Aktualne
Długi i drogi koniec norek
Zabiły dzwony. Wyciągnięto czarne flagi. Organ o. Rydzyka zapłakał nad losem oszukanej wsi. I nad sobą też. Bo zdrady dopuściło się nie tylko lewactwo, ale również 100 posłów PiS. Stali bywalcy toruńskich zlotów zagłosowali za zamknięciem ferm zwierząt futerkowych. Wbrew wieloletniej kampanii na łamach „Naszego Dziennika”, finansowanej przez Szczepana Wójcika, największego potentata branży. A było o co się bić. Corocznie zabija się 3,4 mln norek. Kasa płynie. Także do polityków. Na norkach do europarlamentu trafiła Ewa Zajączkowska-Hernik, pracownica Wójcika. Przeciw ustawie głosowali m.in. Przemysław Czarnek, Paweł Jabłoński, Mariusz Gosek, Dariusz Matecki i Henryk Kowalczyk. W sumie 55 osób. A za końcem norek byli Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Piotr Gliński, Jacek Sasin, Michał Wójcik, Małgorzata Wassermann – równo setka. Ciekawe okazało się zachowanie byłych i aktualnego ministrów rolnictwa. Jan Ardanowski, Anna Gembicka, Robert Telus i Stefan Krajewski stanęli po stronie futerkowców. Jedynie Czesław Siekierski wyłamał się z tego skansenu. Władysław Kosiniak-Kamysz chyba już żałuje powołania Krajewskiego, który w bardzo krótkim czasie zraził do siebie wieś. Tak pasuje na ministra jak jajko do młotka.
A swoją drogą każdy by chciał tak upadać jak hodowcy norek. Futerkowcy dostali osiem lat na zamknięcie ferm. Jeśli zrobią to szybciej, dostaną sowite odszkodowanie. Karol Nawrocki pewnie podpisze tę ustawę. Nie postawi się przecież prezesowi Kaczyńskiemu.
Teraz PR
Maciej Wewiór to nowy rzecznik MSZ, kolejny w długiej ich sztafecie. Dobierani byli na dwa sposoby: pierwszy zdradzał ambicje ministra, aby brylować w mediach, drugi – troskę, by nie popełnić błędu. W obu wariantach wynagradzani byli podobnie.
Ta pierwsza grupa to byli dziennikarze. Minister, biorąc takiego człowieka do swojego staffu, liczył na to, że bierze też jego znajomych, kolegów z branży i będzie miał kogoś, kto uczyni go ulubieńcem świata mediów. A przynajmniej znacznej jego części.
No i że ten ktoś swojego szefa będzie wzmacniał celnymi podpowiedziami.
To nie zawsze dobrze wychodziło. Zbigniew Rau na swojego rzecznika powołał Łukasza Jasinę, bywałego w świecie mediów. W zamian obiecywał różne stanowiska, m.in. stanowisko ambasadora w Izraelu. To się nie udało. Wpadki MSZ spowodowały, że ktoś musiał wziąć je na siebie. Pozycja Jasiny w gronie współpracowników Raua słabła zatem, aż w końcu, gdy powiedział, że nie wiadomo, czy komisje wyborcze za granicą zdążą policzyć głosy (a wybory za granicą organizuje MSZ), został zwolniony.
Ech, nauczka dla jego następców jest taka, że lepiej w porę się ewakuować, nawet na mniej znaczącą placówkę, niż kusić los…
Czy to jest przypadek Pawła Wrońskiego? Radosław Sikorski też do tej pory stawiał na byłych dziennikarzy jako rzeczników. Zwłaszcza na dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Pierwszy był Marcin Bosacki, szef działu zagranicznego „GW” i korespondent w USA. Bosacki był rzecznikiem przez trzy lata i wynagrodzony został w roku 2013 stanowiskiem ambasadora RP w Kanadzie. Gdy odszedł, jego miejsce zajął Marcin Wojciechowski. On z kolei miał być ambasadorem w Kijowie, nawet poparła go sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych. Ale po zwycięstwie wyborczym PiS jego kandydatura została wycofana. Choć ogólnie krzywda mu się nie stała, z MSZ nikt go nie wyrzucił, pracował na stanowisku chargé d’affaires w Mińsku.
Teraz Sikorski przez półtora roku kontentował się kolejnym dziennikarzem „GW”, Pawłem Wrońskim.
No i pytanie zasadnicze – jaką ambasadę Wroński obejmie? Bułgarię czy coś innego? Zauważmy, że od poprzedników różni się zasadniczą cechą – jest jako dyplomata nierozwojowy. Ma 61 lat. Raczej więc będzie to dla niego pierwsza i ostatnia placówka.
No dobrze, a Wewiór? Nie jest ani dziennikarzem, ani osobą z gmachu MSZ, bo takich też na rzeczników wybierano i robili oni później kariery, jak Andrzej Sadoś. Wewiór przyszedł do MSZ z pozycji wicedyrektora CIR, wcześniej był rzecznikiem Giełdy Papierów Wartościowych i Ministerstwa Skarbu Państwa u Aleksandra Grada. Jest więc w partii rządzącej człowiekiem zaufanym i sprawdzonym. Chociaż nie do końca. W MSZ mówią, że Sikorski go przygarnął, bo Tusk stracił do niego zaufanie. A to po tym, gdy w kampanii wyborczej zaatakował Karola Nawrockiego, opierając się na słowach jakiegoś zupełnie niewiarygodnego patocelebryty. To Wewiór miał premiera wpuścić w tę narrację. Czy to prawda?
W każdym razie otwiera się w otoczeniu Radosława Sikorskiego nowy rozdział. Byli dziennikarze, teraz przyszła pora na PR-owców. O czym to świadczy?
Dlaczego uroczystość Wszystkich Świętych jest tak ważna dla Polaków?
Przemek Staroń,
nauczyciel etyki i filozofii, kulturoznawca
Śmierć pozostaje największą tajemnicą życia. Nawet jeśli, mówiąc za Szymborską, „takie jest prawo i lewo natury. / Taki, na chybił trafił, jej omen i amen”, śmierć wciąż jest największym „nie wiem” i „dlaczego”. Nasza kultura jednak często woli potłuc termometr, niż zmierzyć się z gorączką przemijania. A ta, nie znajdując ujścia, powraca w postaci rytuałów i symboli. Stąd dziady, Halloween, Wszystkich Świętych i Zaduszki, czyli dni, w których oswajamy śmierć. W te dni możemy uczyć się, że, jak napisała Karolina Kuszlewicz w „Lisie z Martwego Lasu”, smutek po stracie rozszerza miejsce w naszym sercu, a w tym miejscu może pojawiać się też przestrzeń na radość i pasję.
Ks. Andrzej Luter,
publicysta, doktor teologii ekumenicznej
1 listopada chrześcijanie obchodzą uroczystość Wszystkich Świętych – nie tylko kanonizowanych, lecz wszystkich, którzy osiągnęli zbawienie. To dzień przypomnienia o powszechnym powołaniu do świętości i o tym, że każdy może nią żyć na swój sposób. Święci różnią się charakterem, doświadczeniem i drogą – w tej różnorodności tkwi piękno ich świadectwa. Choć 1 listopada wspominamy zmarłych, jest to święto radości i nadziei – symbol życia wiecznego i zmartwychwstania. 2 listopada, czyli Zaduszki, to czas modlitwy za wszystkich wiernych zmarłych. To dzień zadumy nad tajemnicą śmierci, która w chrześcijaństwie jest przejściem, nie końcem. Wybitny teolog o. Wacław Hryniewicz pisał: „Chrześcijaństwo nie zna mocy bardziej wyzwalającej niż ta, którą posiada cała prawda o ludzkim życiu, prawda o śmierci i zmartwychwstaniu. Myśli o śmierci trzeba przywrócić należne jej miejsce po to, aby móc prawdziwie przywiązać się do prawdy o Zmartwychwstaniu i święcić je całą głębią swego jestestwa. Takim wewnętrznym nastawieniem i doświadczeniem duchowym pisze człowiek najpiękniejszy hymn ku czci Zmartwychwstania”.
Dr Aleksandra Wronecka,
kulturoznawczyni, Uniwersytet SWPS
To święto ma przede wszystkim charakter religijny. W Polsce, gdzie ok. 70% społeczeństwa identyfikuje się z Kościołem katolickim, przypomina o nieśmiertelności duszy i obowiązku pamięci o zmarłych. Odwiedzając cmentarze, symbolicznie spotykamy się z bliskimi, a troska o groby jest wyrazem więzi rodzinnych. Polskie cmentarze, rozświetlone tysiącami zniczy, zachwycają zagranicznych obserwatorów. Światło to symbol nadziei i pamięci także o nieznanych duszach. Święto ma również wymiar społeczny: w kulturze popularnej pojawia się nawet satyryczne określenie „grobbing” na łączenie pamięci z pokazywaniem się. Najważniejsze pozostaje jednak to, że to dzień wspólnoty, troski i poczucia, że wciąż możemy coś zrobić dla tych, którzy odeszli.
Do nieba przez lustro
Kielce mają 1 mld i 300 mln zł długu. I lustro za 86,8 tys. zł. Nie takie zwyczajne, bo przed katedrą na placu Najświętszej Marii Panny znalazła się instalacja artystyczna.
Znany w świecie artysta Marek Cecuła zrobił lustrzaną taflę o wymiarach 2 na 2 m i wadze 150 kg. Ciężką, bo z pancernego szkła. Nazwał ją „Niebo Kielc”. Według Cecuły lustro reprezentuje niebo na ziemi. Widać w nim jego odbicie. Ludzie mogą spojrzeć na niebo na ziemi, pod stopami, a nie zadzierając głowę do góry.
Zawistnicy oczywiście lustro krytykują i wyśmiewają. Również Ministerstwo Kultury, które pokryło większość kosztów, bo 77,8 tys. zł. O kieleckim lustrze zrobiło się głośno w całym kraju. Tylko czy o taką sławę miastu chodziło?
Gomoła wrócił w jarzmie
Tylko tego brakowało pogrążonej w kryzysie partii z Szymonem Hołownią w nazwie. Wykluczony z Polski 2050 skandalista Adam Gomoła znowu wrócił na łono partii. Wyleciał po tym, jak został zdemaskowany przez „Nową Trybunę Opolską”. Gazeta ustaliła, że Gomoła miał nakłaniać jednego z polityków partii do wpłaty pieniędzy na konto prywatnej firmy. Tą drogą miał ominąć limit wydatków w kampanii samorządowej. Gomoła, który miał być reprezentantem najmłodszego pokolenia, okazał się sprytniejszy od starych wyjadaczy. Wrócił i pochwalił się, że już w czerwcu ustalił z Hołownią plan powrotu. Chodzący do mediów i klepiący frazesy Gomoła za każdym razem potwierdza, że Polska 2050 z taką ekipą nie ma przyszłości. Język, jakim się posługuje, to tylko z grubsza język Mickiewicza. Bo cóż znaczy, że „przez cały czas ciąży na nim jarzmo najmłodszego posła”. W Sejmie znalazł sobie niszę, która dobrze wróży jego finansom. Kryptowaluty i emisja tokenów w Polsce.
Piotr Ostrowski. A kto to?
Jeszcze nie tak dawno OPZZ to była moc. Kto nie pamięta Janka Guza? Słyszała o nim cała Polska. Co więc się stało, że z bojowego związku zrobiła się bezbarwna galareta? Nieszczęście ma twarz Piotra Ostrowskiego, przewodniczącego OPZZ od 2022 r. Na kongresie OPZZ pojawili się wtedy niezaproszeni goście, Adrian Zandberg i Magdalena Biejat. Desant z Razem ograł niespodziewającego się takiego manewru Andrzeja Radzikowskiego. Jego zwolennicy wówczas zaspali. A cała struktura pod wodzą Ostrowskiego śpi do dziś. Jakaż to niemrawa grupa. Tylko oni mogli wpaść na pomysł, by zorganizować „Marsz niezadowolenia”. Ludzie pracy są wkurzeni na maksa, niezadowoleni to mogą być z serialu telewizyjnego. Czy Piotr Ostrowski może być niezadowolony? A gdzie znajdzie lepszą posadę? Najlepiej ubrany związkowiec w Polsce, a może w całej Unii, pasuje do świata pracy jak musztarda do budyniu.
Pięć minut posłanki Buczyńskiej
O Agnieszce Buczyńskiej, posłance z Polski 2050, Polacy dowiedzieli się po dwóch latach rządów koalicji. Dopiero wtedy, gdy Buczyńska zaczęła marudzić, że nie obchodzi jej umowa koalicyjna podpisana przez Szymona Hołownię, stała się bohaterką mediów. Zwłaszcza tych, które stale atakują zarówno jej partię, jak i rząd.
Jak się zostaje idolką zaplecza medialnego PiS? Wystarczy zaatakować punkt umowy koalicyjnej dotyczący wymiany marszałka Hołowni na marszałka Czarzastego. W głowie posłanki zasada pacta sunt servanda jakoś się nie przyjęła. Zaciekawiło nas więc, kim Buczyńska jest z zawodu. Z CV wynika, że ma dość oryginalny życiorys. Jak sama mówi, „całe życie zajmowała się budowaniem wolontariatu”.
Czyli zawodowa wolontariuszka. Przez wiele lat była wiceprezesem, a później prezesem Regionalnego Centrum Wolontariatu w Gdańsku. Współtworzy, buduje, koordynuje wolontariat. I pewnie wszyscy, poza zazdrośnikami, są zadowoleni.
Generał ambasador
To rzecz ciekawa, choć średnio krzepiąca. Otóż wysyłamy do Słowenii, na stanowisko ambasadora (tak, tak, nie żadnego szarżyka), gen. Leszka Soczewicę. I teraz nasuwają się pytania.
Dlaczego do Słowenii generała? W zasadzie na to pytanie można odpowiedzieć dosyć łatwo – po prostu Leszek Soczewica, w czasie gdy Sikorski szefował MON, był dyrektorem jego sekretariatu, skąd wysłany został na stanowisko attaché wojskowego w ambasadzie RP w Waszyngtonie. Możemy więc mówić, że Sikorski wysyła do Słowenii swojego dawnego współpracownika.
Ale można też odpowiedzieć na poważnie. Otóż Leszek Soczewica to taki pół dyplomata, pół generał. Pracował w Oddziale Wojskowych Spraw Zagranicznych Sztabu Generalnego WP, był attaché obrony, oficerem łącznikowym przy dowództwie NATO. A gdy wrócił z Waszyngtonu, w 2012 r. został szefem Zarządu Analiz Wywiadowczych i Rozpoznawczych Sztabu Generalnego WP. Stamtąd przeszedł do MSZ, na stanowisko podsekretarza stanu. W tamtym czasie szefem ministerstwa był Grzegorz Schetyna. W MSZ Soczewica wskoczył w buty Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz, która wyjechała do Moskwy na stanowisko ambasadora. Przejął więc po niej obszar polskiej polityki wschodniej. Równocześnie przejął, po Bogusławie Winidzie, który wyjechał na placówkę do Nowego Jorku, na stanowisko ambasadora przy ONZ, kompetencje związane z nadzorem nad polską polityką bezpieczeństwa i NATO. Tak oto przez ponad rok nadzorował dwa najważniejsze kierunki polskiej polityki zagranicznej.
Bo latem 2015 r. wyjechał do Bratysławy – objął tam stanowisko ambasadora RP.
O tym mało kto pamięta, ale gdy dyskutowano w Sejmie nad jego kandydaturą, wybuchła awantura. Posłowie, z różnych partii, pytali, dlaczego tak mocnego kandydata, znawcę spraw NATO i obronności, kieruje się do Bratysławy. Witold Waszczykowski, wówczas poseł PiS, wołał do Grzegorza Schetyny: „Chciałbym zapytać pana ministra, dlaczego pan minister po raz kolejny wyrządza krzywdę panu generałowi? Rozumiem, że po raz pierwszy uczynił to ten »szkodnik« polskiej dyplomacji, przerywając świetną karierę wojskową pana generała. Generał, którego znam od dawna, ma bardzo bogate doświadczenie wojskowe i powinien być kandydatem naszej ojczyzny na najwyższe stanowiska dowódcze w strukturach NATO, a nie w kraju będącym 13. partnerem handlowym Polski! (…) Nie mamy fachowców, których moglibyśmy wysłać do struktur dowódczych NATO. Dlaczego kariera pana generała została przekserowana na dyplomację?”. Soczewica krótko wówczas odpowiedział, że w świetle tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą (a był to rok 2015), sprawy wojskowe i kontakty polsko-słowackie nabierają wyjątkowego znaczenia. Mądrego posłuchać…
Na zakończenie zauważmy dwie sprawy. Gen. Soczewica nie znalazł miejsca w Polsce i znów jedzie na placówkę wagi nie najcięższej. Bardziej to na synekurę wygląda, miłą emeryturę niż na próbę wykorzystania jego wiedzy. A po drugie… Jego kandydatura konsultowana była jeszcze w marcu i Andrzej Duda zapewnił, że podpisze Leszkowi Soczewicy nominację ambasadorską.
Teraz pytanie zasadnicze: jak to zostało załatwione? Czy Sikorski coś Dudzie ekstra obiecał? A może po prostu Soczewica ma dobre układy w obozie prawicy? Czy załatwił to sobie po linii wojskowej?
I to są rzeczy ciekawe, choć średnio krzepiące.
Kowalski zamiast Unii
Nazywa się Kowalski. Janusz Kowalski, poseł PiS. Polityk, który w tej partii lokuje się między wagą piórkową a kogucią. Mentalnie blisko mu do koguta. Też lubi zapiać głośno i bez sensu.
Pożytek z Kowalskiego dla PiS jest taki, że chlapie on publicznie o tym, co pisowcy omawiają za zamkniętymi drzwiami. Stary wyga, jakim jest Kaczyński, wykorzystuje Kowalskiego do testowania, jak daleko partia może się posunąć. A że na tapecie jest teraz Unia Europejska, to Kowalski zapowiada: „Postulat wyjścia Polski z Unii albo budowy nowej na gruzach starej stanie się najważniejszym postulatem polskiej polityki po 2027” („Do Rzeczy”). Ciekawe, czy Polacy zagłosują za zastąpieniem Unii Europejskiej starą ZGP (Zorganizowaną Grupą Przestępczą).
Listy od czytelników nr 43/2025
35 lat religii w szkole
Istotnym czynnikiem obecnej laicyzacji jest zapewne i to, że Polacy tak naprawdę nie są religijni w sensie potrzeb duchowych. Polaków ku katolicyzmowi popychały bowiem zawsze czynniki zewnętrzne: sarmatyzm za I RP, gdy katolicyzm był elementem ideologii pozwalającej Polakom poczuć się „narodem wybranym”; zabory, gdy katolicyzm uczyniony został elementem polskiej tożsamości narodowej, zresztą poza wolą hierarchii kościelnej i poniekąd wbrew niej; czasy „realnego socjalizmu”, gdy Kościół katolicki jako jedyna organizacja społeczna niekontrolowana przez władzę stał się patronem i opiekunem opozycji oraz symbolem oporu. Pewną rolę odegrała też duma z wyboru Polaka na papieża. Tym samym kościoły zapełniały masy ludzi „praktykujących, ale niewierzących”. To jednak się skończyło i nie wróci, a wiary, głębszej duchowości nigdy pod tym nie było.
Teraz aktywność religijna podlega tym samym regułom, jakim podlega każda aktywność społeczna: skoro nie przynosi korzyści ani nie zaspokaja potrzeb, to się z niej rezygnuje. Tu nawet nie chodzi o niechęć czy nienawiść do Kościoła katolickiego – ludzi młodych on coraz częściej w ogóle nie interesuje. Presja obyczajowa (chrzest, komunia, ślub, pogrzeb) zanika wraz z odchodzeniem starszego pokolenia, które przywiązywało do tego wagę, a strach przed nieznanym po śmierci też zmalał niemal do zera. Nawiasem mówiąc, dzisiejsza laicyzacja nie jest pierwszą w naszych dziejach. Analogiczna była przed wojną, gdy Polska odzyskała niepodległość i nagle skończył się popychający Polaków ku katolicyzmowi czynnik zaborów.
Krzysztof Guderski
Zatrzymać ludobójstwo w Palestynie
Związki zawodowe, a za nimi społeczeństwa wielu krajów, protestują przeciwko przemocy wobec Palestyny. We Włoszech ogłosiły strajk generalny. A nasze związki? Gdzie Solidarność Dudy? Gdzie się podziały miliony wrażliwych na krzywdę ludzką członków tej gloryfikowanej, broniącej praw ludzkich organizacji? Nie słyszę ich głosu. Są zajęci walką o świadczenia kombatanckie.
Krzysztof Kosowski, Kraków
Pożyczamy i pomagamy
W nawiązaniu do tekstu Marka Czarkowskiego informuję, że w kurtuazyjnej rozmowie z ministrem Stefanem Mellerem, poprzedzającej mój wyjazd do Mongolii w roli ambasadora, zostałem poproszony o „posunięcie do przodu” sprawy zadłużenia Mongolii wobec Polski z czasów RWPG. Dług ten, po przeliczeniu z rubli transferowych, wynosił ok. 5 mln dol. Zdołałem sprawę sfinalizować w listopadzie 2006 r. i z upoważnienia premiera Jarosława Kaczyńskiego (ja, SLD-owiec) podpisywałem umowę z ministrem finansów Mongolii Nadmidynem Bayartsaikhanem. Zatem główne wyznaczone mi zadanie zrealizowałem już w pierwszym roku misji.
Zbigniew Kulak, ambasador Polski w Mongolii w latach 2005-2009
Dość ponurej atmosfery
Jaka szkoda, że nie ma już Pomarańczowej Alternatywy, bardzo by się teraz przydała do rozładowania ponurej atmosfery. Fajnie by było, gdyby po mieście biegały krasnale i wołały: „Bąkiewicz na sztorc! Wyrwać go z korzeniami i na Malbork!”.
Piotr Gordon
Burza nad polskim rynkiem mieszkaniowym
Wszystko fajnie, tylko z drugiej strony barykady jest armia cwaniaków, którzy mogą i dokonują quasi-kradzieży mieszkania. Bo prawo w Polsce lepiej broni posiadacza niż właściciela lokalu. Spójrzmy na takie sytuacje: ktoś wziął kredyt na mieszkanie i wynajął je na rynku, żeby spłacać kredyt. Teraz zjawia się cwaniak, który przestaje płacić właścicielowi, bo zna prawo i wie, że nic mu nie grozi. I co ma robić właściciel? Opłacać raty kredytu, płacić za media i czekać cierpliwie na wyrok sądu, którego i tak nie będzie można wykonać, bo cwaniak nie ma lokalu zastępczego? W tym momencie pomagają jedynie firmy eksmitujące, bo nawet policja nic nie zrobi. Jak to jest, że ktoś zawiera umowę najmu, przestaje płacić i robi się z niego ofiarę? Ja też chciałbym kupić sobie najnowszy model lexusa na raty, a potem przestać je płacić i niech bank się tym martwi, a ja będę śmigał po autostradach darmowym samochodem. Bo czemu nie?
Michał Czarnowski









