Wystąpienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego na konferencji w Paryżu zorganizowanej przez Francuski Instytut Stosunków Międzynarodowych Francuski Instytut Stosunków Międzynarodowych w Paryżu zorganizował 18 bm. międzynarodową konferencję naukową pt. „Wynegocjowane wyjście z komunizmu. Polska 20 lat później. Rola Okrągłego Stołu 1989”. W jej trakcie gen. Wojciech Jaruzelski wygłosił referat, który poniżej drukujemy w całości. Dziękuję inicjatorom i organizatorom tej Konferencji za zaproszenie, za możliwość zabrania głosu w tak poważnym i kompetentnym gronie. Tym bardziej iż pełnię rolę swego rodzaju politycznego dinozaura. Jest to – niestety krótkotrwałe – zwycięstwo archeologii nad biologią. Wiek nie daje patentu na mądrość. Jedynym atutem jest suma nagromadzonych doświadczeń. Postaram się niektórymi podzielić. Jeśli zabrzmią kontrowersyjnie, to proszę, ażeby nie były oceniane jako wyraz nostalgii za minionym ustrojem. Mam świadomość ciężkich wad wrodzonych oraz błędów, grzechów, nawet zbrodni minionego systemu, jak obiegowo się nazywa – komunizm. Przyznaję to z pokorą, chociaż z jednym zastrzeżeniem. Polskę charakteryzowało zawsze wiele istotnych odrębności, była w bloku heretyckim odgałęzieniem. Powstawały tym samym przesłanki, swoiste przedpole sprzyjające po latach elastycznemu przejściu do demokracji oraz do gospodarki rynkowej, ku której zresztą zasadniczy krok uczynił już rząd Mieczysława Rakowskiego. Mimo to używane często wobec lewicy określenie „komuna” czy „postkomuna” staje się dożywotnio stygmatyzującym epitetem. Nawiasem mówiąc, komunizm, jego biblia „Manifest Komunistyczny”, powstał nie nad Wołgą, ale nad Renem. Niósł szlachetne, chociaż w znacznej części utopijne hasła. W praktyce zostały zwłaszcza przez stalinizm zdegenerowane ze wszystkimi tego negatywnymi, w tym również tragicznymi skutkami. Temat tej sesji – „Od „Solidarności” do Okrągłego Stołu” – nakreśla szeroką kalendarzowo panoramę wydarzeń. Nie da się w tym wystąpieniu dokonać pełnej ich oceny i hierarchizacji. Jedno jest niewątpliwe – gdybym nie rozpoczął od stanu wojennego, mogliby Państwo odczytać to jako unik, ucieczkę przed jakże trudnym problemem. Miał on przecież swój historyczny kontekst. Jakkolwiek by to paradoksalnie, a dla niektórych nawet bulwersująco zabrzmiało – okazał się nieuchronnym ogniwem w procesie, który ostatecznie doprowadził do Okrągłego Stołu. W ocenie stanu wojennego różnią i różnić się będą i historycy, i politycy, i przede wszystkim – jak wykazują od lat badania opinii publicznej – różnią się zwykli ludzie. Można w przybliżeniu powiedzieć „pół na pół”. Ale nie chcę używać tego rodzaju społecznej statystyki jako argumentu. Nieustannie powtarzam: stan wojenny był złem, ale złem mniejszym niż grożąca realnie wielowymiarowa katastrofa. Tak też to ocenił parlament Rzeczypospolitej Polskiej, który opierając się na ocenach działającej przez pięć lat specjalnej komisji, przyjął 23 października 1996 r. uchwałę uznającą, że wprowadzenie stanu wojennego spowodowane było wyższą koniecznością, i sprawę umorzył. Obecnie wróciła ona w prokuratorsko-sądowej postaci. Proces się toczy, przy tym akt oskarżenia autorstwa prokuratorów Instytutu Pamięci Narodowej nadaje sprawie kryminalny wymiar – według artykułu, paragrafu stosowanego wobec hersztów bandyckich gangów i mafii. Złożyłem obszerne, udokumentowane wyjaśnienia. Zostały opublikowane w ponadtrzystustronicowej książce pt.: „Być może to OSTATNIE SŁOWO”. Polska leży w strefie geopolitycznie i geostrategicznie sejsmicznej. Nasza ziemia jest wielkim pobojowiskiem i wielkim cmentarzyskiem. Niedawne uroczyste obchody 70. rocznicy początku II wojny światowej przypomniały to raz jeszcze. Z kolei powojenny podział Europy i świata był realnością, stworzył ramy określające pole manewru. Polska funkcjonowała w tych ramach. Należy więc jedynie oceniać, co można było zrobić lepiej, mądrzej, skuteczniej. Ale drogi do pełnej demokracji nie dało się przebyć na skróty, „wielkim skokiem”. Przypomnę, że we Francji demokracja powstała i funkcjonuje od ponad 200 lat. Rewolucja przyniosła ogromny, promieniujący na cały świat, społeczny postęp. Ale były też jej ogromne koszty, mnóstwo przelanej krwi, były też później różne zahamowania i relikty przeszłości – chociażby prawo wyborcze przyznane kobietom dopiero w 1944 r. W Polsce – poza kilkuletnim epizodem po I wojnie światowej – prawdziwej demokracji nigdy nie było. W powojennych dziesięcioleciach istniała tzw. dyktatura proletariatu. Ale jak ktoś dowcipnie zauważył, uzewnętrzniała się najpełniej wtedy – kiedy proletariat wychodził na ulice i palił partyjne









