Nie da się ukryć, że ograniczenia wydatków publicznych dotkną głównie ludzi uboższych – To program bardzo trudny, być może najtrudniejszy w dotychczasowych działaniach rządu, w całej kadencji. Ale nie ma innego wyjścia, on musi być przyjęty i realizowany – mówi premier Leszek Miller. Pierwsze zdanie z tej wypowiedzi jest na pewno prawdziwe. Drugie – dyskusyjne, a w dodatku nieco kłóci się z zapowiedzią szerokiej debaty na temat ostatecznego kształtu programu, no bo skoro „musi być przyjęty i realizowany”, to o czym tu debatować? Premier twierdzi też, iż program jest wprowadzany właśnie teraz, „bo stan gospodarki już na to pozwala”, a produkt krajowy brutto rośnie coraz szybciej. Ale czy pozwala na to również stan naszych portfeli i nastrojów społecznych? Niepotrzebni powinni odejść Oczywiście, prawie nikt nie będzie protestować przeciwko ograniczeniom wydatków administracyjnych. Zamysł zmniejszenia liczby stanowisk kierowniczych i redukcji w wojewódzkim aparacie administracyjnym może zyskać aprobatę wszystkich, oczywiście z wyjątkiem tych, których dotknie. Czy jednak opór właśnie tej, wpływowej przecież, warstwy ludzi związanych z administracją nie okaże się skuteczny? Pytanie jest o tyle sensowne, że przecież o cięciach w administracji mówimy już od lat. Tymczasem od 1997 r. do połowy roku bieżącego zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło z 380 tys. do 520 tys. osób! – To, co proponuje wicepremier Hausner, to mój program z 1996 r.; pierwszy punkt „patologii Kieżuna”, czyli zmniejszenie gigantomanii w administracji. Oby jednak ta walka nie okazała się pozorna, tak jak dotychczas. Przykładowo powstało 16 województw, ale przecież w 33 miastach zostały zamiejscowe urzędy województw. Program tymczasem nie wspomina o likwidacji powiatów, które w praktyce nie mają czym się zajmować, od kiedy odebrano im środki na służbę zdrowia. Nie ma też mowy o ograniczeniach zatrudnienia w kancelariach prezydenta i premiera, gdzie pracuje już ponad tysiąc wysoko opłacanych osób i zatrudnienie w ostatnich latach ciągle rosło – mówi prof. Witold Kieżun z Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania. Kolejka do protestowania Prawdziwy bój będzie się toczyć o cięcia w wydatkach społecznych. – To nie jest „program cięć” czy doraźnych oszczędności, podejmowanych jako reakcja na kryzys. To przemyślane, długofalowe działania dostosowawcze, mające wzmocnić pozytywne tendencje obserwowane w naszej gospodarce i uchronić nas przed zagrożeniami. Mam jednak świadomość, że pewne punkty mogą wywołać opór – mówi wicepremier Jerzy Hausner. I już wywołują. Marek Pol, szef koalicyjnej Unii Pracy, zapowiedział, iż UP „z całą pewnością” będzie się sprzeciwiać tym rozwiązaniom, które czynią wiele szkód ludziom najsłabszym i najbiedniejszym, co gdyby te słowa traktować serio, powinno oznaczać, iż UP zawetuje plan obcięcia świadczeń przedemerytalnych, wydłużenia wieku emerytalnego dla kobiet czy zmniejszenia zasiłków chorobowych z 80% do 70% wynagrodzenia. Zbigniew Kuźmiuk (PSL) uznał obecny system obiegu środków w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (rząd chce, by rolnicy mający wyższe dochody płacili większe składki na KRUS) za „wręcz wzorcowy model ubezpieczeń społecznych” i oczywiste jest, że tracące popularność PSL dołoży wszelkich starań, by przypomnieć się chłopom w roli zdecydowanego obrońcy ich interesów. – Dziurę budżetową w wysokości 60 mld zł zasypywać mają najbiedniejsi – podsumowuje pos. Kazimierz Marcinkiewicz (PIS). Wychodzi na to, że prawica chce bronić ubogich przed zakusami lewicy. Paradoksalnie w najmniej zręcznej sytuacji jest Platforma Obywatelska, która chcąc zachować wiarygodność u wyborców, powinna się zgodzić na cięcia wydatków budżetowych, bo przecież sama tylekroć do nich nawoływała. Ale oczywiście jako partia opozycyjna nie chce tego uczynić i dlatego ustami swych posłów wypowiada się mętnie – że może poparlibyśmy, gdyby bardziej zdecydowanie postanowiono ciąć wydatki społeczne, a w ogóle jak trwoga, to koalicja idzie do PO po wsparcie i za dużo od niej wymaga… Warto przy okazji przypomnieć, że Platforma nie poparła pomysłu, by zasiłek przysługujący ludziom po 75. roku życia otrzymywali tylko ci, którzy rzeczywiście żyją biednie – choć wydawałoby się, że jest to jak najbardziej zgodne z liberalizmem ugrupowania. A pos. Bronisław Komorowski już zapowiedział, że obcięcie wydatków na wojsko nie wchodzi w grę, ponieważ „oznacza wstrzymanie modernizacji armii i narazi nas na komplikacje w ramach NATO”. Biedni stracą więcej Prof. Andrzej Wernik, wybitny specjalista od spraw
Tagi:
Andrzej Dryszel