Co dalej z SLD?

Co dalej z SLD?

Sojusz jest główną siłą opozycji. Uśpi go to czy zachęci do ciężkiej pracy Co tam słychać w małej, niszowej partii? – żartowali dziennikarze parę chwil przed konferencją prasową Wojciecha Olejniczaka, w środę, 28 września, po Radzie Krajowej SLD. – Małą, niszową partią byliśmy do wyborów – odpowiadał im lider Sojuszu. – „Rzeczpospolita” zamieściła sondaż, który dawał nam 4%. A dostaliśmy prawie 8% więcej. Gdyby ta tendencja się utrzymała, byłoby bardzo dobrze… Olejniczak mógł sobie pozwolić na dobry humor, bo wyniki wyborów, w których SLD otrzymał kilka milionów głosów mniej niż przed czterema laty, w jednym były dla Sojuszu dobre – jest najpoważniejszym ugrupowaniem opozycyjnym. Samoobrona, mimo że zdobyła o jeden mandat więcej, jest bardziej formacją protestu niż poważnej polityki, i jeśli będzie prezentowała podobny poziom co w Sejmie mijającej kadencji – Sojuszowi nie zagrozi. Socjaldemokracja Marka Borowskiego nie weszła do Sejmu, a Demokraci.pl nie przekroczyli nawet bariery 3%. W ten sposób SLD stał się naturalnym punktem odniesienia dla Polaków o poglądach lewicowych i centrolewicowych. Olejniczak mógł mieć jeszcze jeden powód do zadowolenia: SLD przekroczył barierę 11% poparcia i to on osobiście może ten relatywnie niezły wynik sobie przypisać. Sojusz Józefa Oleksego najpewniej nie przekroczyłby 5%. Tak więc wybory przyniosły SLD dwa ważne rozstrzygnięcia. Po pierwsze, partia ta jest główną siłą opozycji, po drugie, trafne okazało się postawienie na młodego lidera. Te elementy stwarzają szansę, by Sojusz wrócił do wielkiej politycznej gry. Ale czy ją wykorzysta? O tym, że nie jest to takie oczywiste, można było się przekonać, słuchając wystąpień podczas posiedzenia Rady Krajowej SLD, na którym oceniano wybory i zastanawiano się, czy poprzeć Marka Borowskiego w kampanii prezydenckiej. Sam Borowski decyzji Sojuszowi nie ułatwiał. W ostatnich tygodniach on i jego ludzie zrobili wiele, by niewielkie różnice między obydwoma ugrupowaniami lewicy poszerzyć do rozmiarów solidnego muru. Jolanta Banach atakowała Włodzimierza Cimoszewicza, a Marek Borowski przedstawiał się w spotach jako jedyna uczciwa lewica. Dając do zrozumienia, że ci inni to lewica nieuczciwa. Do tego, oświadczył, że nie będzie się prosił u SLD o poparcie. Więc go nie dostał – Wojciech Olejniczak przeczytał apel Rady Krajowej, by Polacy wzięli udział w wyborach, i że Borowski jest najbliższy ideałom lewicy. I tyle. Tak wyglądał kompromis pomiędzy zwolennikami poparcia Borowskiego, a tymi, którzy byli przeciw. Tymczasem, mówiąc o Borowskim, dyskutanci mówili też o wyborach samorządowych. Sojusz chciałby w nich uzyskać lepszy wynik niż 11%, zawalczyć o fotele prezydentów miast. Ale jak to zrobić, idąc do wyborów oddzielnie? W poprzednich wyborach, w drugiej turze wyborów prezydentów miast mieliśmy sytuację, w której zawiązywały się pospolite ruszenia przeciwko kandydatowi SLD. A jak przedstawiają się szanse w przyszłym roku? Jeszcze gorzej – bo lewicy może nawet zabraknąć w drugiej turze i skazana będzie na obserwowanie boju kandydata PiS z kandydatem PO. Jeśli więc lewica nie chce być zmarginalizowana, musi się jednoczyć, a także budować swój obraz formacji otwartej, zdolnej wchodzić w sojusze. A tego się nie zrobi, jeśli Sojusz będzie owładnięty myślą o „dobiciu borówek”. Rozumie to Wojciech Olejniczak, który podkreśla, że nie wyobraża sobie, by w wyborach samorządowych lewica startowała podzielona. Ale aby te zamiary się powiodły, Sojusz Olejniczaka musi się stać inną partią niż dotychczasowy SLD. I programowo, i personalnie. Olejniczak te zmiany zapowiada, można odnieść wrażenie, że zależy mu na tym, by postawić swoje ugrupowanie na lewicowych torach. Ale jeśli taki manewr ma być czymś poważnym, a nie tylko kolejnym pustosłowiem, SLD musi zacząć wreszcie budować własne zaplecze intelektualne. Przez lata całe Sojusz do tych spraw nawet się nie zabrał, liderzy partii, sprawni w taktycznych manewrach, nie odczuwali takiej potrzeby. Czy to się zmieni? Dla każdej partii, oprócz tego, co się mówi, ważne jest, kto mówi. Jest w Sojuszu grupa polityków, którzy posiadają szereg zalet i jedną podstawową wadę – ludzie im nie ufają. Na Zachodzie tamtejsze partie już dawno wypracowały system przesuwania takich „zużytych” polityków do drugiej linii. W Polsce nie dość, że takiego systemu nie ma, to sami zainteresowani nie chcą przyjąć do wiadomości, że odpychają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 40/2005

Kategorie: Kraj