Książki

Powrót na stronę główną
Książki

Zepsuta przez powodzenie

Agnieszka Osiecka: Chłopcy leźli mi w ręce i dali się lepić jak plastelina Dzienniki 1953 8 II 1953, niedziela Jest mi wesoło, ale jednocześnie nie czuję się zadowolona z siebie. Jak figlarz, który nabroił, cieszy się swoim kawałem (czy kawałami), ale jednocześnie sumienie go gryzie i męczy niezdecydowane poczucie czegoś, co trzeba rozważyć i może zmienić. I robi rachunek sumienia czy też „przeprowadza samokrytykę” (to już tylko rzecz terminologii). Wróćmy w tym celu do Bukowiny: Było mi tam dobrze, wesoło. Sama też byłam wesoła, a często i „rozbrykana” na wzór i podobieństwo swoich „braciszków”. Tych „braciszków” jednak zdarzało mi się od czasu do czasu ostro skrytykować – „w duchu” i „na piśmie” – za zbytnie rozbisurmanienie. Sama byłam zwolenniczką złotego umiaru w „wygłupach”, choć często nie umiałam tego zastosować. I tutaj koncentrowały się wszystkie, niepoważne zresztą, „zgrzyty” między nami: ja chciałam „rozrabiać” „w miarę”, a oni „na całego”. Pewnego dnia chłopcy „dobrali się” do moich pseudoliterackich wypocin, czyli pamiętnika, przeczytali trochę uwag i obserwacji o sobie, no i – brnęli dalej. I dobrnęli do miejsca, gdzie była mowa w jakimś, pożal się Boże, „opisie przyrody”, o strumyku, który szemrał… Do dzisiaj, gdy o tym pomyślę, mam szczerą ochotę zamordować samą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Kiepski interes żyć długo

Jestem maszyną, która zaczyna się psuć Wkładki Słuchał radia, gdy nagle zaczął się zmasowany atak reklam: środki na zaparcie polecała kobieta o tak radosnym głosie, jakby była bliżej orgazmu niż wypróżnienia. Wśród reklam pastylek poprawiających erekcję – „Kup tabletkę D i szczycić się będziesz długim i grubym penisem” – podpasek, kremu na hemoroidy, środka na drożdżycę pochwy wpadła mu w ucho reklama wkładek higienicznych dla mężczyzn. „Wkładki męskie zaprojektowane specjalnie dla ciebie, niwelujące przykry zapach, duża chłonność i komfort użytkowania”. To jest coś takiego?! Pomyślał, że wiele reklam dotyczy tego, co z człowieka wycieka bez kontroli. Po doświadczeniach ze starą matką, jej bratem i matką żony Franciszek wie, że częścią horroru starości jest to, że zwieracze już nie trzymają. Dotyczy to także ust. Starzy stają się gadatliwi, słabo słyszą, więc ratują się, mówiąc i plotąc trzy po trzy. Wkładki dla mężczyzn bardzo Franciszka zainteresowały. To chyba nie są wkładki do butów? Jestem maszyną, która zaczyna się psuć, użalił się nad sobą, pobolewa mnie serce, nawala kręgosłup, mam nadciśnienie, nadwagę, wycieka mi olej. Jestem zagrożony udarem. Strach jednak iść do lekarza. Franciszek przeżył kilka swoich samochodów,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Aleksander Hercen – wielki przyjaciel Polski

Fundamentalna biografia autorstwa Wiktorii Śliwowskiej Kiedy przed 40 laty odbywałem studia doktoranckie w Moskwie, niemal co drugi dzień docierałem na ulicę noszącą imię Aleksandra Hercena. Mieścił się tam kompleks znanych sal koncertowych konserwatorium, a także (i to w domu, w którym niegdyś mieszkał najbliższy Hercena przyjaciel i współtowarzysz walki, Nikołaj Ogariow) kino starych filmów, w którym zawzięcie poznawałem rosyjską klasykę filmową. Otwarty właśnie dom-muzeum Hercena był jednym z pierwszych moskiewskich muzeów biograficznych, które sumiennie zwiedziłem. Dziś ulica Hercena powróciła do wcześniejszej, przedrewolucyjnej nazwy – Bolszaja Nikitskaja. W rezultacie Hercen, jeden z największych synów Moskwy, nie ma tam ulicy w ogóle, choć ma, poza wspomnianym muzeum, np. dwa pomniki – jeden przed pałacykiem przy bulwarze Twerskim, gdzie przyszedł na świat (i gdzie teraz mieści się słynny Instytut Literacki, jedyna w swoim rodzaju uczelnia kształcąca ludzi pióra), drugi, wraz z Ogariowem, przed gmachem uniwersytetu, który kończył; jest jeszcze trzeci, w formie obelisku, na stoku Gór Worobiowych poniżej często odwiedzanej platformy widokowej, usytuowany w miejscu, gdzie wespół z Ogariowem jako kilkunastoletni chłopcy złożyli przysięgę dozgonnej walki z samodzierżawiem. Dotrzymali tej przysięgi co do joty. Bezpardonową wojnę z rosyjskim absolutyzmem i ustrojem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Mój złoty mój kochany…

Dla starzejącego się Iwaszkiewicza Jurek nie był ani pierwszą namiętnością, ani pierwszym kochankiem. Miał być miłością ostatnią 30 maja 1959 r., w wyjątkowo piękne, jasne i słoneczne przedpołudnie Jarosław Iwaszkiewicz, stojąc w drzwiach niewielkiej drewnianej kostnicy, obserwował powolne, staranne ruchy starca obmywającego zwłoki Jurka i myślał o tym, że tysiąc razy wyobrażał sobie tę scenę. Tę i wiele innych, które nastąpiły w ostatnich dniach. I że żadnej z nich tak naprawdę sobie nie wyobraził. I na żadną z nich nie był przygotowany. Patrzył teraz po raz ostatni na ciało człowieka, którego kilka godzin wcześniej przytulał i pocieszał, zafascynowany spokojem i czułością, z jaką dziad kościelny moczył raz po raz ręcznik w stojącej u jego stóp metalowej miednicy i przecierał płócienną szmatką najpierw ramiona, potem tors, brzuch, wreszcie chude nogi młodego mężczyzny. Godzinę później był już z Jurkiem w kostnicy sam. Drewniane pomieszczenie było jasne. Gdyby nie ta koszmarna nazwa, mogłoby być szałasem ukrytym wśród lasu, wprost stworzonym do romantycznych schadzek. Potrząsnął głową, karcąc się w duchu za takie myśli. „Był człowiek, nie ma człowieka”, powtarzał jak mantrę, obserwując jednocześnie muchę krążącą coraz natrętniej nad czołem zmarłego. Przypomniał sobie o torbie z ubraniami, którą spakowała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Czystka w liceum

W każdym człowieku drzemie potwór – nie wiadomo tylko, kto go zbudził w Rwandzie Rwanda, lata 70. XX w. W katolickim Liceum im. Marii Panny Nilu rozpoczyna się rok szkolny. Większość uczennic należy do będącego u władzy plemienia Hutu. Veronica i Virginia, pochodzące z plemienia Tutsi, muszą się zmierzyć z niechęcią i prześladowaniem ze strony swoich koleżanek, które nie dają im zapomnieć, że dyplom Tutsi to nie to samo, co dyplom Hutu. • – Virginio, to nadchodzi, wiesz o tym. Nie unikniemy tego tylko z tej przyczyny, że jesteśmy w liceum dla uprzywilejowanych. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy ich największym błędem. (…) Czekamy tylko na zjazd Walczącej Młodzieży Rwandyjskiej. Oni nie przybędą z pieśniami na chwałę Maryi na ustach, przybędą z wielkimi kijami, z pałkami, może z maczetami, żeby uczcić ich Marię Pannę Nilu. Podejrzewam, że nowe uczennice dobrze zrozumiały, co nas czeka. (…) Niebezpiecznie jest się teraz zbierać w grupy. Już widzę te posądzenia o spisek – zebranie Tutsi! Kiedy nadejdzie moment ucieczki, każda musi to zrobić na własną rękę, aby zmylić pościg. Niektóre zostaną złapane, ale niektórym, mam nadzieję, uda się uciec. – Posłuchaj – rzekła Virginia – ja nie opuszczę liceum bez dyplomu. Zrezygnować tak tuż przed jego otrzymaniem? Nigdy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Od gospodarki strachem do pożegnania z Afryką

To czytał świat w roku 2016 1 J.D. Vance Hillbilly Elegy Bezsprzecznie książka roku. Wydana co prawda jeszcze przed zwycięstwem Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich, doskonale ilustruje przyczyny jego nagłego triumfu politycznego. Autor, absolwent prawa na prestiżowym Uniwersytecie Yale, były żołnierz piechoty morskiej, weteran walk w Iraku, plastycznie opisuje rozkład tkanki społecznej wśród białych Amerykanów z niższych warstw, ilustrując to przykładami z własnego życia. Rodzina nękana wszelkimi możliwymi patologiami, opowieści o kryzysie społeczności związanych czy sąsiadujących z przemysłowymi gigantami, dramat dzieci z niepełnych rodzin, upadek publicznej edukacji i problemy urbanistyczne doskonale pokazują, skąd w sercu Ameryki bunt, frustracja i nienawiść do establishmentu. Autor pisze na tyle uniwersalnie, że sami wiele możemy się z tego nauczyć, również w Polsce. 2 Anjan Sundaram Złe wieści Ostatni niezależni dziennikarze w Rwandzie (polskie wydanie Czarne, Wołowiec, tłum. Iga Noszczyk) Sundaram odsłania prawdę o Rwandzie schowaną gdzieś za programami pomocowymi oraz etykietą „ulubieńca Zachodu i instytucji międzynarodowych na całym kontynencie afrykańskim”. Jako aktywista, dziennikarz i wykładowca z pierwszego rzędu ogląda seans gwałcenia wolności słowa i niezależności prasy. Jego studenci nie przychodzą na zajęcia, znikają, żeby kilka dni później odnaleźć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Głód w Korei Północnej

Kradzione bułki smakują bardziej niż te kupione. Wiem to z doświadczenia Szliśmy w stronę centrum miasta, próbując sformułować plan dalszego życia. Wreszcie miałem okazję zapytać matkę, gdzie jest Bong Sook. – Wciąż w Chinach – odpowiedziała. – Mieszka z mężczyzną. Pokiwałem głową bez zrozumienia. Czy to znaczyło, że znalazła sobie męża? Później dotarło do mnie, że matka nie zabrała mojej siostry do Chin po to, żeby znalazły tam obie pracę. Zabrała ją po to, by ją w Chinach sprzedać. W chińskich miasteczkach i wsiach położonych przy granicy z Koreą Północną brakuje młodych kobiet, które wyjechały za pracą do Szanghaju i innych ośrodków przemysłowych, a wielu rolników i drobnych przedsiębiorców szuka żon. (…) Kobieta potrzebna jest po to, by gotować, sprzątać i uprawiać z mężem seks. To smutny los, ale nierzadki. (…) Wiele z tych, które przekraczają nielegalnie granicę prowadzone przez chińskich lub koreańskich przewodników, staje się seksualnymi niewolnicami. Przewodnicy mówią dziewczynom, że będą dobrze zarabiały, pracując w fabryce w głębi Chin, gdzie nie zabraknie im nigdy jedzenia i pieniędzy. Zamiast tego są sprzedawane do burdeli i zmuszane do prostytucji.(…) Nie wiedziałem – i nadal nie wiem – jaki los spotkał Bong Sook. (…) Zawsze myślałem, że pewnego dnia usiądziemy i matka opowie mi wszystko,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Kochliwy Mandelsztam

