Sierpień miesiącem trzeźwości

Sierpień miesiącem trzeźwości

Jak wiadomo, od lat sierpień jest w Polsce miesiącem trzeźwości. Ogłaszając miesiąc trzeźwości, Kościół miał na myśli jedynie powstrzymywanie się od spożywania alkoholu. Jednak tegoroczny sierpień okazał się miesiącem trzeźwości na daleko większą skalę. Otrzeźwienia doznali liczni politycy. Najpierw Janusz Kaczmarek, który zorientował się, że Polska pod rządami Kaczyńskich jest państwem totalitarnym. Dotąd działał w pełnym zamroczeniu i tego nie widział, co więcej, nie orientował się nawet, że jako prokurator krajowy, a potem minister spraw wewnętrznych i administracji w budowaniu państwa totalitarnego aktywnie i wydatnie uczestniczy. Skutkiem otrzeźwienia Kaczmarka było otrzeźwienie kilku innych, za to najważniejszych w państwie polityków. Otrzeźwiony prezydent uświadomił sobie, że Kaczmarek był swego czasu członkiem PZPR. Otrzeźwienie premiera dało jeszcze bardziej błogosławione skutki. Genialny strateg dojrzał, że „układ” swymi mackami sięgnął nawet jego rządu. Okazał się tak „piekielnie silny”, że był w stanie wprowadzić do tego najlepszego od czasów Mieszka I rządu polskiego swoich ludzi. Innymi słowy otrzeźwiony premier znów zdemaskował szatana dającego piekielną moc układowi, w którym – jak się okazało – obok postkomunistów, służb specjalnych, biznesmenów i przestępców był nadto Kaczmarek, który przewrotnie udawał, że ten układ tropi. Otrzeźwiony minister Ziobro dojrzał złowieszczą rolę Kaczmarka, którego uważał za swego najlepszego współpracownika. Do układu należeli też, jak się okazuje, komendant główny policji – prokurator w czasie stanu wojennego (czego przed otrzeźwieniem nie przyjmowano do wiadomości, mimo że jego dokonania opisywał „Raport Rokity”), oraz szef CBŚ. Ten ostatni chyba dlatego, że był do układu wciągnięty przez ministra i komendanta. Zostali przez otrzeźwionych zdemaskowani i zdymisjonowani. Nawet trochę szkoda, że przedterminowe wybory (chyba już naprawdę przesądzone?) przerwą ten spektakl. Logika, mechanizm i dynamika zdarzeń prowadzić by musiały nieuchronnie do dalszego ujawniania układu, do którego obok wyżej już wymienionych składników należałoby dopisać kilku innych czynnych w polityce prokuratorów z czasów PRL, a już szczególnie jednego, wyjątkowo pechowego, okradanego przez murarzy, instalatorów wod.-kan.-gaz., a nawet ostatnio przez zwykłego złodzieja (czy to wszystko nie okazałoby się jedynie przebiegłym kamuflażem?). Następnie kolej przyszłaby zapewne na ministrów, których ojcowie byli w PRL działaczami partyjnymi (ich związek z układem miałby ewidentnie charakter genetyczny). Jeśli do tego dodać, że jeden z takich genetycznie powiązanych z układem, a wydawało się kiedyś najwierniejszy z wiernych, wśród najbliższych współpracowników miał co najmniej dwóch członków układu (już zdemaskowanego Kaczmarka i sędziego, który w czasie stanu wojennego skazał m.in. Bronisława Komorowskiego, co bada aktualnie IPN), to los jego zdaje się przesądzony. Później przyszłaby zapewne kolej na tych, którzy w PRL kończyli studia i uzyskiwali stopnie naukowe. Zaliczenie co najmniej jednego z braci Kaczyńskich do układu byłoby prawdziwym i logicznym końcem IV RP. Czy tym końcem będzie wynik nowych wyborów? Mam wątpliwości. Po pierwsze, nie jest pewne, kiedy się one odbędą. Po drugie, ich wynik nie jest wcale pewny. PiS dysponujące przez dwa lata w sposób nieograniczony służbami, prokuraturą, IPN, a niemające – już nieraz to pokazało – skrupułów, by je wykorzystać niezgodnie z prawem, o elementarnej kulturze politycznej czy zwykłej ludzkiej przyzwoitości już nie mówiąc, ma szansę skutecznie kompromitować w kampanii wyborczej swych politycznych przeciwników, puszczając do mediów rozliczne oszczerstwa lub insynuacje. Ożyje „dziadek z Wehrmachtu”, „prababcia z KPP”, rozszerzą się „kręgi podejrzeń”. Biorąc pod uwagę to, że rządzący zdołali w zupełności opanować media publiczne, w tym przede wszystkim najbardziej wpływającą na opinię publiczną telewizję, takie insynuacje na temat politycznych przeciwników, choćby najbardziej absurdalne, mogą skutecznie podważyć zaufanie do poszczególnych osób, partii politycznych, a w szczególności mogą do końca zniechęcić znaczne odłamy społeczeństwa do polityki i udziału w wyborach. Frekwencja wyborcza rzędu 35-40% może dać zgoła nieoczekiwane rezultaty. Nawet nieznaczne zwycięstwo wyborcze Platformy sytuacji nie zmieni. Jej ewentualna koalicja z PiS nic dobrego Polsce nie da, a samej Platformie przyniesie zagładę. PiS będzie wobec niej równie lojalne, jak było wobec Samoobrony i LPR. Koalicyjni ministrowie będą co rusz „znajdować się w kręgu podejrzeń” i dzielić los Leppera

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 36/2007

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki