Zapowiedź likwidacji Komitetu Kinematografii podzieliła filmowców Środowisko filmowe jest poruszone: minister kultury zapowiedział likwidację Komitetu Kinematografii. Starsi filmowcy wysyłają listy protestacyjne do Sejmu i wypowiadają się publicznie, że to doprowadzi do katastrofy polskiego kina, a zatem i polskiej kultury. Młodzi cieszą się, że może w końcu, po latach oczekiwania, i oni zostaną dopuszczeni do państwowych dotacji, a nie tylko „starzy wyjadacze”, zwani pogardliwie dinozaurami albo baronami polskiego kina. Po co komu komitet Młodszym czytelnikom należy wyjaśnić, że w czasach PRL kinematografia była w całości finansowana przez państwo. Państwo dawało pieniądze na produkcję filmową, studia filmowe, laboratoria, zdjęcia, a także na około 1,2 tys. kin. Gdy nadeszły czasy gospodarki wolnorynkowej, kina przeszły w prywatne ręce albo w gestię samorządów, dotacje na kulturę, w tym również na produkcję filmową, drastycznie zmalały. W związku z nową sytuacją z inicjatywy środowiska filmowego 11 lat temu powołano Komitet Kinematografii (urząd podlegający Ministerstwu Kultury), aby wspomagać polską kinematografię i bronić jej interesów. Odtąd państwo za pośrednictwem komitetu wspierało już nie całą produkcję filmową, lecz tylko wybrane projekty. Decyzję o tym, które spośród zgłoszonych projektów dotować, podejmował przewodniczący komitetu na podstawie oceny grupy ekspertów składającej się z przedstawicieli branży filmowej.Eksperci rozpatrywali tzw. pakiety, w skład których wchodziły: scenariusz, reżyser, aktorzy, producent i dystrybutor. Najczęściej o przyznaniu dotacji nie decydował scenariusz, lecz nazwisko „zasłużonego” reżysera, popularnych aktorów, pozycja producenta, które, zdaniem ekspertów, dawały nadzieję dużej frekwencji. Dotacja komitetu miała bowiem charakter zwrotny – zwroty pochodziły z wpływów z rozpowszechniania. Konsekwencją tego stanu rzeczy było coraz bardziej widoczne podążanie polskiego kina w stronę komercji, nastawienie na sukces frekwencyjny, rzadko idący w parze z artystycznym. Dotacje państwowe z roku na rok się kurczyły, drożały materiały i rosły honoraria, producenci zostali zmuszeni do poszukiwania innych źródeł finansowania, głównie sponsorów z dużym kapitałem. Komitet bał się ryzykownych projektów, niechętnie przyznawał dotacje debiutantom. Młodsi filmowcy mieli pretensje, że „baronowie” wchodzący w skład komisji ekspertów dzielą dotacje głównie między siebie. Nie ma chyba nikogo, kto by twierdził, że Komitet Kinematografii nadawał oblicze polskiemu filmowi. Trafnie jego rolę ujął reżyser Jan Jakub Kolski (który skorzystał z dotacji): „Dziś komitet to trywialny dodawacz kasy. Nie idzie za tym moc sprawcza mogąca zmienić obraz kina”. Potrzebna ustawa W jednym filmowcy są zgodni: domagają się nowej ustawy o kinematografii regulującej źródła finansowania filmów i ich rozdzielania. „Najpierw ustawa, a potem dyskusja”, konkluduje Andrzej Wajda, jeden z ekspertów, sygnatariusz listu protestacyjnego do Sejmu. „Środowisko zajmuje się nową ustawą o kinematografii od lat, ale nie może się porozumieć, ponieważ rozeszły się interesy środowiska twórców, producentów i dystrybutorów, zwłaszcza od czasu, kiedy kina zostały sprzedane. Stworzenie jednej ustawy, która by wszystkich zadowoliła, jest niemożliwe. Projekt czekający na rozpatrzenie to kupa gruzu, który powinien być wyrzucony na śmietnik. Trzeba ustawę przygotować od nowa w oparciu o dobre, europejskie wzorce”, uważa Kazimierz Kutz. Minister kultury, Andrzej Celiński, zwolnił Tadeusza Ścibora-Rylskiego ze stanowiska przewodniczącego Komitetu Kinematografii. Jednocześnie na jego miejsce powołał Janusza Bodasińskiego, dotychczasowego dyrektora ekonomicznego. „Rozwiązanie komitetu jest konsekwencją sytuacji, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy. A wynika ona ze stanu finansów publicznych państwa”, powiedział Bodasiński dziennikarzowi „Rzeczpospolitej. Na pytanie, co ma powstać zamiast likwidowanego organu, czy w ministerstwie istnieje konstruktywny program, Bogdasiński odpowiada wymijająco: „Istnieje. Ministerstwo Kultury zawsze kochało artystów i w miarę możliwości im służyło”. Niestety, w ostatnich latach miłość resortu kultury do sztuki, nie tylko filmowej, stała się zanadto platoniczna. Same deklaracje i zapewnienia, że kultura jest ważna i trzeba o nią dbać, na pewno jej nie pomogą. Nie uzdrowią także podupadłej kinematografii. Jedno jest pewne: w kraju takim jak nasz kino musi być dotowane bezpośrednio z budżetu albo przy pomocy systemu ulg podatkowych dla sponsorów kultury, na który jednak w związku z dziurą budżetową się nie zanosi. Nie ulega wątpliwości, że nasza kinematografia wymaga restrukturyzacji. Jednak likwidacja nieudolnego Komitetu Kinematografii nie poprawi sytuacji, jeśli nie będzie czegoś w zamian.
Tagi:
Ewa Likowska









