Prigożyn – żywy czy martwy, jeden czort

Prigożyn – żywy czy martwy, jeden czort

Historia rzekomej czy prawdziwej śmierci Jewgienija Prigożyna spada nam z nieba (dosłownie) w doskonałym momencie. Zmęczeni już jesteśmy polskimi drogami do lub od demokracji, nie wiedząc wciąż, kto dostał łaskę kandydowania z list PiS do parlamentu, bo Zbawca Narodu Jarosław Kaczyński nie rozstaje się ze swoim kajecikiem ani na chwilę, ale też nikomu go nie pokazuje, bo mu się niezałapani na listy mogą zbiesić w ostatniej chwili i czmychnąć do innej partyi, która ich doceni. A tu dostajemy historię równie tajemniczą, co od dawna wyczekiwaną („Prigożyn musi umrzeć. Putin wie, że naród nie szanuje cara, który nie ma dość śmiałości, by ukarać zdrajcę”), historię bombową, ale i okrytą mgłą niewiedzy, domysłów i plotek domorosłych kremlo- i putinologów.

Zginął, nie zginął? Zamordowan, niezamordowan? Zestrzelon, niezestrzelon? Przez kogo zestrzelon, a przez kogo nie? A może żyw gdzie indziej? A może zażywa życia zażywny 61-latek, kucharz Putina, dyrygent lucyfer, miliarder utuczony na armii swoich rosyjskich psów wojny, a to w Czeczenii, a to w Syrii, a to gdzieś w Afryce (piszą: złoto i diamenty zbierał)? Psy wojny niejedno mają imię i nie jest to tylko dziki zwyczaj wschodniego, znienawidzonego sąsiada – wspomnij na Legię Cudzoziemską czy takie Blackwater, dzisiaj Academi (nazwaną tak „na wzór Akademii Platona” (?!) – imaginujesz sobie waćpan?), prywatną armię zbirów, ale „naszych”, z USA.

Prigożyn, jak każdy z nas, śmierć miał (ma?) wpisaną w swoje życie. Pierwszej doby mielą się potwierdzenia, dowody, poszlaki, domniemania, tańcują uczucia ulgi, satysfakcji, nadinterpretacji: „Ale jeśli naprawdę nie żyje (Utkin też!), to jest niesamowita wiadomość dla całej ludzkości”. Doprawdy? Prigożynem ludzkość sobie zawraca głowę? I koszulki drukują: „Płakałem po Prigożynie” ili niet? Hollywood z Mosfilmem walczą już o prawa do scenariusza? Zachar Prilepin, bez nogi, napisze czy Szczepan Twardoch z mercedesa? Ale inni nie tracą nadziei. Dziennikarka Meduzy Lilia Japparowa, od lat pisząca o grupie Wagnera, skomentowała: „Wagnerowcy modlą się teraz na swoich czatach o Prigożyna”. Na czatach się modlą o swego czorta. A z zemsty zestrzelili rosyjski księżycowy łazik…

Głośno też, że powstaną eposy nowe i pieśni o gierojach nieśmiertelnych. To akurat głos z Polski: „Jedno z ostatnich we współczesnym świecie awanturniczych serc. Będzie żył. W mitach, miejskich legendach, frontowych opowieściach i relacjach z dalekich podróży. Czasem ktoś zobaczy go na pustyniach Sahelu i afrykańskich sawannach. Innym razem ktoś powie, że może przysiąc, iż przechodził obok niego w Petersburgu, albo widział go gdzieś w lesie pod Mińskiem. Żołnierz na Donbasie będzie się zaklinał, że jego twarz mignęła mu w sąsiednim okopie, a Syryjczyk będzie przekonywał, że widział go w jego czapce gdzieś na pustyni. Przetrwa jeszcze długie lata w bohaterskich eposach, mrocznych thrillerach, kryminałach i bajkach, w których będą nim straszyć. Jewgienij Prigożyn, którego widmo krążyć będzie po najbardziej niespokojnych miejscach tego świata”. Awanturnicze serce… Janosik, Guevara, Pilecki, Don Kichot, Robin Hood. Sraczka popkultury w pełnej krasie. Lud rosyjski go prawdziwie podziwiał – piszą. Ośmieszył Putina swoim półpuczem, przysłużył się Putinowi fortelem puczystowskim, wykurzył zdradzieckie szczury z generalicji – napiszą inni albo i ci sami, ale kolejnego dnia.

Polaków straszą (i nie przestaną) najwyżsi urzędnicy polskiego państwa – Mateusz Morawiecki, zwany potocznie premierem, Andrzej Duda, najśmieszniejszy polski prezydent w historii, czy w końcu pan trzymający ich na swoich kukiełkowych sznurkach, Jarosław Kaczyński. Ale przecież mamy tu katastrofę (raczej zamach), nie sposób nie zastygnąć z przerażenia. Putin znów zestrzelił, zamgliwszy wcześniej, samolot groźnego wroga, byłego przyjaciela? Jak wtedy pod Smoleńskiem? No, hola, hola, śmierci Prigożyna śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego stawiać nie sposób obok czy nawet w pobliżu… Ale mógłby wszak Putin zrzucić teraz winę za Smoleńsk na Prigożyna, nie odpyskuje już (chyba że…?). Ale zabiłby ćwieka naszym geniuszom od samolotowych katastrof pod wezwaniem Antoniego Macierewicza od Milionów w Błoto. A może Polska powinna zaproponować, że przeprowadzi komisyjnie niezależne śledztwo na temat upadku embraera z Prigożynem lub bez? Antoni by udźwignął, nie? I wreszcie legalnie by pojechał do Moskwy. I został.

Rozejdzie się po kościach, nawet jeśli niewiele zostało. Każdy coś na tym ugra, Putin, Kaczyński, Szojgu, nawet ja – felietonik.

Jedni piszą, że Putin „chce uatrakcyjnić wojnę, dodać jej seksapilu”, chociaż i bez tego większość go wspiera. Trudno dogodzić dziennikarzom. Z drugiej strony taka historia to samograj na miesiące i lata, show must go on. Będą się pojawiać nowe filmy, zeznania świadków, tropy i eksperymenty (znamy, znamy – pękające parówki i zgniecione puszki po coli).

Co ma ta Polska zrobić z tym zgonem nie zgonem? Może nic? Przygotować popcorn i colę i rozsiąść się w fotelu? Jam nie Polska, ale jakoś tak właśnie zrobię.

Ta historia, nawet jeśli się skończyła, ma nieskończony potencjał zmartwychwstawania.

Wydanie: 2023, 35/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Komentarze

  1. Paweł Hohmann
    Paweł Hohmann 30 sierpnia, 2023, 17:06

    Szkoda życia pilotów i niewinnej stewardessy – Kristiny Raspopowej.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy