Bet i Profesor

Wieczory z Patarafką

Kilka tygodni temu wydrukowałem w „Przeglądzie” felieton poświęcony uzdrowicielom. Mój stosunek do nich jest bardzo pozytywny, ponieważ sam zostałem kiedyś uleczony, i to w okolicznościach, że nawet o żadnej sugestii czy autosugestii nie mogło być mowy. Zresztą od tego czasu poznałem wielu innych ozdrowieńców. Ale już za drugim razem wypadło średnio, a potem wcale. Zastrzegam, że przez czas korzystałem i z medycyny konwencjonalnej. Wyciągnąłem z tego wniosek, że cuda są kapryśne i że bet (nazwijmy tak bioenergoterapeutę, bo to długie i drewniane) raz pomaga, a drugi raz nie i nie wiadomo dlaczego.
Otóż napisał do mnie długoletni bet z Rumii, pan Stefan Abramowski, bardzo ciekawy list, w którym zwraca uwagę, że zadaniem medycyny (wszelkiej) jest uruchomienie w organizmie mechanizmu uzdrawiania. Jeśli to się powiedzie, pacjent wraca do zdrowia, a jeśli nie – to trudno. Jest w tym maleńka chytrość – mianowicie ochrona lekarza i przerzucenie odpowiedzialności na organizm samego delikwenta. Lecz mój felieton nie miał na celu obciążania kogokolwiek – czy to leku, czy dra, czy beta, czy ewentualnego kandydata do piachu. Nie jestem ani prokuratorem, ani nawet Adasiem Sandauerem – Torquemadą. Nie chodzi o to, kogo karać i obciążać, tylko o to, żeby chory wyzdrowiał. Wszystko inne to jedynie spór o słowa. Zgadzam się z tym, że nawet aspiryna nie zawsze pomaga, ależ uzdrowiciel przecież jest zarówno lekarzem, jak i lekarstwem. Czy może, niech Panu będzie, panie Stefanie, nie lekarstwem, ale kluczem czy bodaj wytrychem do ciała, które samo dla siebie lekarstwem jest. Ponieważ w moim życiu zdarzyły się obie sytuacje, pozytywna i negatywna, próbuję dojść do przyczyny tego stanu rzeczy.
Dlaczego za pierwszym razem mechanizm ozdrowieńczy zadziałał, i to natychmiast, a za drugim już nie chciał? Czy istnieje jakiś limit w jego działaniu? Czy są to po prostu dwa zupełnie inne mechanizmy, powiedzmy jeden na padaczkę, a drugi na paraliż postępowy? Absurd, jeśli używamy określenia „medycyna holistyczna”, to nie sposób sobie tego wyobrazić. Jakkolwiek by patrzeć, sprawa jest tajemnicza, czy „winą” obciążymy leczonego czy leczącego. Ale nauka (także paranauka) jest właśnie od tego, żeby się borykać z tajemnicami, a zagadki rozwiązywać. I pal już sześć o mnie samego: słoń też ma jedną trąbę, a żyje. Nie mogę się wprawdzie nauczyć pisać lewą ręką, stąd straszna zgryzota dla banków, bo każdy mój podpis jest trochę inny, ale za to witając się lewą ręką mam gwarancje, że nie zostanę przez rozmówcę zapomniany, choćby to nawet prezenter „Teleexpressu” był, czy inna wielka szycha. A i bilety ulgowe nie do pogardzenia.
Mam jednak wrażenie, że tu chodzi o coś znacznie większego niż los jednego człowieka, że tu coś iskrzy między cielesnością świata a jego duchowością. Bo powszechność chorób objaśnia się względnie prosto: ilościową przewagą entropii nad procesami organizacji, czyli życia. Jednak leczenie ich jest przynajmniej dla mnie kompletną zagadką. Lekarze potrafią, co prawda, powiedzieć coś o biochemii, anatomii, histologii. Ale żaden bet nie potrafi dorzecznie wyjaśnić cudów, które mu się zdarzają. Nie umie tego nawet Satia Sai Baba. Źródła ich mocy to może być eter, tai-chi, prana, Bóg, szatan, kosmos, Ziemia – co kto woli. Krasnoludki równie dobrze jak i smoki. Rzecz jednak w tym, że same cuda są autentyczne. Dowody empiryczne istnieją, natomiast brak wiarygodnej teorii. Hipotez jest ilość niezliczona i pan Abramowski, podobnie jak ja, sam niczym innym nie dysponuje. Przy okazji dziękuję za dołączony esej. Ale to już inna sprawa.
Natomiast pan profesor Edward Kapuścik z Instytutu Fizyki Jądrowej zaproponował mi przysłanie swego przekładu książki Philipsa o tureckim reformatorze szkolnictwa, Ihsanie Dogramaci, podobno rewelacyjnym. Panie Profesorze, jeśli Pan tak miły, to można przesłać na adres „Przeglądu” – kradną tutaj umiarkowanie. A ja się na tej problematyce nie bardzo znam – moim zdaniem, najlepiej wsadzić bachora do lodówki i wypuścić po 18 latach, kiedy już trochę dorośnie. Dziewczyny można odmrozić nieco wcześniej. Czy pański Dogramaci wymyślił coś lepszego?
Poza tym wszystkim moim Korespondentom pięknie dziękuję, a Czytelnikom życzę choć odrobiny pożytku z moich dywagacji. Jak widać, nie trzeba być aż Salomonem, żeby dawać z pustego – ale tylko słowa, słowa, słowa…

 

Wydanie: 2002, 38/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy