Mój złoty mój kochany…

Mój złoty mój kochany…

Dla starzejącego się Iwaszkiewicza Jurek nie był ani pierwszą namiętnością, ani pierwszym kochankiem. Miał być miłością ostatnią

30 maja 1959 r., w wyjątkowo piękne, jasne i słoneczne przedpołudnie Jarosław Iwaszkiewicz, stojąc w drzwiach niewielkiej drewnianej kostnicy, obserwował powolne, staranne ruchy starca obmywającego zwłoki Jurka i myślał o tym, że tysiąc razy wyobrażał sobie tę scenę. Tę i wiele innych, które nastąpiły w ostatnich dniach. I że żadnej z nich tak naprawdę sobie nie wyobraził. I na żadną z nich nie był przygotowany. Patrzył teraz po raz ostatni na ciało człowieka, którego kilka godzin wcześniej przytulał i pocieszał, zafascynowany spokojem i czułością, z jaką dziad kościelny moczył raz po raz ręcznik w stojącej u jego stóp metalowej miednicy i przecierał płócienną szmatką najpierw ramiona, potem tors, brzuch, wreszcie chude nogi młodego mężczyzny.

Godzinę później był już z Jurkiem w kostnicy sam. Drewniane pomieszczenie było jasne. Gdyby nie ta koszmarna nazwa, mogłoby być szałasem ukrytym wśród lasu, wprost stworzonym do romantycznych schadzek. Potrząsnął głową, karcąc się w duchu za takie myśli. „Był człowiek, nie ma człowieka”, powtarzał jak mantrę, obserwując jednocześnie muchę krążącą coraz natrętniej nad czołem zmarłego. Przypomniał sobie o torbie z ubraniami, którą spakowała dla niego Anna. Wyjął z niej swój własny wełniany garnitur i zupełnie nową wykrochmaloną, śnieżnobiałą koszulę. Po raz ostatni dotknął Jurka, przekładając delikatnie jego głowę i ramiona przez sztywny materiał, w którym chłopak miał zostać już na zawsze. Sam też próbował coś z tego ocalić na zawsze. Jego ręka na dłoni zmarłego, usta na brzuchu kochanka. W tym ostatnim pożegnaniu było coś erotycznego – jakby to nie był trup, ale żywy Jurek. Nie kostnica, ale ich pokój w dawnym mieszkaniu albo jakimś pensjonacie. Jakby nie mieli się żegnać, ale trwać tak objęci i zostawieni wreszcie przez wszystkich w spokoju. Osunął się na kolana, coraz wyraźniej czując podchodzące do gardła mdłości, i po raz kolejny tego dnia nie udało mu się powstrzymać nagłego szlochu.

Może nie byłoby niczego dziwnego w tym, że stary mężczyzna płacze nad ciałem młodego chłopaka, gdyby nie to, że ten mężczyzna to był on sam, nie jakaś wymyślona literacka postać. „Na kartkach papieru nikt tak nie płacze” – pomyślał. Żal mu było siebie. Był tylko tym wyciem – dzikim zawodzeniem nad ciałem zmarłego. W tamto majowe przedpołudnie stał się duchem samego siebie – zawieszonym między ostatnim tchnieniem ukochanego a własnym słabnącym oddechem. Rozpaczał. Wkrótce zaczną się uroczystości pogrzebowe, a on znów stanie się zwyczajnym, smutnym starcem, który przeżył coś, czego sam nie rozumie. Na pogrzeb nie poszedł. (…)

Poznali się przypadkiem. W styczniu 1953 r. 20-letni wówczas Jurek Błeszyński odwiedził Jarosława Iwaszkiewicza w jego domu na Stawisku. Przyszedł z kilkoma kobietami, z planem namówienia go do udziału w przygotowywanej w pobliskim Brwinowie konferencji. Zabranie w odwiedziny do pisarza młodego, bardzo przystojnego chłopaka było prawdopodobnie fortelem. Sekretem poliszynela dla okolicznych mieszkańców była słabość literata do urodziwych młodzieńców. Misja powiodła się nadspodziewanie dobrze
– Iwaszkiewicz wygłosił gościnną prelekcję, a Jerzy miał się wkrótce stać kimś więcej niż ważnym gościem w domu pisarza. (…)

Pięć lat później Jerzy był już jedną z najważniejszych osób w życiu pisarza. Jedynym punktem odniesienia dla przeżywanej intensywnie seksualności i krzywym zwierciadłem, które z całą bezwzględnością odbijało karykaturalne czasem życie. Czysto zmysłowe zainteresowanie młodym sąsiadem niepostrzeżenie przerodziło się w zauroczenie, namiętność, aż wreszcie w graniczącą z obsesją miłość. W uczucie, które nie pozwalało przeżyć jednego dnia bez usłyszenia głosu ukochanego, bez najkrótszego spotkania, chociaż zdawkowej wiadomości. Iwaszkiewicz nie tylko ma odwagę zatracić się w przeżyciu, które czasem go przeraża, wydaje się wszechogarniające i nie do pojęcia, ale także na bieżąco relacjonuje rozwój związku, analizując bez końca wszystkie elementy tej przedziwnej miłosnej układanki. Jak przyznaje, pisze do Jerzego, żeby móc przekonywać siebie wciąż i od nowa, że są sobie bliscy, że nie jest sam.

„Jesteś mi wszystkim: kochankiem i bratem, śmiercią, życiem, istnieniem, słabością i siłą… a przede wszystkim siłą, czymś, co podtrzymuje we mnie resztki życia i daje złudzenie młodości, czymś, co mi pomaga patrzeć na liście, tęczę, kwiaty i piękne kobiety – czymś, co tworzy zasadniczą plecionkę mojego życia, a na czym dopiero wyrosła moja twórczość, cały mój byt. (…) Jesteś moim wszystkim szczęściem, słońcem zachodzącego mojego życia; żona moja zbudziła mnie dziś w nocy, bo powtarzałem przez sen: Jurek, Jurek, Jurek. Dziecko moje, nie bądź aż tak smutny, aż tak samotny. Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy samotni, beznadziejnie samotni – ale że jesteśmy ludźmi – i że większego przeznaczenia na świecie nie ma”.

Uzależnienie Iwaszkiewicza miewa różne twarze. Raz jest mężczyzną, który wybiera w zagranicznych butikach najlepsze krawaty, w których pięknie będzie Jerzemu, a raz zazdrośnikiem, który szpieguje kochanka, nie mogąc znieść tego, że ma on przed nim tajemnice. (…)
Kilkaset listów, jakie napisał do kochanka w okresie ich kilkuletniej znajomości, przepełnionych jest szczegółowymi opisami jego stanów, przeżyć, a także niewyobrażalnym pokładem emocji. (…)

Możemy sobie tylko wyobrażać, jaki jest Jurek. „Piękny jak archanioł” – przyjęło się mówić o nim wśród najbliższej rodziny. Na jedynej znanej mi fotografii portretowej jest poważny, przez co wydaje się dużo starszy niż najwyżej 25 lat, jakie mógł mieć w chwili, gdy zrobiono zdjęcie. Ma ciemne, mocne oczy, prosty, kształtny nos, szczupłą twarz, wysokie kości policzkowe i wydatne usta. Włosy podgolone po bokach i zaczesane z czoła do góry, przypominają modne dziś stylizacje. Męska uroda – przyciągająca i intrygująca. A mimo to patrzy w obiektyw trochę niepewnie, z lekko pochyloną do przodu głową, znad ściągniętych ramion. Chłopak, jakich wielu… (…)

Dla starzejącego się pisarza Jurek nie był ani pierwszą namiętnością, ani pierwszym kochankiem. Miał być miłością ostatnią. Tym silniej przeżywaną, że umieranie Jerzego przypadło na czas, w którym Iwaszkiewicz sam mierzył się z coraz dotkliwszą świadomością przemijania. W dzienniku, prowadzonym równolegle z korespondencją z Jerzym, powtarzają się najważniejsze myśli, zaprzątające wówczas głowę pisarza. Wspominając pierwszą wspólną zagraniczną podróż do Kopenhagi oraz noc spędzoną w sopockim pensjonacie, Iwaszkiewicz próbuje rozwikłać zagadkę rosnących w nim uczuć.

W notatce z 24 sierpnia 1957 r. pisze: „Nie myślałem, że jeszcze mogę przeżyć taką noc. (…) Jurek zasnął oczywiście zaraz, a ja nie mogłem spać, czując to piękne, a przede wszystkim kochane ciało obok siebie. Przed zaśnięciem Jurek tak się przytulił, jak dziecko do matki, a potem spał, nie budząc się, do rana. A mnie ogarniała żałość i miłość na przemian, miłość do tego ciała, stoczonego przez korniki jak mięso jakiejś drewnianej figury. Tym był cenniejszy dla mnie, że taki kruchy i taki obcy, oddany swoim myślom. (…) Taki niemożliwy do osiągnięcia, choć jest sobie najzwyklejszym człowiekiem w świecie. Znam go od pięciu lat i właściwie nie wiem, jaki on jest. Kto on jest?”. (…)

Na pół roku przed śmiercią Jerzego Iwaszkiewicz po raz kolejny przystępuje do próby podsumowania ich relacji. Przeprowadzony rachunek nie wygląda dobrze – Jerzy jawi mu się teraz jako zepsuty, rozpieszczony (również przez niego samego) ładny chłopiec – pusty i egoistyczny. Siebie samego widzi jako starego nieudacznika, gotowego na wszystko, na każde skinienie tego młodego mężczyzny. Prześladuje go myśl, że nic go już nie czeka, gdy Jurek umrze. (…)

Szósty rok był dla ich znajomości szczególnie dramatyczny. Coraz bardziej chory Jerzy, coraz bardziej osamotniony Jarosław, coraz więcej kłamstw i niedopowiedzeń. Rozstania i powroty, kolejne stadia choroby, nowe romanse Jerzego, coraz więcej złości. Jarosław wyraźnie już widzi, że Jerzy się od niego oddala – częściej dowiaduje się o ważnych, dotyczących go sprawach po czasie lub przypadkiem. Dodatkowy ból sprawia mu świadomość, że Jerzy prowadzi co najmniej dwa osobne życia – jedno, gdy są razem – na wspólnych wyjazdach, spotkaniach czy wreszcie, kiedy chłopak zamieszkuje w mieszkaniu Iwaszkiewicza. Inne – gdy wyjeżdża do Bydgoszczy, poznaje kolejne kobiety i wdaje się w kolejne romanse. Kilkanaście ostatnich miesięcy ich związku podzielonych jest na przewidywalne, jak w serialowym tasiemcu, odcinki: kolejna kuracja Jurka, pobyt w sanatorium, kolejna przeprowadzka, delegacje Jarosława, kolejna kłótnia, wybłagane spotkanie. (…)

Dla Iwaszkiewicza ten ostatni okres to prawdziwe ćwiczenia z utraty. Traci nadzieję, że może być z Jerzym „naprawdę szczęśliwy”, wie, że Jurek umiera, codziennie traci godność, błagając kochanka o odrobinę czułości i zainteresowania. Traci cierpliwość i nadzieję, że „jakoś to będzie”. We wszystkim, co pisał do Jerzego w ostatnim okresie, jest już przede wszystkim czekanie na bliski koniec. A pisze coraz bardziej obsesyjnie. W 1958 r. spod jego pióra wychodzi 141 listów i depesz – to prawie połowa całej ich korespondencji. (…)

W ostatnich tygodniach poprzedzających śmierć kochanka ich relacje na chwilę stały się znów bardziej serdeczne i pełne czułości. Jerzy z jednej strony do końca zaprzeczał zbliżającej się śmierci, z drugiej pragnął pożegnać się z najważniejszymi osobami. Tuż przed ostatnim pobytem w szpitalu w Turczynku odwiedził syna, pogodził się z żoną i próbował uporządkować swoje sprawy. Ostatnie dni spędził z nim Jarosław.
Po sześciu latach od pierwszego spotkania śmierć Jerzego przyniosła Iwaszkiewiczowi dalsze cierpienie, ale ostatecznie dzięki długiej, intensywnie przeżywanej żałobie udało mu się uwolnić od obsesyjnego, natrętnie powracającego pytania o sens tej miłości. Kolejne ważne listy do Jurka pisał także po jego śmierci. (…)

Jako wydawca, dysponując nabytymi legalnie prawami, podjęłam świadomą decyzję o upublicznieniu tych miłosnych listów. Pomimo wątpliwości najbliższej rodziny, wyrażanych w kolejnych zmianach zdania i cofaniu wcześniej podjętych decyzji dotyczących wydania, byłam pewna, że listy te opublikować należy. Nigdzie indziej, niż w tych właśnie tekstach, Iwaszkiewicz nie pozostawia tak wielu tropów dotyczących najważniejszych utworów literackich pisanych w latach 50. i 60. To z listów do Błeszyńskiego dowiadujemy się, jakie były powody napisania „Kochanków z Marony”, „Tataraku”, „Wzlotu” czy będącego z kolei komediowym zapisem ich miłosnych perypetii „Wesela Pana Balzaka”. Dzięki zapiskom wysyłanym w tamtym czasie do Jerzego wiemy, jak wiele z ich wspólnych przeżyć zostało przeniesionych do literackich utworów. Wreszcie możemy, czytając na zmianę listy do Błeszyńskiego, dzienniki oraz utwory Iwaszkiewicza, nie tylko widzieć w nich znacznie więcej niż literaturę, ale przede wszystkim mamy unikalną okazję obserwować proces przemiany bolesnych emocji i trudnych przeżyć w niezwykłą, poruszającą twórczość. Być najbliżej, jak to możliwe, aktu tworzenia.

Stawisko, niedziela 12 X [1958]
Moje dziecko najdroższe, mój jedyny, mój kochany! I znowu skazani jesteśmy na korespondencję – i to na długi czas, podczas kiedy ta bajka mojego pobytu we wsi, którą wołają Pasieki, a piszą Alisin, dawała tylko cztery dni. Zauważ, że właściwie nigdy dłużej nie byliśmy razem, nawet cała „wyprawa” do Kopenhagi, łącznie z Boberkiem także trwała cztery dni. To okropny palec losu – kiedyś Ty już całe lato, czyli dwa miesiące był z nią…
Mój złoty, mój kochany, musimy kiedyś – i to w najprędszym czasie spędzić gdzieś razem dwa lub trzy tygodnie – chyba mi to ofiarujesz kiedy, dobrze? Nie czekając na budowę Jurcina! Może w górach, może w zimie kiedy. My się właściwie nie kłócimy, będąc razem, przy sobie – kłótnie zaczynają się na odległości. Kochany, jeżeli Ci się ten medalionik podobał, to schowaj go sobie, zwłaszcza że tam jest moja fotografia – a ja dla Lilki kupię coś ładniejszego, co jej się będzie bardziej podobało (może za granicą?) Te cztery, a właściwie trzy dni w chłopskiej chacie z tym widokiem i z ogródkiem, i te noce gwiaździste, i te drzewa wysokie – i moje tak gładkie poruszenie (płakałem wczoraj rano, zanim Hania przyjechała, jak dziecko) zostaną na zawsze w moim sercu, jak nowy paciorek w łańcuchu wspomnień tak bezcennych i tak intensywnych, związanych z Tobą. To było może nawet piękniejsze niż nocleg u Boberka – a w każdym razie równie intensywne.
I tak mnie zadziwiło to, co napisałeś na tej fotografii, że ja „wyrzekłem” się Ciebie. Ja mogę gniewać się na Ciebie, mieć w sercu głęboki żal, może mnie do szaleństwa doprowadzać zazdrość (tak uzasadniona), ale nie mogę się Ciebie wyrzec, nie mogę dobrowolnie urwać tej nici, która nas łączy tak intensywnie i od tylu już lat. Oczywiście mogę robić Tobie te lub owe uwagi – których Ty nie znosisz – mogę mieć jakieś pretensje, mogę się czasem pogniewać – a przede wszystkim mogę mieć żal za różne Twoje stanowiska (głównie za niemówienie mi całej prawdy, czasami w rzeczach najważniejszych) – ale nie mogę się „wyrzec” Ciebie, chociaż nie jesteś moim rodzonym synem, ale wszczepiony jak najgłębiej w sam rdzeń mojej istoty. Może to minie, może to przejdzie – na pewno przejdzie, ale tymczasem tak jest. (…)

Stawisko, poniedziałek 13 X [19]58, wieczór
Moje dziecko kochane! Mój chłopcze najdroższy! Zacząłem pisać do Ciebie list na maszynie, ale tak głupio mi było wystukiwać różne czułości i intymności, że to przerwałem, i napisany maszynopis wyrzuciłem – jakoś nie mogę się zdobyć na to, żeby na maszynie pisać szczerze i istotnie. A chciałem Ci powiedzieć, że jeszcze nigdy tak nie tęskniłem do Ciebie, nigdy mi tak nie brakowało Twojego głosu, Twojej osoby, tego wszystkiego, czym Ty dla mnie jesteś. Tak mi strasznie pusto – i mimo potwornego zawracania głowy, tysiąca zajęć i zmartwień, i to poważnych – wciąż mam przed oczami Twoją postać (jak stajesz w drzwiach mojego mieszkania) i wciąż mi brak rozmowy z Tobą. Ja nawet nie wiedziałem dotychczas, że Ty mi jesteś do tego stopnia do życia, do oddychania potrzebny – i przerażenie mnie bierze na myśl, że Cię tak długo nie będę widział. No, ale dosyć tych rozczuleń, całuję Twoje drogie oczy, które tak kocham, obejmuję Cię i mocno do serca przyciskam (…).
Jestem dzisiaj trochę nieprzytomny, pierwszy deszcz całodzienny i pierwsza ciepła wilgoć ma na mnie bardzo zły wpływ: mam ciągły przykry szum w głowie, to z tych jam Hajmora, poza tym bardzo mnie męczy zajęcie w Warszawie – jak mówiłem Ci, bardzo mnie przygnębia niemożność oglądania Twojej osoby, brak mi Twojego rozsądku i spokoju, Twojego: „Jarosławie, nie denerwuj się” (…).

15 X [1958], wieczór
Mój drogi! Brak wiadomości od Ciebie, brak telefonu (rano i wieczorem) jest czymś przerażającym, prawie nie do wytrzymania. Nie wiem, czy to rozumiesz – pewnie nie – ale moje nerwy są naprężone do ostateczności i przez cały dzień ani jednej chwili, abym nie myślał o Tobie. To straszne. Zupełnie, ale to zupełnie takie samo uczucie, jak gdyby mnie przez cały dzień bolał ząb. Ból nie ustaje ani na chwilę, choć pozornie rozmawiam z kolegami w redakcji, czytam nowe numery tygodników czy też składam kondolencje w Ambasadzie Czechosłowackiej. Do tych spraw – że nie chcesz mnie znać, że Ci się znudziłem, że masz coś atrakcyjniejszego – dołącza się także moment niepokoju. (…)
Dlaczego nie dajesz mi znać? Widzisz, kiedy się zobaczymy, będę udawał, że to wszystko mnie nie obchodziło, i tylko dlatego szczerze tutaj o tym piszę, że wiem, że Ty czytać tego nie będziesz – albo będziesz czytał bardzo nieprędko. I tylko jak jakaś radość sprzed stu lat brzmi Twój przedwczorajszy głos w telefonie, daleki, ukochany głos o tak przedziwnej barwie. (…) Próbuję sobie tłumaczyć i już nawet wytłumaczyłbym sobie: co Cię obchodzi ten obcy człowiek, który ma swoje życie, swoje sprawy, swoje losy i swoje interesy? Co Cię obchodzi ta prowincjonalna piękność, „najlepszy tancerz w całym powiecie?”. I tak sobie to powtarzam – i nawet sobie to wszystko wyperswaduję – tylko nagle ściska mnie w piersiach i mam uczucie umierania, jak ten koń, co przyzwyczaił się do niejedzenia. Ależ oczywiście: pracuję – czytam – rozmawiam. Tylko pisać mi trudno, chyba te fikcyjne listy. (…)

Fragmenty książki Wszystko jak chcesz pod redakcją Anny Król, Wilk&Król Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2017

Wydanie: 11/2017, 2017

Kategorie: Książki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy