Czy wydarzenia w szczecińskiej Odrze znajdą naśladowców? To jest najczęściej powtarzane pytanie w gabinetach polityków: czy „to” rozleje się po Polsce? Czy nastroje w kraju są aż tak złe, że ludzie się zbuntują przeciw władzy? Że stoczniowcy ze Szczecina zaczną zaprowadzać „porządek” w innych zakładach, że „sprawy w swoje ręce” wezmą inne załogi. Zaczyn do takich działań jest. W ostatnich tygodniach mieliśmy serię demonstracji przed urzędami państwowymi – demonstrowali robotnicy ożarowskiej fabryki kabli, demonstrowali robotnicy białostockiego Bison-Bialu, a zdesperowani rolnicy znów zaczęli blokować drogi. Teraz wszystkich przebili stoczniowcy. Więc czy będzie ciąg dalszy? Zwolennicy tej tezy dorzucają do rachunku dwa argumenty. Pierwszy jest natury magicznej – mniej więcej co 10 lat przetacza się przez Polskę fala robotniczego buntu: 1956, 1970, 1980, 1988… Więc najwyższa pora na bunt kolejny. Drugi argument wzmacnia pierwszy: III RP w coraz mniejszym stopniu jest „naszym państwem”. Tydzień temu analizowaliśmy wyniki sondażu OBOP, z którego wynikało, że większość Polaków dobrze ocenia rządy PZPR. Opinie ekspertów były podobne – ten sondaż w większym stopniu pokazywał rozczarowanie III RP niż sentyment do PRL. Z kolei kilka miesięcy temu w sondażu CBOS zadano pytanie: czy zgadza się pan ze stwierdzeniem, że dla ludzi takich jak ja nie ma w gruncie rzeczy znaczenia, czy rządy są demokratyczne, czy niedemokratyczne? Aż 49% ankietowanych odpowiedziało „tak”, a 40% odpowiedziało „nie”. I można w ciemno zakładać, że dziś różnica między „tak” i „nie” byłaby jeszcze większa… Jest jeszcze jeden element, który może sprzyjać nastrojom buntu. To zła sytuacja gospodarcza. Stagnacja niesie ze sobą określone konsekwencje – coraz więcej zakładów jest zagrożonych plajtą, rośnie poziom niezadowolenia. Ale czy wszystkie te czynniki, zebrane razem, mogą wywołać w Polsce masowe protesty? Czy fala buntu rozleje się po kraju? – Nie rozleje się – odpowiada Jerzy Głuszyński, prezes Instytutu Pentor. – Żeby tak się stało, musiałoby być spełnionych wiele warunków, a jest spełnionych tylko kilka. Wiadomo, że ci zbuntowani są w złej sytuacji, ale żeby odnieśli sukces, reszta musi ich wesprzeć. A żeby tak się stało, musiałyby być spełnione dwa warunki. Po pierwsze, musiałoby być to zgodne z ich interesem. A tak nie jest. Ci, co pracę mają, szanują ją i nie mają zamiaru jej ryzykować po to, by pomagać stoczniowcom. Po drugie, musieliby mieć przekonanie, że ten sposób działania ma sens, że zakończy się powodzeniem. A przecież widać, że te protesty i zajazdy nic nie dają. Nie znaczy to jednak, że w Szczecinie nic się nie stało. Bo z jednej strony, będziemy pewnie świadkami jakichś lokalnych inicjatyw, gdzie podobne działania znajdą przyzwolenie. Z drugiej zaś, wiele zależy od opinii publicznej, z jaką stanowczością zareaguje ona na tego typu wydarzenia. Ale fakt, że wielki wybuch społeczny jest mało realny, nie powinien uspokajać polityków. Bo szczecińskie wydarzenia świadczą o jeszcze innym zjawisku: powolnej erozji autorytetu państwa. To już wiemy – III RP nie jest państwem, z którym utożsamia się większość Polaków. Ale to nie zdejmuje z polskich polityków obowiązku pilnowania, by to państwo było sprawne i cieszyło się zaufaniem. Tymczasem w Szczecinie mieliśmy karygodne zachowanie policji, która pozwoliła, by na jej oczach grupa ludzi zlinczowała człowieka. Potem przez wiele godzin nie mieliśmy oficjalnej reakcji szefów policji i przedstawicieli rządu. Nikt nie tłumaczył, że czym innym jest sympatia dla szwaczek, a czym innym przyzwolenie dla samosądu. Podobnie było z blokadami rolniczymi – tu z kolei szef MSWiA, Krzysztof Janik, mówił, że blokady są… słuszne i nie. Władza jest więc raz miękka, a raz twarda. A to powoduje, że coraz częściej oceniana jest jako władza słaba. To wszystko idzie oczywiście na konto SLD i premiera Millera. I słabym usprawiedliwieniem jest w tej sytuacji fakt, że w tym czasie nie było go w kraju. A może – przeciwnie – dobrym? I premier, gdy wróci w poniedziałek z wakacji, pokaże, kto tu rządzi? Rozpędzi senną atmosferę? To o tyle istotne, że obserwując zużywanie się SLD, nie widać, by ktokolwiek był w stanie stworzyć dla Sojuszu jakąś czytelną alternatywę. Owszem, należy współczuć szwaczkom z Odry, którym nie płacą należytej pensji, współczujemy stoczniowcom, ludziom, którym – nie z ich winy – zawala
Tagi:
Robert Walenciak