Jan Widacki

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Rewolucje papieskie i standardy Europy

W roku 1983 ukazała się znakomita książka amerykańskiego profesora Harolda J. Bermana „Prawo i rewolucja. Kształtowanie się zachodniej tradycji prawnej” („Law and revolution. The formation of the Western legal tradition”). Została ona dostrzeżona w Polsce, jej omówienie zamieścił m.in. „Tygodnik Powszechny”, a recenzję wydawany przez KUL periodyk. Berman „rewolucjami papieskimi” XI i XII w. nazywa okres walki cesarstwa z papiestwem, reformy gregoriańskie i czas wielkiej schizmy. Zdaniem tego autora, w tych „rewolucjach” kształtowała się odrębność kulturalna i cywilizacyjna Europy. To w Europie i tylko w Europie oddzielono władzę duchowną od świeckiej, rozdzielono sacrum i profanum, rozróżniono porządek prawny i moralny z wszystkimi tego bliskimi i dalekimi konsekwencjami. W efekcie w Europie (i tylko w Europie) władca świecki nie był zarazem najwyższym kapłanem (tak było już w niedalekim Bizancjum, gdzie cesarz nie tylko sam się osobiście koronował, ale także udzielał sobie komunii świętej). W Europie i tylko w Europie w imię moralności można się było zbuntować przeciw prawu (jak to uczynili patroni Europy, św. Tomasz Becket, św. Tomasz Morus czy jeszcze przed nim nasz św. Stanisław). To i wszelkie tego konsekwencje różniły cywilizację europejską od każdej innej: od cywilizacji islamu, od kultur Azji Środkowej aż po dalekie Chiny czy jeszcze dalszą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Bydlęta klękają…

Przedostatni dzień posiedzenia Sejmu przed świętami. Jest już po spotkaniu parlamentarzystów z abp. Nyczem. Były życzenia, uściski, łamanie się opłatkiem. Było sielsko, rodzinnie, po chrześcijańsku. Idą święta, „pokój ludziom dobrej woli”, „podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław Ojczyznę miłą”… „Wigilia, drzewko, stół, opłatki, wierzcie mi, wielka to godzina, my dzieci jednej wspólnej matki, jedna żołnierska dziś rodzina, gdy tu opłatek wraz spożywa, wierzcie mi, chwila osobliwa”, pisał legionowy poeta w Wigilię spędzaną na froncie w Karpatach. Ale w Sejmie jeszcze do przegłosowania jest budżet. Ten zły, ułożony przez rząd Kaczyńskiego, skrytykowany i sponiewierany przez rząd Tuska, ale mimo to przez ten rząd przedstawiony Wysokiej Izbie do przegłosowania. Teraz role się odwróciły. Rząd Tuska broni tego złego budżetu jak niepodległości, posłowie PiS nagle dostrzegli w budżecie (tym budżecie rządu genialnego Jarosława Kaczyńskiego i jego wiernej Zyty Gilowskiej!) ponad setkę błędów, gwałtownie domagają się poprawek. Poprawki są odrzucane jedna po drugiej przez platformiano-peeselowską większość. Wobec czego PiS głosuje przeciw budżetowi. W międzyczasie posłanka Kempa, której bezstronność w komisji śledczej podaje w wątpliwość LiD, oświadcza, że jest w ostatnich dniach tak zaszczuta jak swego czasu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Zmniejszanie formatu

W telewizji brak nam konferencji prasowych ministra Ziobry. Wprawdzie wszystkie media, w tym oczywiście telewizja, nieustannie zajmują się aktualnym ministrem sprawiedliwości, coraz to odkrywając, kogo to jeszcze bronił, gdy był adwokatem, w jakiej sprawie pisał opinię, a na jaki temat artykuł. Wszystko to obraca się przeciw ministrowi. Sformułowano nawet tezę, że ostatecznie adwokat może być czasem ministrem sprawiedliwości, ale nie każdy. Nie może być mianowicie taki, który bronił w głośnych sprawach. Ponieważ zwykle w sprawach poważnych, a te bywają głośne, bronią poważni adwokaci, wychodzi na to, że ministrem sprawiedliwości może zostać tylko marny adwokat, który bronił co najwyżej drobnych złodziejaszków przed sądem grodzkim. Minister Ćwiąkalski, skądinąd profesor prawa, marnym adwokatem nie był i dlatego wciąż musi teraz bronić się sam, i wciąż tłumaczyć gawiedzi, do czego służy adwokat. A że robi to z dużą godnością, spokojem i dydaktyczno-profesorskim zacięciem, pożytek z tego może być taki, że gawiedź naprawdę zrozumie, do czego to w końcu adwokat służy i na czym polega jego praca. Tak to cała nagonka na Ćwiąkalskiego przynajmniej ten pozytywny będzie miała skutek, że odrobinę podniesie się kultura prawna, w Polsce tradycyjnie bardzo niska. Polska specyfika jest taka, że ministra Ćwiąkalskiego bronią głównie posłowie opozycyjnego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Nowy rząd i stare koleiny

Wszystko miało być nowe. Nowa polityka i nowy sposób jej uprawiania. Ludzie na to czekali i dlatego tak zagłosowali, jak zagłosowali. Przeciw PiS, a przy okazji za Platformą. Nie będzie nowego. Koleiny wyjeżdżone przez ostatnie dwa lata są głębokie i rząd musi bardzo uważać, aby w nie nie wjechać. Już wjeżdża. Ledwie skończyła się dyskusja, czy adwokat może być ministrem sprawiedliwości, w której i Stefan Niesiołowski, i premier wykazywali, że zarzuty stawiane min. Ćwiąkalskiemu przez posłów PiS są bezzasadne i po prostu głupie, gdy Julia Pitera identyczne wątpliwości podniosła wobec adwokatów – sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Oponenci Ćwiąkalskiego twierdzili jedynie, że ten ostatni jako adwokat nie może zostać ministrem. Julia Pitera poszła znacznie dalej. Zaproponowała ni mniej, ni więcej, tylko weryfikację wybranych już sędziów Trybunału Konstytucyjnego. To było już nie tylko głupie (jak w przypadku zarzutów wobec Ćwiąkalskiego), ale i niebezpieczne. Gdyby takie rozważania snuła sobie, choćby publicznie, jakaś paniusia, można by ją wyśmiać albo wzruszyć ramionami. Rzecz w tym, że Julia Pitera to nie jakaś tam paniusia, ale posłanka rządzącej partii, w dodatku minister w Kancelarii Premiera. Osoba ważna i w nowej ekipie wpływowa. Premier rzucił ją na ważny odcinek frontu: do walki z korupcją. Ma więc Julia Pitera być w ekipie Tuska

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Wojna jako niesienie pokoju?

Czy polscy żołnierze popełnili w Afganistanie zbrodnię wojenną? Media już ich skazały. Prokuratura wojskowa bada jeszcze jakieś szczegóły. W świetle tego, co już napisano, powiedziano i pokazano w telewizji, szczegóły są mało istotne. Tak się z początku mogło wydawać. Media, które już wydały wyrok, zaczęły jednak teraz dostrzegać pewne wątpliwości. Szkoda, że kolejność nie była odwrotna. Tymczasem żołnierzy potraktowano jak groźnych bandytów. Zatrzymywali ich antyterroryści z Żandarmerii Wojskowej. Nie chcieli być gorsi od antyterrorystów z policji, ABW czy CBA. Tak jak to jest teraz w modzie (niekoniecznie w przepisach prawa), obezwładnili ich, skuli. Po co? Czyżby zachodziła obawa, że któryś z zatrzymywanych ma w domu ów feralny moździerz i wypali z niego w żandarmów? Albo że w inny sposób będzie stawiał zbrojny opór? Po co ta cała komedia? Po co ta demonstracja siły państwa wobec człowieka, może winnego, ale przecież w chwili zatrzymania bezbronnego? Dlaczego film z tego zatrzymania trafił do telewizji? Czas najwyższy zaprzestać takich praktyk. Praktyk niezgodnych z prawem. Przecież prawo dokładnie określa, kiedy trzeba kogoś zatrzymać, a kiedy wystarczy wezwać do stawienia się. Prawo także nakazuje, że kiedy do zatrzymania dochodzi, ma być ono dokonane „w sposób najmniej naruszający dobra osobiste osoby zatrzymywanej”. Co to znaczy? Znaczy to tyle,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Czy adwokat może być ministrem sprawiedliwości?

