Społeczeństwo zaprotestowało przeciw wszechwładzy mafii i powszechnej nędzy Korespondencja z Sofii Największe od 15 lat demonstracje wstrząsnęły całą Bułgarią. 17 lutego na ulice wyległy setki tysięcy ludzi w prawie 40 miastach najbiedniejszego kraju Unii Europejskiej. Parlament przyjął dymisję populistycznego prawicowego rządu Bojka Borisowa. Mimo to kryzys polityczny trwa. Nie rozwiążą go zapewne również przedterminowe wybory parlamentarne. Protesty mają charakter oddolny, są przygotowywane i koordynowane przez spontanicznie utworzone komitety obywatelskie. Nie widać na nich polityków ani gwiazd mediów czy estrady. Osoby, które próbują się przyłączyć z jakimiś partyjnymi czy ogólnopolitycznymi symbolami, są przeganiane, widać tylko bułgarskie flagi. Najlepszym źródłem informacji i platformą organizacyjną protestujących jest portal społecznościowy Facebook. Profile wszystkich partii i organizacji pozarządowych oraz alternatywnych ruchów społecznych typu Occupy Bulgaria czy Syprotiwa (Sprzeciw) pełne są apeli, wezwań, fotografii, podsumowań, amatorskich i bardziej profesjonalnych nagrań wideo i audio, które naruszają niedawną ciszę medialną. Ostatecznie jednak przełamały ją dopiero uliczne walki z policją. O jedną podwyżkę za dużo Wszystko zaczęło się w grudniu, gdy bułgarski regulator rynku energetycznego zdecydował o dopuszczeniu kolejnej fali podwyżek cen energii elektrycznej i zgodził się na doraźne przedłużenie okresu naliczania należności ze względu na święta. Jeszcze na początku stycznia wydawało się, że zmęczone społeczeństwo przełknie tę gorzką pigułkę. Okazało się jednak, że wysokość opłat na noworocznych fakturach przekroczyła wszelkie przypuszczenia i spowodowała wybuch wściekłości i sprzeciwu. Ludzie wylegli na główne place i ulice w większych miastach, później przemieszczali się w stronę siedzib zagranicznych koncernów, które zdominowały bułgarski rynek energii. Rzucano jajami i pomidorami, palono rachunki za zużycie prądu. Władza i media początkowo ignorowały protesty, licząc na kojący wpływ ogłoszenia, że „wszystkie ewentualne zażalenia zostaną rozpatrzone z największą starannością, a winni ewentualnych naruszeń i nieprawidłowych wyliczeń zostaną ukarani”. W ten sposób usiłowali łagodzić nastroje premier Bojko Borisow, minister gospodarki, energetyki i turystyki Deljan Dobrew oraz przedstawiciele koncernów. To jednak nie wystarczyło. Władza i partie opozycyjne z zaskoczeniem obserwowały niemal codzienne wiece, mityngi i demonstracje. Do terapii uspokajającej zaprzęgnięto także władze lokalne i niektóre media związane z grupami kapitałowymi mającymi udział w rynku energetycznym. Policji nakazano spokojnie obserwować buntujących się obywateli i interweniować jedynie w przypadkach narażenia czyjegoś życia lub groźby masowych zniszczeń. Warto wspomnieć, że większość zgromadzeń publicznych nie była zwoływana i rejestrowana zgodnie z prawem. Z Facebooka na ulice Tymczasem w mediach obywatelskich – na blogach i portalach społecznościowych – wrzało. W Warnie – gdzie demonstracje były na początku największe – utworzono pierwszy półoficjalny komitet obywatelski. Potem powstały kolejne, a wszystko było dyskutowane i domawiane w internecie. Facebook wypełnił się eventami, w których udział – co znamienne – deklarowała mniej więcej taka liczba osób, jaka uczestniczyła w demonstracjach. Szczególne przygotowania towarzyszyły demonstracji 17 lutego. Naczelnym hasłem było „Koniec apatii!”. Już samo to zawołanie świadczyło o tym, że społeczeństwo przygotowuje się do protestu nie tyle przeciw cenom prądu, ile przeciw całemu „dorobkowi” bułgarskiej transformacji – wszechwładzy mafii i powszechnej nędzy. Zadowoleni z siebie rządzący nie zauważyli, że protest jest wyrazem gniewu i totalnego rozczarowania tym, co przyniosły ostatnie 23 lata. Według niektórych mediów na ulicach Sofii w niedzielę, 17 lutego, demonstrowało ponad 40 tys. osób, w Warnie 10 tys. mniej, podobna frekwencja była we wszystkich większych miastach. Domagano się dymisji rządu, nacjonalizacji przedsiębiorstw zajmujących się dystrybucją energii elektrycznej i natychmiastowego odbioru licencji na dalszą działalność na terenie Bułgarii. Dość biedowania Media nie mogły dłużej ignorować fali społecznego niezadowolenia. Główni bułgarscy komentatorzy kursowali od jednego studia telewizyjnego czy radiowego do drugiego, niektórzy żartowali, że nie zostawiono im nawet czasu na zmianę ubrania. Komentarze są jednoznaczne. – 23 lata nieustającej, drastycznej pauperyzacji wyprowadziły ludzi na ulice, to musiało tak się skończyć – mówi Plamen Dimitrow, szef Bułgarskiej Konfederacji Związków Zawodowych, największej organizacji pracowniczej w Bułgarii. – Nie chodzi o same ceny prądu ani o nominalną wysokość rachunków, lecz o to, że standard codziennej
Tagi:
Bojan Stanisławski









