość miało mizerną, to w żadnym kluczowym momencie, przegłosowując swoje małe i wielkie demolki, samo jej nie nadwyrężyło przedłużonym pobytem czy to w toalecie, czy na innych wakacjach, jeżdżąc meleksem czy latając rządowo-prezydenckim gulfstreamem.

Warto przez chwilę się zatrzymać nad tym, co to znaczy, że stary Sejm z pisowską większością będzie obradował w momencie, kiedy Państwowa Komisja Wyborcza będzie ogłaszać wyniki, a Sąd Najwyższy uznawać ważność wyborów. Być może nie od czapy jest myśl, że wszystkie poczynania deprawacyjne przeprowadzane w parlamencie upływającej kadencji zmierzały do swojego punktu Omega, zwieńczenia, kropki nad i, krzyżyka nad kartą wyborczą, którym jest utrzymanie, czyli nieutracenie, zdobytej tym razem (w 2015 r.) władzy. Albo wzmocnienie wyniku wyborczego. Jeśli nie wiesz, o co chodzi PiS, to chodzi o władzę. Nawet nie tylko po to, żeby ją mieć i dobrze z niej żyć. Również, a może przede wszystkim dlatego, że jej utrata lub osłabienie może być dla tej formacji, jej akolitów, beneficjentów groźne lub karogenne, a to już nie są żarty. Prokuratura (przypomnijmy – w jednym z pierwszych ruchów legislacyjnych podporządkowana, jak można było się spodziewać bezwzględnie, ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, choć tym razem jeszcze bez wpisywania jego nazwiska do ustawy) nie zajmuje się żadną ze spraw, które kładą się cieniem podejrzeń na członkach tej ekipy. Żadnej wielkiej afery nie zamknięto procesowo. Równocześnie obserwujemy kompulsywną nadaktywność w dokuczliwym nękaniu ludzi opozycji czy niechętnych lub krytykujących władzę. Z tego pejzażu wymyka się wciąż stan sędziowski, dotknięty aferą hejterską, za którą „poleciał” (wyjątkowo nie gulfstreamem) wiceminister Piebiak, a której wszystkie tropy prowadzą do Ziobry. Prokuratura nie widzi, nie słyszy, nie wie, nie orientuje się, odwraca dobrze opłacany wzrok. Inaczej nie będzie. Ale cel musiał być ważniejszy niż ocalenie po wpadce ekipy nienawistników formalnie w randze urzędników najwyższego szczebla. Stąd jednak moje przypuszczenie, że wszystko to poprowadzono w stronę kluczowego momentu i by rozegrać decydującą batalię o drugą kadencję. W jednej kadencji wszystkiego nie udało się przejąć. Wciąż te sądy, niekiedy i czasami, ale wciąż media, wciąż resztki praw obywatelskich na ulicach. A nie taki wzór rysowali wujkowie Orbán i Erdoğan. Do tego niezbędna jest druga kadencja i dokończenie planu.

Scenariuszy obstrukcji parlamentarno-konstytucyjnej jest sporo. Zanim nowy (w domyśle niesłuszny lub nieposłuszny lub niewystarczająco posłuszny) parlament zacznie działać, stary (słuszny, wierny i karny) uchwala ustawy o charakterze wyjątkowym i nadzwyczajnym. Nikt tak wcześniej nie robił? Trybunału Konstytucyjnego i KRS też nikt wcześniej nie rozwalał.

Samą procedurę zatwierdzenia wyborów (i tych ogólnie, i tych konkretnych kandydatów) można przedłużać, oprotestowywać, wyginać i naginać, aż minie czas… i dawaj od nowa. A najlepszy z premierów po 1989 r. (opinia Bogusława Chraboty: bo ma kompetencje osobiste, dobrze mówi, jest „ekonomistą”) rządzi sobie w najlepsze dalej. Ustawy klepie stary Senat, a dlaczego by nie? I ku zaskoczeniu wszystkich podpisuje prezydent. A „Monitor Polski” drukuje bezzwłocznie.

Kryterium uliczne – umiarkowane albo nawet skrajne – wywoła kolejną reakcję ustawodawczą ograniczającą prawa obywatelskie i człowieka. Jaki stosunek ma ta ekipa do praw człowieka i stanu ich przestrzegania w Polsce, mogliśmy się przekonać, oglądając posiedzenie komisji sprawiedliwości, kiedy Adam Bodnar próbował przedstawić raport o swojej działalności. Chamstwo prof. Krystyny Pawłowicz i brak jakiejkolwiek reakcji posła Piotrowicza przejdą do annałów upadku polskiego parlamentaryzmu.

A na to wszystko nakłada się dziwny spokój i brak widocznego niepokoju ze strony PiS w tej przedwyborczej końcówce. Wygląda na to, że cztery lata przygotowań nie poszły na marne. Instrumenty są, ludzie gotowi, państwo bezbronne, opozycja (oprócz Lewicy) zasromana, bezradna i nieśmiała. Być może przyjdzie nam skonstatować, że mimo trzech dekad zaklinania rzeczywistości demokracja Polskę przerosła. Zaniedbania społeczne, demontaż obowiązków państwa, niezaspokojenie aspiracji, olbrzymia skala „ledwoprzeżycia” wydobyte przez Kaczyńskiego na powierzchnię nabrały głosu i wybrzmiały tęsknotą za wodzem. Ale wodzem, który nazbyt często ma rację. I dotrzymuje obietnic. Pieniądze płyną, a jeśli przedsiębiorcom nie podobają się obowiązki wobec państwa, powinni zmienić zajęcie. Kapitalizm bez demokracji doskonale się sprawdza w Chinach, przynosząc im światową hegemonię. Czy polska droga socjalizowania kapitalizmu bez demokracji ma szansę uczynić z Polski kraj szczęśliwszych ludzi? Na dłuższą metę – nie. Ale co komu po dłuższej mecie. Najbliższa już 13 października.

Wydanie: 2019, 38/2019

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy