Bez ostatniego rozdziału

Bez ostatniego rozdziału

SLD praktykował politykę partii liberalno-demokratycznej, nie miał w punkcie wyjścia ambicji zmieniania świata, tylko przystosowanie się

Mieczysław F. Rakowski – wieloletni redaktor naczelny „Polityki”, premier rządu w latach 1988-1989, ostatni I sekretarz PZPR, od 15 lat redaktor naczelny miesięcznika „Dziś”.

– Ostatni, dziesiąty tom pańskich dzienników kończy się na roku 1990. To już koniec? Reszta nie nadaje się do wspomnień?
– Dziennik prowadziłem do grudnia 1998 r. Niech się odleży. Teraz mam pilniejszą sprawę na głowie. Muszę napisać książkę do cyklu „Szklane domy”, który zainicjował wydawca Andrzej Rosner. Cykl łączy klamra-pytanie: jak sobie wyobrażasz Polskę za 30 lat? Temat mnie fascynuje. 30 lat to nie jest tak dużo, już 25 lat dzieli nas od roku 1980, a wydaje się nam, że to było parę lat temu. Patrząc inaczej – III Rzesza istniała raptem 12 lat, a uważamy ją za coś, co trwało niezwykle długo.
– A III RP trwa krótko czy długo?
– Krótko. Więc uważam, że hasło IV RP ma tylko polityczne znaczenie. Jak panowie czytają to, co mówią Kaczyńscy, że ta IV RP ma być czymś nowym, że ma się dokonać rewolucja moralna, to w gruncie rzeczy to wszystko z moralnością ma tyle wspólnego co ja z ajatollahem Chomeinim. Chodzi po prostu o rewolucję polityczną, która ma dać władzę jednej grupie i wdeptać w ziemię ludzi lewicy.
– Raczej wszystkich wrogów Kaczyńskich…
– No tak, nie wiem, kogo przywódcy PiS uważają za większego wroga: czy liberałów spod znaku opozycji antydemokratycznej, czy też lewicę, i to niezależnie od tego, czy są to starcy, czy też w 1989 r. mamusia woziła ich w wózku. Politycy pokolenia, które można obciążyć odpowiedzialnością za PRL, wymierają. Jedną z zalet nowej sytuacji, jaka powstaje przy przechodzeniu pokolenia Oleksego, Janika, Millera do drugiego czy trzeciego szeregu, jest to, że pojawiło się pokolenie, które jest czyste. Trudno obarczać siedmioletniego chłopca, a tyle miał Wojciech Olejniczak w 1981 r., odpowiedzialnością za stan wojenny, a tym bardziej za całą epokę PRL. Chyba że pójdzie się śladem ustaw norymberskich i sięgnie się do dziadka, a może nawet pradziadka „komucha”.
– Nie wspomina pan o innych partiach lewicowych…
– Spieram się z przywódcami Socjaldemokracji Polskiej. Spór dotyczy odpowiedzialności za ostatnie cztery lata. Uważam, że za ten okres odpowiadają wszyscy, którzy tworzyli krąg przywódczy SLD, i dlatego przyjęcie przez SdPl postawy: my mamy czyste ręce, oni są brzydcy, uważam za niezbyt uczciwe. Nie jestem przekonany, że taka postawa jest szczęśliwym punktem wyjścia do budowy nowej partii lewicy. Zresztą problem jest poważniejszy, a sprowadza się do pytania, jaka ma być partia lewicowa. Ustalmy, że SLD stał się praktycznie partią liberalno-demokratyczną. W kraju, w którym 60% obywateli żyje na skraju minimum socjalnego, Sojusz faktycznie odpuścił sprawy socjalne. Podobnie zresztą jak i światopoglądowe.

IDEOWCY CZY KARIEROWICZE?

– Dlaczego odpuścił? Pan zna liderów SLD, niektórych z nich pan promował. Dlaczego się zmienili?
– Zmuszacie mnie panowie do wytaczania ciężkich oskarżeń… Oni świadomie, a może i nieświadomie, zrezygnowali z troski o ideowość ruchu.
– Dlaczego? Co było tego przyczyną?
– Może zadecydował o tym wstrząs, który przeżyli, gdy w roku 1989 upadła formacja, z którą byli związani i pięli się w górę? To przecież było trzęsienie ziemi powyżej 9. stopnia. Uczestniczyli w upadku, byli jego świadkami. I zadaję sobie pytanie, dlaczego to nie pobudziło ich do głębszego zastanowienia się nad tym, co było tego przyczyną. Przecież jest faktem, że czołowi politycy SLD niemal demonstracyjnie nie zajmowali się przeszłością, nie bronili tego, co było godne obrony. Co zrobić, by uratować ideały równości, sprawiedliwości społecznej? We współczesnym świecie jest wiele problemów, które powinny zmuszać do zastanowienia.
– Pan zakłada, że tym ludziom PRL zaszczepiła wiarę w lewicowe ideały. A jeżeli to była grupa, która należała do elity urzędniczo-politycznej – to był jej punkt odniesienia – i której było obojętne, komu służy?
– W 1990 r. z ponaddwumilionowej partii do SdRP przeszło tylko 60 tys. ludzi. Więc coś burzy się we mnie przed stwierdzeniem, że to byli wyłącznie karierowicze, bo przecież nikt wtedy nie przypuszczał, że cztery lata później (1993 r.) lewica przejmie władzę. Czyżby urzekł ich sam fakt posiadania władzy? Oczywiście, mówiąc to, wchodzę na grząski grunt. Jak więc ich ocenić? Hm, na pewno była to ta część pokolenia, która uznała, żeby dać sobie spokój z ideologią. Nie chcę uchodzić za oskarżyciela, ale od lat byłem zniesmaczony, gdy widziałem objawy zbyt daleko posuniętej pewności siebie i, co tu ukrywać, zarozumialstwa.

ZABÓJCZY PRAGMATYZM

– W polskiej mentalności ideologia to katechizm do odklepania. A przecież poważna ideologia jest efektem poznania świata, szukania dla tego świata lepszych rozwiązań, głębokich przemyśleń, ona jest żywa, rodzi się z czegoś. Aideologiczność to także efekt ograniczeń intelektualnych.
– Jest faktem, że zarówno SdRP jak i SLD nie dbały o to, żeby mieć zaplecze intelektualne. Przypominam PPS z okresu międzywojennego – to była partia, która miała wielkie wpływy i dużo znaczyła w polityce polskiej. Miała postaci wielkie, nie tylko Kazimierza Kellesa-Krauza, ale i Juliana Hochfelda, Janka Strzeleckiego, Oskara Langego, słowem całą plejadę wybitnych intelektualistów.
– A tu politykę sprowadzono do załatwiactwa…
– Ja to nazywam odmóżdżeniem. To postawa typu: nas nie interesują debaty ideologiczne, o czym tu gadać, nas interesuje praktyka. Mamy więc pochwałę pragmatyzmu, tylko opacznie rozumianego. Od 15 lat redaguję „Dziś” i nie zdarzyło się, żeby w tym czasie jakikolwiek działacz SLD ze szczebla centralnego zwrócił się do mnie i zaproponował dyskusję – dajmy na to – o skutkach globalizacji dla Polski, o moralności w polityce itp. Nic z tych rzeczy.
– A pan podejrzewa, że czytają „Dziś” i inne niemasowe pisma?
– Może niektórzy tak, choć w licznych rozmowach nigdy nie zdarzyło mi się, by mój rozmówca odwoływał się do jakiegoś naszego tekstu. Uważam, że na dłuższą metę partia lewicowa bez zaplecza intelektualnego w Polsce nie ma przyszłości. Prawicy jest łatwiej, jest Bóg, Honor, Ojczyzna i to, co demonstruje Młodzież Wszechpolska. Kilku milionom ludzi to wystarczy. Tymczasem lewica może tylko fascynować światem idei, z których wyrastają konkretne propozycje w stosunku do określonych grup społecznych, propozycje lepszego, sprawiedliwszego urządzenia świata. A u nas jak jest? Nie ma żadnego twórczego wysiłku, mamy za to klepanie pacierza, że jesteśmy partią lewicową, że wrażliwość społeczna i tak dalej… Wszystko to jest poruszaniem wargami, niczym więcej. I tak zrządzeniem losu, a także w wyniku głupoty prawicy, udało się tej formacji przeżyć pierwsze 10 lat bez wstrząsów. Ale w końcu taką partię musiało dopaść to, co się stało. To było nieuchronne.
– Jak się nie ma poważnych dyskutantów, to nie można prowadzić poważnej dyskusji.
– Ta ekipa, z jednej strony, lekceważyła sprawy oddziaływania na świadomość społeczną, a z drugiej, powtarzała na każdym kroku, że środki masowego przekazu mają ogromny wpływ na kształtowanie świadomości. No i co? Wciąż trzeba szukać przyczyn, dlaczego doszło do takiej degrengolady, bo to jest degrengolada. Słyszę, że Leszek Miller chwali osiągnięcia swego rządu. Owszem, były też rzeczy pozytywne, ale nie o tym mówimy! Mówimy o tym, że większość wyborców powiedziała: mamy was dość. Na Zachodzie w takich sytuacjach dochodzi do dymisji, wymiany kierownictwa, wymiany pokoleniowej. A u nas mieliśmy do czynienia z kurczowym trzymaniem się stanowisk. I w końcu to, co się w SLD dokonało, jest zmianą pięć po dwunastej. Trzeba mieć tego świadomość. Olejniczak staje dziś przed wielkim wyzwaniem. Czy mu sprosta? Chcę wierzyć, że tak. Uważałem, że powinien się pozbyć wahań i kandydować na przewodniczącego. Musiał znaleźć się wreszcie ktoś, kto przerwie ten diabelski krąg niemożności, kto będzie miał wolę walki. Odchodząca ekipa jej nie miała. Już kilka miesięcy temu wiedziałem, że przyjęła ona założenie, iż SLD przegra wybory, a ci, co wejdą do Sejmu, będą grzać ławki opozycyjne. „Będzie nas mniej – usłyszałem od jednego z czołowych polityków SLD – ale do Sejmu wejdziemy, będziemy małym klubem”.
– Może z tych małych, lewicowych ugrupowań powstanie coś silnego?
– Wątpię. W dającym się przewidzieć czasie lewica będzie rozbita. Będą trwały poszukiwania, ale niełatwo utworzyć dziś sprawnie działającą – i na dodatek wpływową – partię. W świecie obłąkańczo poddanym presji pieniądza partia, która ich nie ma na swoją kwaterę, na wydawnictwa, na działalność książkową, spada do III ligi.
– I w ten sposób kierownictwo się wyżywi…
– Może roztaczam zbyt pesymistyczny obraz?

