Co się stało, to się nie odstanie

Co się stało, to się nie odstanie

Po objęciu przewodnictwa klubu poselskiego Leszek Miller nie może się uskarżać na brak zainteresowania ze strony mediów i klasy pasożytniczej, chciałem powiedzieć politycznej. To zainteresowanie objawiają prawie wyłącznie przeciwnicy i wrogowie SLD, z prawicy i z „lewicy”, nie od dziś niecierpliwiący się, że ta partia jeszcze istnieje. Według ich przewidywań Miller doprowadzi wreszcie tę „masę upadłościową” do ostatecznego końca. Wydawałoby się, że skoro nowy przewodniczący klubu poselskiego daje takie gwarancje – to będzie chwalony. O dziwo – dzieje się wprost przeciwnie – spada na niego grad zarzutów, sarkastycznych docinków i oskarżeń za doprowadzenie SLD do upadku; pisze się, że każdy inny kandydat dawałby pewniejszą nadzieję na uratowanie tego SLD, który już dawno powinien zniknąć. Kto wchodzi na teren propagandy politycznej, niech się pożegna z wszelką logiką. Leszek Miller nie jest mi brat ni swat, sprawy wewnątrzpartyjne, jak również międzypartyjne mało mnie obchodzą, nie chciałbym jednak uchodzić we własnych oczach za tego, komu obojętne jest, czy słyszy prawdę czy bujanie gości. Motywacji do zabrania głosu dostarczył mi między innymi Krzysztof Pilawski swoim artykułem w „Przeglądzie” sprzed dwu tygodni. Pisał tam: „Tylko w martwej strukturze możliwy jest wybór na szefa klubu poselskiego polityka w największym stopniu odpowiedzialnego za katastrofę własnej formacji”. Moi znajomi, niektórzy z lewicy, inni z umiarkowanej prawicy, bardziej obserwatorzy niż czynni uczestnicy życia politycznego, od dobrych kilku lat dziwili się, że SLD stracił instynkt samozachowawczy i toleruje na czele partii dwu młodych ludzi, z których pierwszy nie miał najmniejszej kwalifikacji do przewodzenia partii politycznej, a drugi zaledwie bardzo małą, podczas gdy jedyny oczywisty kandydat na przywódcę, Leszek Miller, nie został nawet przez tych młokosów dopuszczony do kandydowania do Sejmu z list tej partii, której był współzałożycielem. Bądźmy więc mniej więcej ściśli: nie dopiero po przegranych wyborach w tym roku, lecz już kilka lat temu było wiadomo, że SLD upada. I od kilku lat mówi się, że przyczyną jest brak przywództwa. Teraz zmarginalizowany przez te lata Leszek Miller miałby ponosić odpowiedzialność za ten upadek? Z pewnością popełnił błędy, ale przeważnie inne, niż mu się wytyka. Złe stosunki z Polskim Stronnictwem Ludowym w połowie były jego winą, co się przemilcza. Dla obozu postsolidarnościowego istnienie SLD jest nieznośne tak jak ulica Armii Ludowej czy tablica pamiątkowa ku czci generała Świerczewskiego. Szkody nie wyrządza, ale w oczy kole; właściwie powinno być zakazane na mocy prawa posła Pięty o zacieraniu śladów PRL. Tym się można nie zajmować. Krzysztof Pilawski zestawił zarzuty, jakie przeciw Millerowi padają ze strony lewicy. Nie dostrzegłem tam ani jednego, który by się co do swej istoty nie stosował także do Aleksandra Kwaśniewskiego. Kontakty towarzyskie z ludźmi wielkiego biznesu mogły razić ludzi lewicy resentymentalnej, ale czy było w nich coś niewłaściwego? Zarówno Miller, jak Kwaśniewski powinni byli te kontakty utrzymywać choćby po to, by rozumieć sposób myślenia ważnego środowiska i uzupełniać od tej strony swoją wiedzę o tym, jak toczy się gospodarka. Leszek Miller robił to z zamysłem dalej sięgającym: starał się on – użyję dla uwypuklenia problemu formuły przesadnej – o „strategiczne partnerstwo” pracowników najemnych, którym jego partia chciała służyć, z biznesem. Robotnicy mają więcej wspólnych interesów z przedsiębiorcami, z Business Centre Club niż ze środowiskami gejowskimi i nie wiem, dlaczego mówi się, że pan Biedroń powinien był kandydować z listy SLD, a Marek Goliszewski by nie mógł, nawet gdyby chciał. Czasami wydawało mi się, że cel, który można osiągnąć w ciągu paru lat, Leszek Miller chciał – i chyba nic się nie zmieniło – mieć w ciągu paru miesięcy. Ze swoimi poglądami gospodarczymi wystąpił za szybko, zanim je sobie wszechstronnie przyswoił. Podatek liniowy nie należy do cech strukturalnych gospodarki rynkowej, lecz występuje w krajach, gdzie rząd sobie z biznesem nie radzi i ma niesprawiedliwą politykę społeczną. „Partnerstwo” partii z przedsiębiorcami jest słuszne, lecz w kwestii podatku liniowego ustępować im nie należy. Gdybym chciał się domyślać, jaka głębsza intencja kryje się u źródeł poglądów ekonomicznych Millera („żeby dzielić, trzeba wyprodukować”), zaryzykowałbym interpretację, że jest ona bliższa temu nurtowi w socjalizmie francuskim, który powołuje się na produkcjonistyczną filozofię

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 45/2011

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony