„Bury” jak zombie

„Bury” jak zombie

Znowu uczczono Romualda Rajsa odpowiedzialnego za zbrodnię na prawosławnych zimą 1946 r. Potomkowie ofiar bez odszkodowań 24 lutego po raz trzeci środowiska nacjonalistyczne zorganizowały w Hajnówce (woj. podlaskie) Marsz Żołnierzy Wyklętych. Po raz drugi oficjalny organizator tego marszu, Dawid P., skazywany w przeszłości za sianie nienawiści na tle narodowościowym i lżenie policjantów, oskarżany przez prokuraturę o pobicie i udział w kibolskich ustawkach, mający też na koncie zakazy stadionowe, obrał sobie za trasę m.in. uliczkę, przy której stoi największa cerkiew w miasteczku. Tym razem nacjonaliści, których w odróżnieniu od lat poprzednich było niewielu, napotkali zdecydowaną kontrę Obywateli RP i lewicy – aktywną przy soborze św. Trójcy w Hajnówce oraz milczącą w zadumie przy pomniku ofiar i represji, niedaleko magistratu. Tam odczytano nazwiska wszystkich ofiar oddziału „Burego” z przełomu stycznia i lutego 1946 r. oraz zapalono znicze. Potem większość uczestników tego protestu udała się do jednej z hajnowskich cerkwi na modlitwę za zmarłych. Hajnowianie ignorują, Obywatele RP protestują Marsz nacjonalistów ruszył po godz. 14 spod kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego. Rok temu pod adresem maszerujących padały inwektywy i wezwania: „Opamiętajcie się!”. Teraz było spokojnie, gapiów niewielu. Hajnowianie okazali demonstracyjną obojętność. Zdarzało się, że ktoś rzucił: „Faszyści!”, ale na tym się kończyło. Dość sprawnie, mając tylko godzinę na swoje zgromadzenie, ONR pod zielonymi sztandarami z falangą dotarł do ronda im. Abp. Mirona Chodakowskiego, prawosławnego duchownego, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Cały czas skandowano hasła o śmierci wrogom ojczyzny i wysławiające „Burego” jako bohatera. Rok temu policja w tym miejscu wymusiła na organizatorach zmianę trasy, tym razem marsz ruszył jednak w stronę największej cerkwi w Hajnówce. Ale tu na drodze stanęły mu kobiety ze stowarzyszenia Obywatele RP z banerem: „Moją ojczyzną jest człowieczeństwo”. Po chwilowej dezorientacji policja zepchnęła je w stronę ogrodzenia miejscowego OSiR. Nacjonaliści minęli sobór św. Trójcy, krzycząc: „Narodowe Siły Zbrojne, NSZ!”, na co usłyszeli od kilkudziesięciu protestujących m.in. „Precz z faszyzmem!”. Za drącymi się przy świątyni nacjonalistami szła grupa rekonstrukcyjna w umundurowaniu leśnych. „Wstyd!”, rzucił w ich stronę mężczyzna w średnim wieku. Żaden z nich nie zareagował. Wyglądali wypisz wymaluj jak woje „Burego”. Z zespołu reggae do „wyklętych” Nie ulega wątpliwości, że za wypromowanie tej skandalicznej imprezy odpowiada środowisko polityczne wiceszefa MSWiA Jarosława Zielińskiego, a nie Platforma Obywatelska, co od czasu reportażu TVN o neonazistach powtarzają pisowcy. PO w tej sprawie ma swoje za uszami, ale to nie ona rozpoczęła w Hajnówce kult leśnych odpowiedzialnych za powojenne zbrodnie na Białorusinach. Imiennie w Hajnówce to Bogusław Łabędzki, wieloletni członek PiS i były katecheta, razem z podlaskim ONR i kibolami wymyślił i poprowadził pierwszy marsz, a kolejne wspiera i promuje. Ten 50-latek w młodości był kompletnym zaprzeczeniem swojego dzisiejszego emploi: grał i śpiewał w zespole reggae, był taką lokalną wersją Boba Marleya, a za wrogów miał skinów i nacjonalistów. Od tego czasu przeszedł radykalną przemianę. Za przyjaciół uznaje niegdysiejszych wrogów, a za wrogów – komunistów i lewaków, z którymi się kolegował i z którymi w latach 80. i 90. tworzył na Podlasiu prężną scenę muzyki alternatywnej. Ale się opłaciło – w ubiegłym roku mimo braku wykształcenia historycznego Łabędzki dostał stanowisko w białostockim IPN. W tym samym, którego raport z 2005 r. o zbrodniach oddziału „Burego” nieraz publicznie kwestionował. To ośmiesza samą instytucję i obraża prokuratora Dariusza Olszewskiego, który w 2002 r. wznowił śledztwo przeciwko „wyklętym” Romualda Rajsa „Burego” i ani razu nie zakwestionował swoich ustaleń, że ich czyn miał znamiona ludobójstwa. Ojcu pękłoby serce – Ojcu, gdyby żył, serce by pękło, jakby zobaczył na ulicach Hajnówki ludzi gloryfikujących morderców dziadka – mówi wnuczka Piotra Kędysia, jednego z kilkudziesięciu prawosławnych furmanów, których oddział kpt. Romualda Rajsa wymordował 31 stycznia 1946 r. w lesie w Puchałach Starych. Chciałaby pozostać anonimowa. – Taki klimat, sam rozumiesz – usprawiedliwia się. Dostaję jednak od niej dossier walki jej ojca o zadośćuczynienie. To ciekawa lektura, zwłaszcza wobec faktu, że rodzina „Burego” takie zadośćuczynienie otrzymała. Syn Piotra, Jerzy, dziesięć lat temu złożył pozew przeciwko ministrowi obrony narodowej, domagając się odszkodowania „za uprowadzenie z miejscowości Łozice, a następnie zamordowanie z niezwykłym okrucieństwem w miejscowości

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2018, 2018

Kategorie: Kraj