Aferzyści i społecznicy, nieudacznicy i genialni menedżerowie… Samorządy są takie same jak nasze społeczeństwo Z ulic miast i miasteczek patrzą na nas mniej lub bardziej znane twarze. Wiesław C. był ostatnim naczelnikiem w podwarszawskim miasteczku. Potem nastała III RP, mieliśmy rok 1990, więc Wiesław C. jako PZPR-owiec odszedł w niesławie. Jego miejsce zajął Marek B., przedstawiciel klubu obywatelskiego, obnoszący flanelową koszulę i wytarte dżinsy. W 1994 r. Marek B. powtórzył sukces sprzed czterech lat, choć mieszkańcy miasteczka kręcili na niego nosem. Flanelowe koszule zamienił na ubrania od Pierre’a Cardina, a poloneza z przeżartymi przez rdzę błotnikami na opla omegę, więc ludzie zaczęli przebąkiwać, że może już się nachapał i się opamięta. To były nierealne oczekiwania. W 1998 r. Marek B. w wyborach już nie startował, przeprowadził się na drugą stronę Warszawy, do nowej willi, na miejscu zostawiając starszego syna. Syn miał pilnować interesów – cichych udziałów w trzech hurtowniach, składzie celnym i osiedlu domków jednorodzinnych budowanym na terenie, który prywatna spółka deweloperska dostała od miasta za jedną piątą wartości. Kampania w 1998 r. toczyła się więc w cieniu opowieści o tym, jak Marek B. przeistoczył się w bogacza. A debatujące o tym chłopy, przed sklepem, który tonął w ciemnościach i kałużach wody, bo do latarń i chodników Marek B. głowy nie miał, tylko kręciły głowami i cmokały: obrotny facet… Wybory wygrał Lucjan K., którego popierał proboszcz i klub AWS, a poza tym uczył religii. Lista PSL, z której startował Wiesław C., przepadła z kretesem. Mamy teraz rok 2002. I kogóż widzimy w wyborczych szrankach? Po pierwsze, burmistrzem chce zostać Lucjan K. Kierowany przez niego urząd wydaje dwutygodnik, w którym można przeczytać o jego sukcesach. Na przykład, że zaczęto układać w miasteczku chodniki (to nic, że od sierpnia). Ale nie to decyduje o jego szansach. Bo mieszkańcy miasteczka patrzą i widzą, że Lucjan K. mieszka w tym samym domu co wcześniej i jeździ tym samym samochodem. Niewiele się u niego zmieniło. Że w miasteczku również – to inna sprawa. AWS już nie ma, więc Lucjan K. startuje w komitecie Bezpartyjni dla miasta. Jego rywalem będzie Wiesław C., który najwyraźniej przeprosił się ze starymi kolegami i teraz stoi na czele listy SLD-UP. Jest też oczywiście Marek B. Jego pojawienie się na listach było już wcześniej anonsowane, zastanawiano się tylko, czy wystartuje pod szyldem Platformy Obywatelskiej, czy też jakimś innym. Wybrał szyld inny – Przedsiębiorczość i Rozwój. Jeśli chodzi o niego, bardzo adekwatny. A koledzy z PO? Wystawili własnego kandydata. Mieszkaniec miasteczka, pytany, co o tym sądzi, jest optymistą: „Gdyby to był PRL, mielibyśmy jednego kandydata, a tak mamy czterech. Zobacz, jak wybory mobilizują ludzi”. Faktycznie, studiując obwieszczenie o wyborach, człowiek zachodzi w głowę, skąd wzięło się tyle list i tylu kandydatów na stanowiska radnych. Chyba każdy, kto uważał, że wie coś więcej od sąsiadów, wystawił swoją kandydaturę. Dziesięciu chętnych na jedno miejsce! Motywacje są różne. Pan Stanisław, notariusz, ma ducha inwencji. Grzegorz przez cztery lata pracował w urzędzie miasta, więc się na tym zna. Pani Maria była dyrektorem szkoły, uważa zatem, że jej wiedza by się przydała. A pan Adam? Jego brat (ale cioteczny) ma firmę, zakłada wodociągi, więc jest przekonany, że dobrze upilnuje interesów. Czyich? Każdy chce coś poprawić miastu i… sobie. Niektórzy już zaczęli roznosić swoje ulotki. Z programami dla miasta. Zapisano tam, co trzeba zrobić i ile to będzie kosztować. Skąd oni to wiedzą? Czy ci ludzie zainteresowaliby się sprawami lokalnymi, gdyby nie było wyborów? Spotkaliby się? Zaczęli o tym rozmawiać, myśleć? „Tak instytucje kreują ludzkie zachowania”, zauważa znajomy politolog, zapraszając do porównania samorządów w Wielkopolsce i na ścianie wschodniej, w dawnej Kongresówce. I zaraz dodaje: „Zabory trwały 120 lat i przez prawie 100 lat nie potrafimy zatrzeć piętna, jakie wycisnęły na miejscowej ludności. Więc dlaczego chcielibyśmy, by w Polsce już po 12 latach rozkwitło społeczeństwo obywatelskie? Przecież to sprawa na całe dekady”. Z lotu ptaka „Uważam, że system samorządowy ma ogromne osiągnięcia. Sprawdził się, wkomponował się w ustrój, w świadomość społeczną. Gdybyśmy przez 12 lat byli zarządzani przez ministerialnych urzędników – to dopiero byłoby nieszczęście”,
Tagi:
Robert Walenciak