PRZYSZŁOŚĆ IV RP

– Tak czy inaczej mówi pan, że SLD nie ma czym uwieść widowni.
– Dziś przekonanie utraconego elektoratu, że jednak powinien głosować na lewicę, jest wielkim problemem, bo stopień rozczarowania nią oraz to, że prawicowe partie są nieraz bardziej lewicowe w swoich hasłach, robią swoje. Społeczeństwo polskie to w tej chwili ogromna masa rozgoryczonych, zawiedzionych ludzi. Do nich łatwo trafić z demagogicznymi hasłami. Co tu dużo gadać, a jak Hitler dochodził do władzy? Co napędzało mu zwolenników? Totalna krytyka Republiki Weimarskiej. A co przedstawia PiS w swojej wizji historii Polski? Totalną krytykę III RP.
– No i zapowiedź IV Rzeczypospolitej.
– Po raz pierwszy od 15 lat czuję strach przed tym, co może nastąpić. To zapowiedzi represji, które mogą spaść nie tylko na resztki mojej formacji.
– Europa zgodzi się na takie coś?
– Ma inne zmartwienia, daleko ważniejsze niż zajmowanie się tym, co się dzieje wewnątrz naszego kraju. Dla niektórych zachodnich polityków może być nawet wygodne, że odbijamy się od ściany do ściany.
– Pan zakłada, że przyszły rząd bezkrytycznie przyjmie linię Kaczyńskich. Tymczasem elektorat Platformy takich pomysłów raczej nie akceptuje. Trudno przypuszczać, by liderzy PO mogli to zlekceważyć…
– To prawda, najbliższe miesiące mogą przynieść jeszcze niejedną niespodziankę w obozie prawicy. Symptomatyczne jest tu zachowanie się Platformy, która najwyraźniej spostrzegła, że traci na licytowaniu się radykalizmem z PiS. Ostatnie wystąpienia Tuska były nasycone centryzmem.
– Czy ktoś jest w stanie zjednoczyć w przyszłości lewicę?
– Wpierw musi się pojawić lider.
– Cimoszewicz?
– Jeśli wygra wybory, to nie będzie liderem lewicy. Przyjmie status prezydenta wszystkich Polaków, to jest oczywiste. A czy liderami w przyszłości będą Olejniczak czy Napieralski, to czas pokaże. Na razie zapisują białą kartę. Oburza mnie też już widoczne rzucanie im kłód pod nogi. Ot, demokraci, z których jeden już wylądował w Samoobronie. W końcu odmłodzona ekipa, a także Borowski, będzie musiała stawić czoła wielkiemu wyzwaniu – żarłocznemu kapitalizmowi, z którym Polacy mają do czynienia. Sprawa pierwsza z brzegu to bezczelny wyzysk w hipermarketach.
– Pan wie, że partie lewicowe te sprawy mało interesują.
– Mówi się o łamaniu prawa w związku z teczkami, z zachowaniem się komisji śledczych. To są ważne rzeczy, ale dla przeciętnego zjadacza chleba, dla tej dziewczyny, która siedzi w kasie przez 10 godzin i dostaje 700 zł, one niewiele znaczą. W Polsce są setki takich spraw, które świadczą o upodleniu człowieka pracy. Na każdym kroku łamane są prawa pracownicze. Lewica powinna o każdym takim przypadku krzyczeć.
– Jak mogła to robić, skoro jeszcze niedawno połowa SLD-owskich „baronów” to byli biznesmeni?
– No tak, jak można oczekiwać od ludzi, którzy na naszych oczach się wzbogacili, i to w krótkim czasie, lewicowości… Ja im nie zazdroszczę, chcę tylko powiedzieć, że w tak biednym kraju przywódcy partii lewicowej nie mogą się zachowywać jak…
– Nowi Ruscy?
– Dokładnie tak. Być może sądzili, że obracając sloganami, występując w telewizji co drugi dzień, będą umacniać swoje wpływy. Otóż nie. W tym przypadku naród ma nosa, że hej. Widać więc, czego zabrakło ekipie, która wyszła z trzęsienia ziemi w roku 1989 – pokory, pochylenia się nad ludźmi. Marnie to więc wygląda.
– To nie ma lewicy?
– Ja trwam przy określeniu, że SLD praktykował politykę partii liberalno-demokratycznej, nie miał w punkcie wyjścia ambicji zmieniania świata, tylko przystosowanie się.
– Co dalej? Na swoim spotkaniu promocyjnym X tomu „Dzienników” mówił pan, że jest szalenie ciekaw, co będzie z Polską za 10-20 lat, i żałuje, że tych czasów nie dożyje… Więc co będzie?
– Czy to będzie państwo racjonalnie rządzone? Opadają mnie wciąż nowe wątpliwości.
– Czy normy obowiązujące w Unii nie wymuszą u nas odpowiednich zachowań?
– Jan Szczepański w przedmowie do mojej książki „Rzeczpospolita na progu lat 80.” napisał, że od czasów Frycza-Modrzewskiego kolejne pokolenia próbują zracjonalizować polskie myślenie i żadnemu nie udało się osiągnąć zwycięstwa. Drugą przyczyną mojego pesymistycznego spojrzenia w przyszłość jest świadomość, że w Polsce żadna reforma nie została doprowadzona do końca.
– Zawsze wychodzi jak zawsze?
– Widocznie jest to kwestia naszego charakteru narodowego! Wciąż uciekamy w świat mitów, ciągle słychać szum husarskich skrzydeł. Powstańcze klęski świętujemy jako zwycięstwa, wciąż na nowo pojawiają się szamani, wmawiający Polakom, że przez Boga i historię jesteśmy narodem wybranym. Na Zachodzie patrzą na nas ze zdziwieniem.
-Wróćmy do pańskich „Dzienników”. To chyba jedyny przypadek w Europie, że żyjący polityk w 10 tomach przekazuje społeczeństwu swoją wiedzę o 32 latach historii systemu, w którym wyrósł i czynnie uczestniczył. Co pana skłoniło do sięgania po notes często każdego dnia?
– I żyjący dziennikarz, ale do rzeczy. Z wykształcenia jestem historykiem. Uwielbiam historię i nic mnie w niej tak nie fascynuje jak fakty rejestrowane przez ludzi w momencie ich dziania się. Wspomnienia pisze się po pewnym czasie, dziennik jest kroniką. To istotna różnica.
– Nie zauważyliśmy, by zakończenie 10-tomowego cyklu spotkało się z jakimkolwiek oddźwiękiem w prasie, TV i radiu.
-Ja też. Przecież nie jestem z obozu solidarnościowego, nie należę do żadnego układu. Gdybym 10. tom zakończył „wyznaniem winy”, napisał, że błądziłem, służyłem złej sprawie, okazał skruchę, jak tego oczekuje abp Józef Życiński, to zapewne wpływowe środki masowego przymusu, pardon, przekazu na pewno by zauważyły i może nawet ten i ów by mnie pochwalił.

 

 

Wydanie: 2005, 30/2005

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy