Plany zasypania zatoki w południowej części wyspy grożą katastrofą ekologiczną Korespondencja z Indonezji Zatoki Benoa nie da się przegapić. Wygląda, jakby w tym miejscu kawałeczek Bali wygryzł waran z pobliskiego Komodo. Przez wcięcie tej zatoki półwysep Bukit trzyma się na ogryzku lądu i sprawia wrażenie, jakby przy potrząśnięciu całą Bali miał po prostu odpaść. Benoa wciska się w ten najcenniejszy, najgęściej zabudowany fragment wyspy. Zatokę otaczają zabudowania stolicy, Denpasar, i hotelowego Sanur, jedyne na Bali lotnisko i Nusa Dua, centrum najbardziej luksusowych hoteli all inclusive. Z każdej strony przydałoby się zatem więcej terenu pod inwestycje, ale go nie ma. Ktoś wpadł więc na pomysł, żeby zbudować nową ziemię. Zasypać płytką zatokę, a na sztucznych wyspach postawić nowe hotele i centra handlowe. Wygodnie oddzielone od prawdziwej Bali, dużo od niej droższe, z pseudoweneckimi kanałami. Ten ktoś to Tomy Winata, jeden z najbogatszych Indonezyjczyków. Pozornie plan ma same plusy. Mieszkańcy Bali dostaną dobrze płatne posady w hotelach (mowa nawet o 150 tys. miejsc pracy), będzie jeszcze więcej turystów, co dla wyspy oznacza dodatkowe dolary, a cała inwestycja ma zostać przeprowadzona z dbałością o środowisko. Ale to przypomina plan zabudowania Central Parku w Nowym Jorku lub londyńskiego Hyde Parku. Dla dewelopera smakowity kąsek, dla mieszkańców – świętokradztwo, które doprowadzi do zniszczenia ostatniego obszaru tradycyjnego rybołówstwa w tej części wyspy, wyburzenia licznych świątyń i utraty miejsc pracy. Lecz o ile w Nowym Jorku czy w Londynie na taki projekt nikt nigdy nie zezwoli, o tyle w Indonezji przestrzeganie przepisów jest zawsze tylko jedną z opcji. Aktywiści robią więc, co mogą, by projekt zablokować. Antyinwestycyjna pieśń popularnego na Bali zespołu Nosstress, której refren brzmi: „Nie potrzebujemy odzyskania ziemi”, jest hitem wyspy. Tłok Ponad Miarę Spór o przyszłość zatoki Benoa ma wymiar lokalny, ale ideologicznie to nic nowego. Te same dylematy pojawiają się w każdym miejscu popularnym wśród turystów. Zwolennicy inwestycji wskazują konkretne korzyści gospodarcze. Przeciwnicy odpowiadają, że koszty związane z dewastacją środowiska naturalnego, zatłoczenie i likwidacja tradycyjnych zawodów oraz zwyczajów są zbyt duże. Choć mogłoby się wydawać, że akurat w Indonezji walka o miejsce nie będzie tak zażarta. To 14. co do wielkości kraj świata, obejmuje 17,5 tys. wysp. Turyści lubią tu przyjeżdżać – w 2016 r. było ich 12 mln, w tym roku ma być już 15 mln, ale przy tak wielkim obszarze mieliby gdzie się rozpierzchnąć. Indonezyjczyków jest ponad 260 mln, lecz gęstość zaludnienia jest niższa niż w Polsce. Problem w tym, że turyści lubią nie Indonezję jako taką (kto raz przetrwał ruch uliczny w Dżakarcie, zrozumie, w czym rzecz), ale właśnie Bali. Ponad jedna trzecia wszystkich odwiedzających kraj zatrzymuje się na tej niewielkiej w gruncie rzeczy wyspie. Cała Bali ma 5,6 tys. km kw., tylko nieco ponad połowę tego co nasze najmniejsze województwo, opolskie. A niemal cała turystyka koncentruje się na jakichś 300 km kw. południowej Bali – w Sanurze, Nusa Dui, Kucie, Legianie i Seminyaku. Na tych mniej więcej 5% powierzchni wyspy robi się zatem bardzo tłoczno. Łatwo też zrozumieć, dlaczego dolary z turystyki kuszą rządzących na Bali. W 2014 r. cały kraj zarobił dzięki przyjazdom gości z zagranicy 80 mld dol., udział tej branży w indonezyjskim PKB przekracza 6%. Na samej Bali turystyka odpowiada za ok. 30% gospodarki. Skoro możliwości upychania kolejnych Trump Tower i Hiltonów w już zagospodarowanej części Bali są coraz bardziej ograniczone, władze postanowiły szukać nowego potencjału. Ekspansja na północ nie wchodzi w grę, wyspa tam się rozszerza, plaże są mniej atrakcyjne, poza tym dojazd byłby koszmarem, bo trzeba by się przebić przez wiecznie zakorkowane Denpasar lub Kutę. Na południe też niespecjalnie się da – półwysep Bukit jest wprawdzie pusty i pełen uroku, ale zamiast plaż ma strome klify, a Indonezja to nie brytyjskie Dover, tu turyści chcą leżeć na piasku tuż przy wodzie. W kilku miejscach, gdzie można w miarę dogodnie zejść nad ocean, zbudowano już luksusowe wille i obozy surferów, więc na turystykę masową