Osip był babiarz, cóż, poeta – Nadia uważała, że nie wypada okazywać zazdrości, to przeżytek, a my artyści… W Kijowie, w roku 1919, była na jego wieczorze autorskim – i dech w niej zaparło, kiedy nagle, jak wspominała, „z ust mu wyleciał Bóg”. Dech w niej zaparło, kiedy usłyszała: „Panie Boże, odezwałem się przez pomyłkę, nie wiedząc wcale, że tak powiem. Boże imię, jak ptak ogromny, wyleciało z piersi mojej”. Już wiedziała, że Osip będzie miał ciężkie życie. I ona, Nadia, z nim. Kijów przechodził z rąk do rąk. Petlura, bolszewicy, Niemcy z hetmanem Skoropadskim, znowu czerwoni, Polacy z Petlurą, czerwoni – zresztą niekoniecznie w tej kolejności. Do mieszkania Kozincewów, rodziców Luby, z którą zwiąże się na zawsze Ilja Erenburg, wtedy jeszcze przede wszystkim poeta, wpada dryblas w mundurze oficerskim, wrzeszczy: „Pana Jezusa ukrzyżowaliście! Rosję sprzedaliście!”. I już chce się mścić na doktorze Kozincewie za żydowskie zbrodnie, kiedy dostrzega leżącą na stole papierośnicę. Zniża głos: „Srebrna?”. Srebrna. No i chwała Bogu. Chwyta papierośnicę i wybiega. Uratowani. Luba zapadła na tyfus i leżała w gorączce. Ilja stale przy niej. „Kiedy wreszcie gorączka spadła – opowiada Ilja – Luba była przekonana, że umarła

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Monika, czyli singielka

Ze spokojem układam się do zimowego snu, świadoma jego nieuchronności. To ostatni etap świadomej zmiany Imię dla starej panny Gdy byłam mała, myślałam, że moje imię to jedynie skrót od nazwy Ministerstwa Obrony Narodowej. Z nieistotnym sufiksem „ika”, który w chwilach drobnych czułości zamieniał się w „iczka”. Rodzinna etymologia mojego imienia pozostaje wciąż niewyjaśniona. Ojciec podobno chciał, żebym była Joanną lub Anną. Bo nawet nie śmiał żonie zaproponować imienia Wanda po swojej matce. Moja mama podeszła do zagadnienia ekonomicznie – i zażądała Zuzanny, jako że urodziłam się 11 sierpnia, w dniu imienin mojej potencjalnej patronki. Gdyby tak się stało, obydwa jubileusze można by odtrąbić jednego dnia. Bez większych ceregieli. Tu ojciec zaoponował. Twierdząc podobno, zupełnie nie w duchu socjalistycznej poprawności politycznej, że Zuzia to panna pokojowa w librettach lub francuskich komediach. Pewno chodziło mu o „Wesele Figara”. Babcia po latach opowiadała, że to ona była pomysłodawczynią mojego imienia. Chciała, aby imię było nowoczesne, a przede wszystkim oryginalne. Natchnęła ją lektura skandalizującej powieści Pera Andersa Fogelströma „Lato z Moniką”. Bohaterka podczas wakacji ucieka z chłopakiem Harrym na wyspę, gdzie spędzają upojne lato. Po powrocie okazuje się, że Monika jest w ciąży. Harry chce ślubu i stabilizacji,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Dolina pewnych siebie ludzi

Amerykanie to naród pragmatyczny, tworzący rozwiązania dla ludzi, które są… dla ludzi Monika Burzyńska-Evje – jedna z bohaterek książki „Tam mieszkam. Życie Polaków za granicą”, pracownica korporacji internetowej LinkedIn, mieszka w Kalifornii Jej historia to jeszcze jedna anegdota dla zwolenników tezy, że Stany Zjednoczone sprzyjają sukcesowi zdeterminowanych, którzy faktycznie mają na niego ochotę. Nie marzyłaś o wyjeździe za ocean. – Moja historia nie jest typową historią o emigracji, nie była związana z wyjazdem w celach zarobkowych. (…) Na studiach interesowałam się Azją, jeździłam tam wielokrotnie i zdecydowanie ten kierunek ciekawił mnie bardziej. Mało brakło, a byłby to rozdział o Azji? – Los chciał, że na ostatnim roku studiów poznałam osobę, która zawróciła mi trochę w głowie i skradła moje serce. Za parę miesięcy miałam kończyć studia i chciałam ruszyć w podróż, zobaczyć jeszcze więcej świata. Planowałam wyjechać do Chin, zostać tam i szlifować język, ale mężczyzna, z którym się związałam, zapytał, dlaczego w takim razie nie pojadę do Stanów razem z nim, a wracał właśnie do San Francisco. No i tak się stało. (…) W którym roku wyjeżdżałaś? – To była jesień 2009 r. Znałaś wtedy jakichś mieszkających w Stanach Polaków? – Zupełnie nie. Znałam tylko jedną osobę – chłopaka,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.