Dlaczego Polacy nie lubią rzeczy ładnych? Bo się ich nie uczy plastyki, bo nie ma tradycji, bo nie lubią życia Moi znajomi mieszkają w niezłej warszawskiej okolicy – wokół parki, dwie stacje metra (jak wszystkie inne szaro-metalowe), kina, baseny, siłownie, sklepy, zieleń. Ale podwórko – ohyda, a klatka domu – tragedia. Szara, głęboko jeszcze socjalistyczna farba odpada płatami, młódź na tej brudnej skorupie umieściła różne komunikaty, np. którędy do Zdzicha i co oraz w co policji. Kloaczna rozpacz, powiada moja znajoma, Inka, która od lat płaci słone składki remontowe, ale nie może się doczekać pomalowania klatki niemalowanej od 28 lat. Jej sąsiedzi oboczni, ludzie raczej burkliwi, jakiś czas temu odnawiali sobie drzwi i przy okazji pomalowali ścianę obok drzwi. Inka usiłowała wtedy pertraktować z nimi na temat tego, czy nie mogliby wspólnym wysiłkiem pomalować choćby swojego piętra (w sumie nie tak wiele), ale sąsiedzi pomalowali 30 cm z jednej i 40 cm z drugiej strony swoich drzwi i absolutnie niczym więcej nie byli zainteresowani. Inka stała więc sama na klatce i godzinami szpachelką podważała farbę, potem Arek, mąż Inki, godzinami stał na klatce i szpachlował dziury w ścianach. Sąsiedzi przechodzili, mówili „dzień dobry” i nie interesowali się. „A, dziurki pan zakleja – powiedziała starsza pani, sąsiadka – to nie przeszkadzam”. Kiedy już z pomocą syna udało się im pomalować część piętra, Inka miała dwa problemy – jeden, że syn polał farbą wycieraczkę burkliwych sąsiadów i choć jakoś ją odratowali, to oby nie skończyli skazani za wycieraczkę, drugi, żeby na czystej ścianie nie pojawiły się zaraz napisy, co i komu w co. Pobrali też naukę, że kiedy chcesz coś w Polsce zmienić wokół siebie, licz na siebie. Ten robi, komu zależy. Nie mówiąc o tym, że ściany pomalowali na cud-kolory, morela i zieleń. Kiedy bowiem instalowano u nich bramę i Inka spytała, czy nie można by jej pomalować na jakiś wesoły kolor, pan decydent od wspólnoty mieszkaniowej powiedział oburzony: „Brama będzie, jaka ma być! Brązowa albo szara!” Jest szara. Szachownica pól W Polsce wszystko jest podzielone i ogrodzone. Szachownica pól. Działki, a każda ogrodzona płotem, siatką, drutem. W miastach osiedla za murami ze strażnikami w portierniach. Na Żoliborzu do niedawna był park Żeromskiego, wypas z dziećmi, psami i rowerami, ale park się zrewitalizował, upięknił, otoczył siatką, zakazał psów i rowerów. Dzieci będą same, bez zwierząt tych pogańskich. Na widok kolejnego zamkniętego osiedla w środku Żoliborza znajomy Holender, urbanista, powiada: „Jak to, osiedle w środku dzielnicy, w środku miasta, zamknięte? Taki kawał przestrzeni wyjęty ze wspólnej komunikacji? To jest wbrew samej istocie miasta jako wspólnoty i wbrew demokracji!”. Ha, ha, ha. Oni sobie demokrację zakładali, kiedy tutaj pan tłukł batem chłopa, a demokracja była, jak się zmęczył. A dziś ambicją wszystkich jest otoczyć się siatką, żeby z tego była całość i wspólnota. Polski drobny handel narzeka, że wykańczają go supermarkety. Ale w żadnym mieście Zachodu supermarkety nie znajdują się w środku miasta. W mieście jest handel mały, średni, większy, a supermarkety są na obrzeżach. W mieście jest kultura i sztuka dostępna za darmo lub za niewielkie pieniądze, a u nas jest brak kultury dostępny za spore pieniądze. Nie wińmy supermarketów, tylko władze miasta, które dały pozwolenie na budowę. Niedawno słuchałam audycji na temat obyczajów karnawałowych – nie tylko w Rio na ulicach bywa karnawał, liczne miasta zachodniej, centralnej czy południowej Europy także mają swoje obyczaje karnawałowe. A w Polsce – powiedział znawca tematu, autor książki (niestety, nie pamiętam nazwiska) – karnawałowe obyczaje szlachty, takie jak kulig, nie przecinały się z tymi chłopskimi, jak kolędnicy, tych klas nie łączyła wspólna przestrzeń i karnawału w stylu polskim nie ma. Poza wspólnym piciem i wrzaskami w ogóle mało jest ogólnonarodowych obyczajów. I przestrzeń publiczna w Polsce w zasadzie nie istnieje i nie bardzo istniała. Kolor narodowy, czyli szare na szarym Jak zauważyła kiedyś moja spostrzegawcza znajoma – jak u nas coś wystaje, coś się zaznacza, jakiś ornament, coś fikuśnego, to zaraz ułamią, urwą. Ma być płasko i nijako. Warszawa na przykład, poza tym, że ma kilka najohydniejszych
Tagi:
Bożena Umińska