Jan Widacki

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Dyplomatyka i łowy

Tak jak było do przewidzenia, po rozwiązaniu Sejmu bez poczekania na możliwość powołania komisji śledczych i rozliczenia rządu z dwóch lat sprawowania władzy, w szczególności z posługiwania się służbami specjalnymi i prokuraturą do bieżącej walki politycznej, inicjatywę przejęło PiS. Nic też dziwnego, że w sondażach nie ustępuje ono Platformie i jeśli nawet przegra wybory, to nieznacznie. Na tyle nieznacznie, że PO swoje hasło odsunięcia PiS od władzy zmuszona będzie realizować w koalicji z… PiS. A jak wygra PiS (czego wykluczyć nie można, co więcej, jest to niestety dość prawdopodobne)? Tak czy owak grozi nam koalicja PO-PiS lub PiS-PO. Platforma wyjdzie na tym jak Zabłocki na mydle, ponieważ PiS – jak już pokazało w tej skróconej kadencji – jest polityczną modliszką, skutecznie zjadającą partnera. Platforma chwali się sukcesami: a to przeszedł do niej i z jej list startować będzie Bogdan Borusewicz (zwany w zależności od orientacji politycznej nazywających „Bombą” lub „Zmokniętym kapiszonem”), a to poseł Mężydło, a to nawet sam Radek Sikorski, który – jak się okazuje – swego czasu nie był w Afganistanie jako korespondent, jak dotąd sądzono, ale jako wojownik czynnie dający odpór armii sowieckiej. Nie przełożyło się to na procenty poparcia. Tymczasem do parlamentu nie kandyduje Jan Rokita.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Sparaliżowany Sejm dziś, sparaliżowane sądy jutro

Tempo życia politycznego jest tak wielkie, że tygodniowym felietonem nadążyć za nim nie sposób. Gdy ten felieton się ukaże, będzie już wiadomo, czy i kiedy będziemy mieć przedterminowe wybory. Istotną przeszkodą dla racjonalnych rozwiązań okazały się upór i konsekwencja marszałka Sejmu Dorna, który postanowił skorzystać z uchwalonego kiedyś lekkomyślnie regulaminu Sejmu, paraliżując zupełnie sejmową większość. Nie pozwolił powołać komisji śledczych ani nawet nie dał się odwołać. Raz jeszcze okazało się, że trzeba tworzyć mądre uregulowania prawne, a nie liczyć na to, że korzystająca z nich osoba będzie rozumna i szlachetna i ze złego prawa cynicznie użytku nie zrobi. W historii polskiego parlamentaryzmu to zresztą nie nowość. Zasada jednomyślności w Sejmie I Rzeczypospolitej obowiązywała długo, a mimo to nikt z niej nie korzystał. Aż nagle w 1652 r. skorzystał z niej niejaki Siciński i swoim liberum veto zerwał Sejm. Potem weszło to już w nałóg. Obowiązujący regulamin Sejmu dał marszałkowi taką władzę nad izbą, że gdy zechce, może ją zupełnie sparaliżować, zamienić w Sejm niemy, nie dopuścić do zajmowania się naprawdę istotnymi sprawami. Nawet głosowanie nad wnioskiem o wotum nieufności dla siebie może odsunąć na pół roku. Poprzednikom Dorna nawet nie przyszło do głowy, aby taki użytek robić z regulaminu. Dornowi przyszło.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Sierpień miesiącem trzeźwości

Jak wiadomo, od lat sierpień jest w Polsce miesiącem trzeźwości. Ogłaszając miesiąc trzeźwości, Kościół miał na myśli jedynie powstrzymywanie się od spożywania alkoholu. Jednak tegoroczny sierpień okazał się miesiącem trzeźwości na daleko większą skalę. Otrzeźwienia doznali liczni politycy. Najpierw Janusz Kaczmarek, który zorientował się, że Polska pod rządami Kaczyńskich jest państwem totalitarnym. Dotąd działał w pełnym zamroczeniu i tego nie widział, co więcej, nie orientował się nawet, że jako prokurator krajowy, a potem minister spraw wewnętrznych i administracji w budowaniu państwa totalitarnego aktywnie i wydatnie uczestniczy. Skutkiem otrzeźwienia Kaczmarka było otrzeźwienie kilku innych, za to najważniejszych w państwie polityków. Otrzeźwiony prezydent uświadomił sobie, że Kaczmarek był swego czasu członkiem PZPR. Otrzeźwienie premiera dało jeszcze bardziej błogosławione skutki. Genialny strateg dojrzał, że „układ” swymi mackami sięgnął nawet jego rządu. Okazał się tak „piekielnie silny”, że był w stanie wprowadzić do tego najlepszego od czasów Mieszka I rządu polskiego swoich ludzi. Innymi słowy otrzeźwiony premier znów zdemaskował szatana dającego piekielną moc układowi, w którym – jak się okazało – obok postkomunistów, służb specjalnych, biznesmenów i przestępców był nadto Kaczmarek, który przewrotnie udawał, że ten układ tropi.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Z psychopatologii władzy

Zdarza się, że do władzy dorywają się szaleńcy. Czasem dziedzicząc tron, jak Neron albo Vlad Tepes (bardziej znany jako Drakula) czy Iwan Groźny. Czasem jednak władzę zdobywają w sposób demokratyczny (jak np. Adolf Hitler). Zawsze łączy ich jedno. Są owładnięci jakąś ideą i czują wewnętrzny przymus, by ją realizować. Mają, jak pisał kiedyś nasz znakomity psychiatra Antoni Kępiński, „awersję do tego, co z tą ideą niezgodne, przede wszystkim do tych, którzy nie są jej wyznawcami. Obraz świata upraszcza się do biało-czarnego, ludzie dzielą się na »wierzących« i »niewierzących«, pierwsi są dobrzy, drudzi – źli”. Szaleńcy u władzy zawsze mają swoich wyznawców. Wspomniany Antoni Kępiński tłumaczy to w ten sposób, że „przyjęcie danej ideologii redukuje niepewność związaną z samym faktem istnienia, z koniecznością wyboru właściwego zachowania spośród wielu możliwych”. Im idea bardziej obłędna, tym daje prostsze wytłumaczenia skomplikowanych zjawisk społecznych. Takimi ideami były zawsze rewolucje, a na ich czele stawali zawsze ludzie o głęboko zaburzonych osobowościach. Rewolucja i rewolucjoniści cele zwykle mają szlachetne, ale utopijne, w dodatku z reguły, nawet jeśli cel byłby (to rzadkość) realny, źle dobierają drogi dojścia do tych celów. Czynią tak, bo lekceważą naukę i zwykle są w konflikcie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Łże-elita IV Rzeczypospolitej w narodowym teatrze

Patriotyczny teatr trwa. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego obchodzona była z rozmachem, z jakim nie zwykło się nawet świętować rocznic wielkich zwycięstw. Dobrze. Niech będzie. Gloria victis! Była to przede wszystkim okazja do pokazania się narodowi na tle patriotycznych rekwizytów. Niech naród widzi, jakich ma patriotycznych przywódców! Teatr, kolejne jasełka narodowe. Na rampie Kaczyński, obok Kaczyński-bis i dwór. Bez cienia refleksji. Bez próby nawiązania do starego polskiego dylematu: „bić się czy nie bić?”. Bez próby refleksji, co dziś jest miarą patriotyzmu. Uczciwa praca, bogacenie się, płacenie podatków czy wciąż tylko śpiewanie patriotycznych pieśni? Rocznica wymarszu I Kompanii Kadrowej. Aktorzy przyjechali do Krakowa. Na Rynku przysięga wojskowa. Obecny osobiście minister Szczygło. Nowe wcielenie Komendanta, a może tylko Kasprzyckiego, bo chyba przecież nie Kasztanki? Wraz z nim minister Kamiński. Księżyc świecący blaskiem odbitym od pana prezydenta, którego tu reprezentuje. Jego oblicze ma w sobie coś z księżyca. Wokół generałowie i pułkownicy w liczbie niewiele ustępującej liczebności nowego, składającego przysięgę rocznika. No jak ma się nie radować serce, jak ma się nie radować dusza! Uroczystość się kończy. Spiker oznajmia, że minister Szczygło ustanowił „Pierwszą Brygadę” hymnem Wojska Polskiego. No to znamy największe dokonanie tego ministra. Nadrobił nawet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

O sądach, co nie kierują się racją stanu

Jesteśmy świadkami rzeczy zgoła niepojętych. Koalicja gnije, a gnijąc, uszczęśliwia pono nadal Polskę, odnawiając ją moralnie. Dlatego koalicja musi trwać. Dla dobra Polski oczywiście. Liderzy partii koalicyjnych już ze sobą zdaje się nie rozmawiają, wymieniają tylko korespondencję coraz bardziej obraźliwą i nasyłają na siebie służby. Czynne i emerytowane. Nie ustają też w zbieraniu na siebie haków. Na jednych te haki zbierają (a wiele wskazuje na to, że także je współtworzą) CBA, ABW i kilka innych służb. Na drugich, w rewanżu haki zbierają podobno emerytowani oficerowie WSI. W tle seksafera, afera korupcyjna, prowokacje służb. Liderzy partii koalicyjnych ciągle coś plotą o programie, który rzekomo ich łączy, choć wszyscy i tak wiedzą, że łączy ich tylko strach przed utratą władzy, przed utratą miejsc w Sejmie, w agendach rządowych, w radach nadzorczych, we wszystkim, co uznano i potraktowano jak łup. Tak więc strach przed utratą łupu łączy nadal tę dziwaczną koalicję. Prokuratura – wszechwładny superurząd z ekspozyturami (prokurator jest szefem MSWiA, inny prokurator komendantem głównym policji, a jeszcze inny szefem ABW) też chyba gnije od środka. Atmosfera w prokuraturze jest fatalna. Szefowie nagrywają już z ukrycia podwładnych, nikt nie ma już do nikogo zaufania. Typowe to dla okresu schyłkowego. Objawia się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Sezon ogórkowy?

W Polsce niby bez zmian. Koalicja gnije i gnić będzie jeszcze długo, niewykluczone, że do samego końca kadencji. Wszystko zależy od Jarosława Kaczyńskiego. Mamy zatem zjawisko politycznie ciekawe, opozycję wewnątrz koalicji, poza koalicją oraz opozycję pozaparlamentarną, w której pierwsze skrzypce gra nie żadna partia, ale środowiska inteligenckie, coraz bardziej się aktywizujące i organizujące. Przestraszeni Lepper i Giertych zrobią zdaje się wszystko, zniosą też wszystkie upokorzenia, jakich nie szczędzi im Jarosław Kaczyński, byle tylko formalnie koalicja trwała. Gdyby z niej wyszli, nie tylko ich los w przyszłym Sejmie byłby bardzo niepewny, ale też ich działacze straciliby posady rządowe, synekury w rozmaitych agencjach, radach nadzorczych itd. Tego aparat ani Samoobrony, ani LPR by nie zniósł i przegonił swych niekwestionowanych dotąd wodzów. Tak więc mimo wydawanych pomruków niezadowolenia, mimo udawania niezależności, puszenia się Lepper i Giertych są zakładnikami swoich aparatów partyjnych z jednej strony, a Jarosława Kaczyńskiego z drugiej. Dlatego ta nieszczera, nielojalna koalicja będzie trwać tak długo, jak długo jej zechce Jarosław Kaczyński. Będzie trwać i gnić, deklarując równocześnie, że naprawia państwo i odradza moralnie społeczeństwo. Niech trwa i niech gnije dalej. Tu po raz pierwszy bierność i niemrawość Platformy może się okazać cnotą. W

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Czego potrzeba prokuraturze?

Dla rządów totalitarnych wrogiem jest każda enklawa niezależności. Wrogiem są sądy – bo są niezawisłe i nic im w zakresie orzekania kazać nie można. Wrogiem jest Trybunał Konstytucyjny, bo stojąc na straży konstytucji, skutecznie przypomina, że nie każde szaleństwo legislacyjne jest dopuszczalne. Wrogiem są korporacje zawodowe, bo mają autonomię i rządzą się swoimi prawami. Wrogiem są związki zawodowe, bo upominają się o pracowników sfery budżetowej, których pracodawcą jest państwo, ze swymi nieuporządkowanymi finansami publicznymi. Wrogiem są wolne media, bo patrzą władzy na ręce i stanowią trybunę dla tych, którzy władzę krytykują. Wrogiem, a przynajmniej mocno podejrzane są wszelkie organizacje pozarządowe: stowarzyszenia i fundacje, gdyż stanowią tkankę społeczeństwa obywatelskiego, którym rządzi się bez porównania trudniej niż bezwolną masą. Z tego też powodu władza autorytarna nie lubi inteligencji i swej niechęci do niej nawet nie stara się ukryć. Stąd te wszystkie epitety, te „łże-elity”, „wykształciuchy” itp. Władza autorytarna chce wszystkim kierować bezpośrednio, wszystkich i wszystko kontrolować. Władza autorytarna uważa, że zawsze wie najlepiej, czego społeczeństwu potrzeba, co dla niego jest dobre, co złe. Konflikt ze służbą zdrowia, awantura wewnątrz koalicji i kryzys polityczny powstały po nieudanej akcji CBA wymierzonej w Leppera, kolejna awantura wokół Radia Maryja i o.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Funkcjonariusze prawdy

Ostatnio w prasie krakowskiej zaatakowało mnie dwóch historyków z IPN, a wsparł ich pewien senator. Nazwisk historyków nie pomnę. Senator nazywa się Jarosław Gowin. Panów tych oburzyły generalnie trzy rzeczy. Pierwsza to ta, że przy rozbieżnych ustaleniach sądu i IPN dla mnie bardziej wiarygodne jest ustalenie sądu. Ten mój tak oburzający funkcjonariuszy prawdy pogląd zgodny jest, nawiasem mówiąc, z poglądem Trybunału Konstytucyjnego, który w tej kwestii wypowiadał się co najmniej dwukrotnie. Zgodny jest też z przyjętą w naszej cywilizacji zasadą, że o winie orzeka sąd, a nie archiwista czy historyk, nawet jeśli ten ostatni jest zatrudniony w IPN i ma status „funkcjonariusza prawdy”. Co więcej, przyjęte jest, że dochodząc do prawdy, sąd szanować musi i domniemanie niewinności, i prawo do obrony, i kilka podobnych drobiazgów. Sądy z natury rzeczy badają i oceniają zdarzenia przeszłe, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie proponował dotąd, aby zastąpić je zespołami historyków, którzy skądinąd też zajmują się odtwarzaniem i oceną zdarzeń przeszłych. Idea powierzenia tych kompetencji historykom IPN jest w skali cywilizacji europejskiej istotnym novum. Jakoś do niedawna nikt nie miał wątpliwości, co jest przedmiotem badań i ocen historyka, a co sądu, przy całym podobieństwie dociekania zdarzeń przeszłych. Drugą kwestią,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Samo dobro, samo prawo i sama sprawiedliwość

Był stan wojenny. Trzynastego każdego miesiąca w samo południe studenci i pracownicy Uniwersytetu Śląskiego gromadzili się na placu przed rektoratem, gdzie przez pięć minut stali w milczeniu, wznosząc ręce z palcami ułożonymi w literę V. Czujne SB któregoś razu obfotografowało tę milczącą manifestację, a później, jak się należy domyślać przy pomocy jawnych i tajnych współpracowników, rozpoznawało jej uczestników. Kilkudziesięciu rozpoznanych tak studentów na żądanie władz bezpieczeństwa miało mieć prowadzone postępowania dyscyplinarne na uczelni. Nie pamiętam nawet, jak sformułowany był zarzut. Czy udział w tej milczącej manifestacji uznano za udział w nielegalnym zgromadzeniu, czy za zakłócanie porządku. Wśród tych, którzy mieli być sądzeni dyscyplinarnie, byli też moi studenci z Wydziału Prawa. Gdy wyznaczono terminy rozpraw dyscyplinarnych, zorientowałem się, że obwinieni studenci nie mają obrońców, choć ustawa takie prawo im dawała. Moja interwencja w tej sprawie u przewodniczącego komisji dyscyplinarnej wywołała jego szczere zdziwienie i oburzenie. „Pan uważa, że mnie trzeba patrzeć na ręce? Pan myśli, że bez obrońcy komisja dyscyplinarna będzie niesprawiedliwie orzekać? Proszę pana, ja jestem sprawiedliwy, ja będę orzekał sprawiedliwie, bez względu na to, czy będzie jakiś obrońca, czy nie. Zatem obrońca jest zbędny”. Uznałem wtedy swego interlokutora za idiotę, człowieka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.