Język wojenny już mamy

Język wojenny już mamy

Także na łamach PRZEGLĄDU pisałem już wielokrotnie o tym, że nie mamy prawie wcale języka, który mówi o pokoju, oswaja nas z pomysłami na to, jak doprowadzić do pokojowego współistnienia krajów, państw, narodów. Ten język i ta retoryka zostały wyrzucone do kosza po 1989 r. jako zużyte, zbędne, skompromitowane (cokolwiek by to miało znaczyć). Wraz z nastaniem powszechnej szczęśliwości pod auspicjami „końca historii”, zwycięstwa liberalnej demokracji i tzw. wolnego rynku również pokój, jako reguła relacji między państwami, zniknął z naszych mediów, a w końcu i z języka.

Kiedy zorientowaliśmy się, że historia jednak gna w najlepsze dalej, i to – jak przywykła – napędzana wojenno-militarystycznym bacikiem, umknęło nam, że w tym samym czasie doskonale rozgościła się globalnie opowieść wojenna, zbrojeniowa, konfliktowa. Wszystko to wzmogło się niepomiernie po atakach na WTC w Nowym Jorku w 2001 r. Wojna z terroryzmem stała się globalnym domownikiem. I uzasadnieniem wszystkiego, czego jeszcze chwilę wcześniej byśmy nie zaakceptowali i nie dopuścili nawet do wyobrażeń. Łamanie praw człowieka i śmierć setek tysięcy cywilów w Iraku spowszedniały, enigmatyczny lub po prostu fałszywy cel uświęcił wszystkie środki.

Znamienne jest to, że 20 lat później o tej wojnie już się nie pamięta. Całe pokolenie wyrosłe w jej cieniu nie wie o niej nic, nie ma pojęcia o polskiej roli w tej „naszej, słusznej, sprawiedliwej wojnie”. Uciekliśmy całkiem poza horyzont powojennego (II wojna światowa) wezwania: „Nigdy więcej wojny”. Hasła zrodzonego z przerażenia, niezgody, strachu przed wojną totalną. Pandemia w globalnym wymiarze oswoiła nas ze stanem wyjątkowym, płynnie przechodzącym w stan stały, w którym powrót do dawnych swobód staje się niemożliwy. Wojna w Ukrainie dołożyła swoje. Trwa już ponad rok, końca nie widać. Przykładów jakiegokolwiek działania zmierzającego ku pokojowemu rozwiązaniu nie widać, nie słychać, nie czuć. Państwa zbroją się na potęgę. NATO właśnie poszerzyło się o Finlandię. W Polsce słychać tylko narzekania, że nasze zaangażowanie polityczne w dołączenie do tego paktu Szwecji jest za mało wyraziste albo że jest po prostu straconą szansą.

Ta machina, odczuwalna w języku, emocji i napięciu, rozpędza się z nieubłaganą logiką. Polska lubi być prymusem w takich klimatach. Nie ma pieniędzy na leczenie zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży? Na kolejne zakupy broni jest ich coraz więcej. Polska będzie broniona tak, żeby dzieci po wygranej wojnie (to oksymoron) mogły bez przeszkód popełniać kolejne samobójstwa. W tej retoryce wojennej nie ma opamiętania, nie wiadomo nawet, kto miałby powiedzieć stop. Prowojenny język dominuje w zdecydowanej formie w dwóch światach nawzajem się napędzających: polityków i mediów.

Inny język musiał wybrzmiewać w głowach kilkunastu tysięcy polskich żołnierzy, którzy w 2022 r. odeszli z wojska. Minister Mariusz Błaszczak skomentował to zjawisko następująco, pohukując na Twitterze: „Wojsko Polskie rośnie w siłę! Mamy coraz więcej żołnierzy, którzy dysponują najnowocześniejszym sprzętem. Odtwarzamy jednostki i tworzymy nowe!”.

Tak zwana wojna w obronie papieża doskonale podgrzewa tę histerię, prowadzona jest zresztą w czysto wojennej retoryce. Krzywda dzieci jest nieistotna, ważna jest bezwarunkowa obrona największego z Polaków. Oblanie farbą jego pomnika w Łodzi to prawie ludobójstwo na narodzie polskim. Zwieranie szeregów trwa w najlepsze. Przy jednoczesnym zabezpieczaniu tyłów na wypadek przegranych wyborów. Ale czy przegrana PiS jesienią (wcale nie oczywista i konieczna) zmieniłaby tę logikę? Nie jestem przekonany. Cała klasa polityczna bierze udział w jednym spektaklu i w rzeczy samej mówi jednym głosem. A gdzie wszyscy myślą to samo, tam dla myślących nie ma miejsca.

Jednym z nielicznych głosów człowieka myślącego była niedawna wypowiedź prof. Grzegorza Kołodki dla „Rzeczpospolitej”: „Wojna trwa i ma trwać. Aż do zwycięstwa. Problem w tym, że obie strony z uporem stoją na stanowiskach nawzajem się wykluczających. Mogą okazać skłonność do negocjacji, ale wyłącznie na swoich warunkach, zgoła nie do przyjęcia dla drugiej strony; żadnej gotowości do kompromisu, bez którego przecież się nie obejdzie. Wszak prędzej czy później musi dojść do pokojowych rozmów, bo losy tej absurdalnej wojny nie rozstrzygną się ani na zamrożonym froncie w okopach Bachmutu, ani na innych frontowych liniach kreślonych przez strategów i polityków w Kijowie i w Moskwie. I w niektórych innych stolicach też”. Bardzo osobny głos. Ale im więcej w nim racji, tym słabiej będzie słyszalny. Ja go słyszę bardzo dobrze i odbieram jako poważną przestrogę. I wciąż mam nadzieję, że nie na próżno wypowiadaną.

 

Wydanie: 15/2023, 2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy