Czy polscy żołnierze popełnili w Afganistanie zbrodnię wojenną? Media już ich skazały. Prokuratura wojskowa bada jeszcze jakieś szczegóły. W świetle tego, co już napisano, powiedziano i pokazano w telewizji, szczegóły są mało istotne. Tak się z początku mogło wydawać. Media, które już wydały wyrok, zaczęły jednak teraz dostrzegać pewne wątpliwości. Szkoda, że kolejność nie była odwrotna. Tymczasem żołnierzy potraktowano jak groźnych bandytów. Zatrzymywali ich antyterroryści z Żandarmerii Wojskowej. Nie chcieli być gorsi od antyterrorystów z policji, ABW czy CBA. Tak jak to jest teraz w modzie (niekoniecznie w przepisach prawa), obezwładnili ich, skuli. Po co? Czyżby zachodziła obawa, że któryś z zatrzymywanych ma w domu ów feralny moździerz i wypali z niego w żandarmów? Albo że w inny sposób będzie stawiał zbrojny opór? Po co ta cała komedia? Po co ta demonstracja siły państwa wobec człowieka, może winnego, ale przecież w chwili zatrzymania bezbronnego? Dlaczego film z tego zatrzymania trafił do telewizji? Czas najwyższy zaprzestać takich praktyk. Praktyk niezgodnych z prawem. Przecież prawo dokładnie określa, kiedy trzeba kogoś zatrzymać, a kiedy wystarczy wezwać do stawienia się. Prawo także nakazuje, że kiedy do zatrzymania dochodzi, ma być ono dokonane „w sposób najmniej naruszający dobra osobiste osoby zatrzymywanej”. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że gdy kogoś można zatrzymać dyskretnie, to trzeba to zrobić dyskretnie, a nie na oczach tłumów. Jeśli nie jest konieczne skucie kogoś, to się go nie skuwa. Jeśli nie jest konieczne „rzucanie kimś o glebę”, to się nim nie rzuca. A już absolutnym nadużyciem władzy jest udostępnianie filmu dokumentującego takie czynności mediom. Albo zapraszanie zaprzyjaźnionych z organami mediów na spektakl zatrzymania. Bo i to się czasem zdarza. Właściwie każdy taki przypadek powinien być przedmiotem śledztwa, przy każdym bowiem zachodzi podejrzenie przekroczenia uprawnień. To ostatnie jest ewidentne. Wyjaśnić jeszcze trzeba, przez kogo: kto wydał polecenie takiego, a nie innego zatrzymania, kto udostępnił film mediom. Chłopcy antyterroryści czasem sobie używają (por. np. ogólnie znany przypadek „akcji” w mieszkaniu państwa Czarzastych), mają bowiem pełne poczucie bezkarności. Wiedzą, że w razie czego przełożeni, aż do szczebla ministerialnego, staną za nimi murem. Także przeciętny telewidz oglądający akcję na szklanym ekranie jest zapewne zachwycony. Ach, jakich to mamy dzielnych antyterrorystów! Zupełnie jak na amerykańskich filmach! Wszystko do czasu. Do czasu, aż stanie się nieszczęście. Jak tam, w dalekim Afganistanie. Wtedy zostaną sami. I wtedy przyjdą po nich o świcie antyterroryści z kolejnej służby. Wśród wrzasków rzucą „na glebę”, skują, zawloką do suki… Przypadek afgański wymaga odpowiedzi na wiele pytań. Nie wszystkie z nich padną w procesie karnym. Pytanie pierwsze to: właściwie czego tam szukamy? Co nasi żołnierze robią w Afganistanie? Czy jest to konieczna forma uwiarygodniania się w oczach amerykańskich sojuszników? Czy inni członkowie NATO, w tym nowi członkowie tego paktu nie wymagają takiego uwiarygodnienia? Czy zaproszenie nas do Afganistanu to dowód najwyższego zaufania Amerykanów, czy może przeciwnie, nadrabiamy tam brak zaufania? Czy nasi żołnierze przygotowani są do udziału w tej wojnie, eufemistycznie i przewrotnie, z pogwałceniem semantyki nazywanej „misją pokojową”? Czy są właściwie wyszkoleni, wyposażeni i uzbrojeni? Czy są do wojny przygotowani moralnie i mentalnie? Czy są dobrze dowodzeni? Jak długo byli przygotowywani do tej „misji”? Czy przed wyjazdem ktoś badał ich odporność na stres, poziom agresji? Czy w ogóle ktoś opracował kryteria psychologiczne, jakie powinien spełniać żołnierz, a choćby tylko oficer jadący do Afganistanu na wojnę? I wreszcie nasz feralny przypadek. Nie da się prowadzić wojny tak, aby nie było przypadkowych ofiar wśród ludności cywilnej. Mimo stosowania najnowszych technologii lokalizujących cele wojskowe i umożliwiających ich precyzyjne niszczenie ofiary wśród ludności cywilnej zawsze będą. Wojna to wojna, choćby nazywano ją „misją pokojową”. Wojna to też sytuacje ekstremalne, w których trzeba podejmować nieraz błyskawiczne decyzje. Czasem dobre, czasem niestety także złe. Wojna też demoralizuje, stępia wrażliwość. To stan pewnej anomii, w którym rozsypuje się dotychczasowy system wartości i dotychczasowe kryteria samooceny tracą wartość, rozsypują się, bo stają się nieprzydatne w nowej sytuacji, jakże różnej od warunków normalnego życia. Rzeczywistość wojenna jakże inna jest od tej wyidealizowanej w żołnierskiej piosence, jak choćby
Tagi:
Jan Widacki