Piszę ten felieton kilka dni po klęsce lewicy w pierwszej turze wyborów samorządowych. Inaczej wszak tego, co się stało, nie można nazwać. Co poszło nie tak? Odpowiedź na to pytanie musi wykroczyć poza kontekst bieżących spraw, a że miejsca jest mało, będzie nader zdawkowa. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo przesunięte na prawo jest polskie społeczeństwo. To, co u nas uchodzi za centrum, jest de facto prawicowe, to, co uchodzi za lewicowe, jest centrowe, a to, co uchodzi za prawicowe – jest skrajnie prawicowe. Tak wygląda polska rzeczywistość na tle reszty zachodniego świata (może z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych). Za owo przesunięcie winię polskich liberałów, którzy w okresie transformacji wypracowali model zgubny dla naszej sytuacji: konserwatyzm od góry i ultraliberalizm od dołu. Czyli konserwatyzm w sferze światopoglądowo-obyczajowej i ultraliberalizm w sferze gospodarczej. Sami uważali się za centrystów, będąc w istocie prawicowcami. W tym duchu wychowali sobie społeczeństwo, a teraz próbują je zmienić, gdy sami przesunęli się na lewo. To przesunięcie okazało się z kolei zgubne dla lewicy, choć korzystne dla społeczeństwa (nie ma już np. mowy o zaciskaniu pasa). Lewica na tle liberałów utraciła wyrazistość, a nigdy nie miała jej w nadmiarze. Tym bardziej że to, co po 1989 r. identyfikowano w kategoriach politycznych jako lewicowe, wcale takie nie było. Wszak to SLD, równie ochoczo jak Unia Wolności, realizował neoliberalny program ekonomiczny. Autentyczna lewica została całkowicie zmarginalizowana, co w obliczu przejścia od systemu, który za lewicowy się uważał, choć był de facto autorytarnym pseudosocjalizmem, wcale nie było dziwne. Skądinąd wspomniane powyżej rozmycie stało się losem nie tylko polskich partii mieniących się lewicowymi. Wszak były to czasy triumfu nieszczęsnej „trzeciej drogi” brytyjskich laburzystów, flirtów niemieckich i szwedzkich socjaldemokratów z neoliberalizmem oraz kompletnego odejścia amerykańskich demokratów od ideałów New Deal (Bill Clinton). Nastąpiła wielka zdrada lewicy. Siły społeczne z reguły z nią związane (klasa robotnicza, pracownicy najemni) zostały porzucone. Trudno się dziwić, że zwróciły się w stronę socjalnej prawicy, a częściowo także skrajnych sił politycznych, które, nie mając zamiaru realizować ich interesów, deklaratywnie stają po ich stronie (Trump). Wreszcie na losach lewicy zachodniej i polskiej fatalnie zaciążyło zwrócenie energii politycznej w stronę spraw tożsamościowych i światopoglądowych, a porzucenie spraw bytowych: pracy, zarobków, nierówności społecznych. Starą lewicę, skoncentrowaną na tych ostatnich, zastąpiła nowa lewica, dla której nie miały one już takiego znaczenia, wszak wywodziła się z kręgów akademickich i wielkomiejskich, gdzie kwestie materialne nie miały znaczenia – albo dlatego, że były zbyt przyziemne, albo dlatego, że nie dotyczyły jej względnie zamożnych członków. W tym zwrocie nie byłoby nic złego, gdyby stanowił on jedynie dopełnienie lewicowości, a nie okazał się jej zawłaszczeniem. W ten sposób lewica pozbawiła się swojej bazy społecznej, a zatem i wyborczej. Problemy, na których się skoncentrowała, choć przecież ważne, okazały się dla całości społeczeństwa drugorzędne, w dodatku to wolnorynkowi liberałowie podjęli próbę ich rozwiązania i często okazywali się w tym znacznie bardziej skuteczni niż lewicowcy. Co w tej sytuacji robić? Powrócić do korzeni. Stać się ponownie starą lewicą i sformułować program, który, nie pomijając spraw obyczajowych, skoncentruje się jednak na sprawach bytowych: prawach pracowniczych, możliwości działania związków zawodowych w każdej firmie, walce z nierównościami społecznymi, wyzyskiem, brakiem równych szans edukacyjnych, niesprawiedliwością społeczną, wykluczeniem komunikacyjnym i każdym innym, deficytem demokracji pracowniczej, niszczeniem klimatu. Pilną sprawą jest określenie stosunku do kapitalizmu. Akceptacja czy odrzucenie? Jeśli akceptacja, to jakiej jego formy? Nie znalazłem dosłownie ani jednego przykładu powołania się przez polską lewicę partyjną na przykład systemu skandynawskiego jako docelowego (sam jestem jego zdeklarowanym zwolennikiem). A przecież mogłoby to wskazać wielu ludziom cel, do którego jako lewica dążymy. Jeśli jednak chce ona stać się bardziej wyrazista, to dlaczego nie zacząć mówić o jakiejś formie demokratycznego socjalizmu? Nie rozpocząć dyskusji o świecie postkapitalistycznym? Trudny to temat, ale bez pewnej dozy utopijności myśl polityczna traci siłę odziaływania, przestaje być atrakcyjna w sensie emocjonalnym. Pora zatem przestać się bać i zacząć mówić własnym głosem, czego się chce.