Być albo nie być Mariana K.

Być albo nie być Mariana K.

Baronowie „Solidarności” żądają zmian i chcą nowego przewodniczącego Pięć lat temu, po wygranych przez AWS wyborach, Marian Krzaklewski był u szczytu politycznej potęgi. Przebierał w stanowiskach: był przewodniczącym NSZZ „Solidarność”, przewodniczącym AWS, który jednoczył wszystkie prawicowe partie, przewodniczącym klubu parlamentarnego AWS, zastanawiał się, czy zostać przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Namawiano go też, by został premierem. Ale nie chciał nim zostać i wspaniałomyślnie obdarzył tym stanowiskiem Jerzego Buzka, swojego współpracownika z Gliwic. Prawica widziała w nim przyszłego prezydenta RP. Przez następne lata decydował o polskiej polityce, jak złośliwie mu to wypominali politycy sojuszniczej Unii Wolności – kierował rządem z tylnego siedzenia. Superpremier Krzaklewski decydował o składzie rządu, o jego działaniach, o tysiącach lukratywnych posad w administracji czy też w spółkach skarbu państwa. Tak ziścił się sen o wielkiej karierze mało znanego działacza związkowego. Jako outsider, osoba znikąd, wygrał w roku 1991 wybory na stanowisko przewodniczącego „Solidarności”, pokonując m.in. Lecha Kaczyńskiego i Bogdana Borusewicza. Potem budował „swoją” „Solidarność”, zjednoczył prawicę, wygrał wybory. A potem, rok po roku, systematycznie tracił to, co zdobył. W roku 2000 przegrał wybory prezydenckie, dostając 15% głosów. Rok później RS AWS, partia wyrosła z „Solidarności”, nie przekroczyła progu wyborczego i praktycznie zeszła z politycznej sceny. W tym czasie Marian Krzaklewski systematycznie tracił swoje wpływy i władzę. Od miesięcy jest jednym z najmniej popularnych postaci polskiej sceny. Nie ufa mu 60-70% Polaków. Z wielu stanowisk zostało mu tylko jedno – przewodniczącego NSZZ „Solidarność”. A i to może utracić już za parę dni, podczas zjazdu związku. To będzie oznaczało jedno – koniec Mariana Krzaklewskiego jako polityka i wpływowego związkowca. Dla Krzaklewskiego zjazd będzie więc walką o polityczne istnienie. Jeżeli ją przegra – praktycznie zniknie. Podzieli los wielu innych polityków ostatniej dekady, którzy niczym meteory wspinali się na szczyt, by zniknąć z politycznej sceny. Marian walczący Ale Marian Krzaklewski nie zamierza przegrywać. „Solidarność” zna jak własną kieszeń, wielokrotnie był w podobnych opałach i zawsze wychodziło na jego. Gdy po raz pierwszy wybrano go szefem związku, nie miał autorytetu, mało kto go słuchał. Więc jeździł po kraju, zjednywał sojuszników, rozprowadzał przeciwników. W ciągu kilku lat stał się niepodzielnym liderem. To on jest przewodniczącym związku, to on wybiera sobie zastępców, to on ustala skład Komisji Krajowej. A także ma wielki wpływ na to, kto zostanie szefem regionu. Praktycznie wszystkie istotne stanowiska w „Solidarności” zajęli ludzie Krzaklewskiego. Dlaczego więc mieliby się go wyrzekać? Dla socjologa polityki to banalne pytanie. Już od stu lat wiadomo, że aparaty partyjne, związkowe kierują się prostą zasadą – z zapałem oklaskują liderów zwycięskich, z zapałem pozbywają się liderów, którzy ponoszą klęski. Więc nastroje aparatu lapidarnie opisuje Kazimierz Grajcarek, szef Sekretariatu Górnictwa i Energetyki, najpoważniejszy kontrkandydat Krzaklewskiego do fotela przewodniczącego: „Marian Krzaklewski przegrał wojnę, wytracił wojsko. Teraz może wytracić kolejne wojsko. Najgorsze byłoby, gdyby związek utracił reprezentatywność”. Co na to przewodniczący? Rzucił się w wir pracy związkowej. – Przewodniczący najczęściej jest w Gdańsku we wtorki, bo wtedy odbywają się posiedzenia prezydium Komisji Krajowej. Gdy ludzie dowiadują się, że jest na miejscu, do jego gabinetu ustawiają się kolejki. Proszą o pomoc i załatwienie spraw pracowniczych – mówi Kajus Augustyniak, rzecznik KK NSZZ „S”. Pracowicie, jak za dawnych lat, Krzaklewski objeżdżał też Polskę, ciułając punkty. Spotykał się z komisjami zakładowymi, branżami, nowymi władzami regionów. Gościł prawie na wszystkich regionalnych zjazdach „Solidarności”. Nie unikał dyskusji, nawet tych przykrych. I nie szczędził obietnic. Obiecał szefom najważniejszych regionów i branż powrót do początku lat 90., gdy zasiadali w Prezydium Komisji Krajowej. – Po tych spotkaniach z działaczami ich stosunek do mnie się zmienia. Zresztą odpowiedzialność za zaangażowanie polityczne jest wspólna – mówił Krzaklewski do dziennikarzy, przypominając, że liderzy regionów byli też często lokalnymi szefami AWS i posłami. Aż 31 z 37 ponownie wybrano na przewodniczących regionów. Fala rozliczeń personalnych ani podziałów nas nie zaleje – zapewniał. Czyżby? Pięciu pretendentów –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 38/2002

Kategorie: Kraj