Cisza przed burzą

Cisza przed burzą

Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2009 roku? To miał być rok wielkich wstrząsów – kryzys gospodarczy miał wyprowadzić Polaków na ulice, eurowybory miały zmienić mapę polityczną kraju, Tusk miał rozpocząć zjazd w dół, a Kaczyńscy jazdę w górę. Nic z tych rzeczy. Rok 2009 przemknął niezauważony. W sprawach politycznych oczywiście. Jeżeli w latach poprzednich byle szept wywoływał wielkie awantury, to w minionym roku mało co Polaków ruszało. Niepisana umowa, którą zaproponowała im Platforma – my się do was nie wtrącamy, a wy nie wtrącajcie się do nas – najwyraźniej bardzo im się spodobała. Tylko że życie nie znosi próżni – ubocznym efektem tego stanu rzeczy była pogłębiająca się nijakość polskiego życia publicznego. Jeżeli za Kaczyńskich mieliśmy awantury, dzikie pretensje, kompromitujące sceny, to za Tuska mamy coś zupełnie innego – politykę jako ciąg mało istotnych wydarzeń, typowych wrzutek, którymi media zapełniały czas antenowy. Kto dziś pamięta debatę o konstytucji? Albo opowieści o „katarskim inwestorze”? To zresztą niechęć do interesowania się sprawami publicznymi pozwoliła Donaldowi Tuskowi tak szybko wyjść z afery hazardowej. Parę dymisji, trochę kuglowania – i publiczność poczuła się tematem znudzona… Polityka nam w 2009 r. spsiała. Nie ma już wielkich debat, dyskusji, politycy to dzisiaj ludzie bardziej od zabawiania publiczności niż snucia ambitnych planów. Krzysztof Ibisz może pluć sobie w brodę – gdyby za wcześnie nie przeskoczył z Sejmu do show-biznesu, to dziś byłby w ścisłej czołówce – albo jako wicepremier, albo wicemarszałek Sejmu, albo kandydat na prezydenta, albo ktoś taki. Pisząc te słowa, jestem jak najdalszy od oskarżania obecnej ekipy o nicnierobienie. Bo, na szczęście, jakąś busolę ona ma – powoli modernizuje i europeizuje kraj, ale czyni to ślamazarnie, gdzieś na drugim planie. Jakby się bała, że zdenerwuje Kościół, prawicowy elektorat, lepperowców. Siłą Tuska jest słabość jego konkurentów. I tych z prawa, i tych z lewa. Niestety, on to wie, więc cała para Platformy idzie w osłabianie potencjalnych przeciwników. W denerwowanie Kaczyńskich, by złym słowem przypominali o sobie, i ignorowanie lewicy, jako tej mało ważnej. Tym jest dzisiaj polityka. A jaka będzie w 2010 r.? Mniej więcej wiemy. Kandydaci do prezydentury będą eleganccy, mili, za to ich żołnierze nie cofną się przed niczym. W tej chwili trwają przygotowania do tegorocznych dwóch batalii – walki o prezydenturę i o samorządy. Kto je wygra – umości się na lata. Kto przegra… Partie więc się zbroją. Trwa zbieranie funduszy, pozyskiwanie wpływowych sojuszników. Spójrzmy na media – tu trwa przegrupowanie, zmieniają się właściciele i prezesi. Kiedyś mówiło się, że nieważne, jak ludzie głosują, ważne, kto liczy głosy. Dziś mówi się: nieważne, co politycy mówią, ważne, kto ich przedstawia… W 2009 r. mieliśmy zatem ciszę przed burzą. Co nie znaczy, że nie przerywał jej huk jakiegoś bałwana… w górę 1. Donald Tusk – w windzie Magik roku. Pięknie żegluje na fali nastrojów społecznych. Suchą nogą przeszedł kryzys gospodarczy, wywinął się z afery hazardowej, jeśli chodzi o życie polityczne widziane w trójkącie prezydent-premier-Sejm plus kilka redakcji – tu trzyma rękę na pulsie. Chapeau bas! Ja go pamiętam jeszcze z czasów KLD, z początku lat 90., chudziutkiego, w taniej marynarce, z fryzurą ŕ la Depeche Mode. Kibic Lechii Gdańsk na gościnnych występach w stolicy. I proszę, jak zmężniał. Co dowodzi, że w polityce na nikim nie można stawiać kreski. No, ale teraz dla Tuska zaczynają się schody. Czyli wybory prezydenckie. On, żelazny faworyt, musi w nich wystartować i musi je wygrać. I oddać fotel premiera. Bo jak nie – to winda w dół. Czy los nie bywa okrutny? 2. Jacek Rostowski – Balcerowicz naszych czasów Dziennikarze PiS-owscy mają swojego nieomylnego wodza Jarosława Kaczyńskiego. Za to dziennikarze liberalni, jako bardziej wysublimowani, na pierwszym planie stawiają człowieka idei (i czynu). Znaczy się – Balcerowicza. Człowieka oschłego, mówiącego mieszaniną banału i niezrozumiałych terminologii. Ale ponieważ Balcerowicza w polityce polskiej już nie ma – szukają substytutu. Takim jest dziś dla nich Jan Vincent Rostowski. Człowiek, który uratował Polskę przed kryzysem, obronił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2010, 2010

Kategorie: Kraj