Lista prezydenckich zarzutów i wątpliwości wobec Radka Sikorskiego pozostaje tajna, a może nawet ściśle tajna. Sama klauzula tajności wskazuje, że chodzi tu o bezpieczeństwo państwa. Wychodzi na to, że Ministrem Spraw Zagranicznych zostanie człowiek w opinii Prezydenta dla państwa niebezpieczny. Lista zarzutów i wątpliwości wobec Zbigniewa Ćwiąkalskiego jest jawna. Ten profesor prawa karnego jest też adwokatem! Co gorsza, jako adwokat broni przestępców, a jako profesor sporządza czasem opinie prawne! W tym także opinie – jak ta w sprawie Krauzego – niemiłe ziobrowej prokuraturze. Jako obrońca bronił m.in. Stokłosę. To źle. Czy byłoby lepiej, gdyby bronił kogoś kojarzonego z prawą stroną sceny politycznej? Nie wiadomo. A może w ogóle to źle bronić w sądzie kogokolwiek? Okazuje się, że niezrozumienie roli adwokata w cywilizowanym procesie jest u nas dość powszechne i co tu dziwić się gawiedzi, gdy roli tej nie rozumie Prezydent i jego najbliżsi współpracownicy i opinie swoje na ten temat rozpowszechniają za pomocą telewizji. Zarzucać adwokatowi, że broni przestępcę, to tak jakby księdzu zarzucać że spowiada grzeszników i w dodatku daje im rozgrzeszenie. Albo jakby lekarzowi zarzucać, że leczy kogoś chorego na „wstydliwą chorobę”, którą być może zaraził się, prowadząc się niemoralnie. W całym cywilizowanym świecie procedura

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Obłęd, czyli porządków pomieszanie

To, że inne są rygory dochodzenia do prawdy w procesie sądowym, a inne w badaniach historycznych, czuje każdy zdrowo myślący. Opisując jakąś postać sprzed 300 czy 400 lat, historyk nie jest skrępowany ani zasadą domniemania niewinności, ani też nie musi wszystkich niejasności w życiorysie opisywanego nieszczęśnika interpretować na jego korzyść. Nie musi również ustanawiać mu obrońcy ani wysłuchiwać jego argumentów. W procesie sądowym przeciwnie. Zasada in dubio pro reo (nakazująca wątpliwości tłumaczyć na korzyść oskarżonego) czy wreszcie zasada domniemania niewinności to fundamenty cywilizowanego procesu. Te jakże odmienne procedury dochodzenia do prawdy prowadzić mogą do odmiennych wniosków. Na temat podobieństw i różnic między sądowym poznaniem prawdy a poznaniem prawdy w badaniach historycznych napisano całe tomy. Pisali o tym metodolodzy historii i teoretycy prawa, a także ci, którzy metody medycyny sądowej czy kryminalistyki stosowali w badaniach historycznych. Historykom, mówiąc najogólniej, wolno więcej. Mogą porządkować sobie fakty wedle przyjętej wcześniej teorii, mogą je ze sobą wiązać na podstawie intuicyjnej, mogą związki między faktami podejrzewać i dowolnie oceniać prawdopodobieństwo tych związków. Mogą na koniec niektóre fakty jedynie domniemywać, przyjmując je za istniejące. Mogą sobie w końcu dowolnie wyciągnąć z poznanych bądź

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Krajobraz po bitwie

Wybory 2007 mamy za sobą. Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła oficjalne wyniki wyborów. LiD wypadł słabiej, niż się spodziewano. Nieco ponad 13% głosów, co przekłada się na 53 mandaty, to na pewno wynik poniżej ambicji tego ugrupowania. Liczono na 17-18%. Dlaczego się nie udało? Przyczyn było kilka. Przede wszystkim w kampanii wyborczej LiD nie grał zespołowo. W terenie był najczęściej dość luźną konfederacją trzech partii (SLD, SdPl i PD) oraz „wolnych strzelców”. Przedterminowe wybory LiD zaskoczyły i nie ma co ukrywać, nie był on do nich przygotowany. Jeśli nawet nie mentalnie (antagonizmy między niektórymi działaczami SLD i SdPl były w terenie aż nadto widoczne), to na pewno organizacyjnie. Nic dziwnego, idea LiD urodziła się ledwie przed kilkoma miesiącami. Tak więc już start LiD miał gorszy niż partie, które startowały w wyborach po raz kolejny. Do koalicji LiD wszyscy uczestnicy wnieśli posag -np. PD była biedna jak mysz kościelna. Trzeba porównać, ile kto wydał na kampanię. Wtedy też okaże się, że jak na sumę zainwestowanych w kampanię pieniędzy, wynik LiD wcale nie był najgorszy, a już dziś można podejrzewać, że pozostawał do tych pieniędzy w pewnej proporcji. Kampania wyborcza w Polsce jest już na tyle

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Za pięć dwunasta

Następny felieton ukaże się już po wyborach. To moja ostatnia szansa, by z Państwem podzielić się swymi przedwyborczymi przemyśleniami. Przede wszystkim, trzeba mieć świadomość, że to naprawdę najważniejsze wybory od roku 1989. Ich wynik zadecyduje o tym, jaki model państwa będzie w Polsce realizowany przez najbliższych kilkanaście lat. Po drugie, trzeba mieć świadomość, że niepójście do wyborów to też forma głosowania. Oni pójdą i zagłosują. PiS realizuje bardzo konsekwentnie swą wizję państwa. Dla nich silne państwo to państwo wszechobecne, silne siłą swych organów, w tym aparatu represji. Wszechobecność państwa nie ogranicza się nawet do jego funkcji policyjno-kontrolnych, chcących kontrolować wszystkich i wszystko. Ta wszechobecność polega też na tym, że państwo za obywatela wybiera i czyni obowiązującą wizję historii, światopogląd… Taka wizja państwa z natury rzeczy sprowadza społeczeństwo do roli przedmiotu rządzenia. Przy takiej wizji państwa wszystko, co od niego niezależne, wszystko, co wymyka mu się spod kontroli, jest niebezpieczne i wrogie. Wrogiem stają się samorządy, tak terenowe, jak i zawodowe, te tak przez PiS znienawidzone korporacje. Wrogiem stają się prywatni, a więc od państwa niezależni przedsiębiorcy. Na początek to oligarchowie, ale po nich przyjdzie kolej na drobniejszych. Wrogiem są niezależni intelektualiści („wykształciuchy”, „łże-elity”). Wrogiem ci twórcy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Wina Kwaśniewskiego, wina Tuska

Jak wynika z materiałów okazanych w TVN, a później w TVP, w czasie wykładu dla studentów w Kijowie Aleksander Kwaśniewski był w stanie „wskazującym na spożycie”. Odnotowanie tego faktu oburzyło wielu, w tym Donalda Tuska, który dał temu wyraz w bardzo pryncypialnej wypowiedzi. Co prawda, „objawy kliniczne” ukazane w materiale filmowym rzeczywiście wskazywały na to, że były Prezydent Najjaśniejszej, a dziś lider LiD coś niecoś przed wykładem spożył. Nie wiemy jednak, czy w tym stanie powiedział coś niesłusznego, niemądrego, obraźliwego dla kogokolwiek. Chyba nie, bo gdyby powiedział, natychmiast by to w Polsce nagłośniono, a różni hipokryci rozdzieraliby nad tym szaty. Odnotujmy przeto, że podpity Kwaśniewski mimo to mówił z sensem i w dodatku w języku obcym. Wielu jego przeciwnikom politycznym nawet na trzeźwo się to nie udaje. Nie mówię już o wysławianiu się w językach obcych, ale w ogóle o mówieniu z sensem. Choćby i po polsku. Jako człowiek, który kilka lat spędził za wschodnią granicą, wiem, że tam bez alkoholu ani rusz. Nawet w kontaktach akademickich. Przyjmuje cię rektor, bach! – kieliszeczek. Idziesz do dziekana, on nie gorszy od rektora. Po kieliszeczku – bach! Odmówisz, zrobisz afront. Pomyślą, że gardzisz towarzystwem. Aby tak nie pomyśleli – bach! Po jeszcze jednym? – bach! Swój chłop. Teraz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.