Co zrobić z robotnikami?

Co zrobić z robotnikami?

Słowo lewica służy dziś częściej grze o elektorat niż samookreśleniu partii w politycznych realiach kraju Najważniejsze z pytań stojących przed socjaldemokracją brzmi: „Jak bronić interesów ludzi pracy, gdy w warunkach globalizacji ogranicza się ich prawa pracownicze i formalizuje rolę jako wyborców?”. Jest przecież tak, że przeciętny człowiek bywa obywatelem raz na cztery lata przez cztery minuty, bo tyle trwa akt głosowania. Odpowiedź rozpocznijmy od refleksji, że nie zrozumiemy polityki, poddając ocenie tylko polityków i metody gry. Polityka to przede wszystkim cel. Polityk nie musi być wodzirejem w tworzeniu nastroju, ma być mistrzem w organizacji siły tych, z którymi się identyfikuje. W tym miejscu przypomnijmy myśl Alexisa de Tocqueville’a: „Wola społeczeństwa należy do słów najczęściej nadużywanych przez intrygantów i despotów wszystkich czasów”. Po prostu oni chętnie identyfikują się z mitologizowaną wspólnotą narodową, a trudniej z położeniem tych, którym w tej wspólnocie wiedzie się źle. A my w zmianie ich położenia upatrujemy jedyną rację bytu lewicy. Słowo lewica służy dziś częściej grze o elektorat niż samookreśleniu partii w politycznych realiach kraju. Dlatego też z chwilą utraty poparcia w socjaldemokratycznej partii ujawniają się unioniści, nacjonaliści, a nawet komuniści, a z drugiego punktu widzenia, zwolennicy gospodarki planowej, monetaryści oraz skrajni liberałowie. Przed wyborcami partia negliżuje się jako zlepek sił, które zawarły sojusz, by zdobyć upoważnienie do administrowania krajem. Po udanych wyborach partie zrezygnowały z wykorzystania mandatu do takiej zmiany państwa, by treść odpowiadała interesom większości. Liderzy lewicy nie dostrzegają linii demarkacyjnej rozdzielającej dziś „lewicę” od „prawicy”. Można ją przedstawić tak: rządy prawicy kierują się interesami właścicieli kapitału i w demokratycznym systemie są tolerowane tak długo, póki respektują zasadę dostępności pracy i sprawiedliwego wynagradzania; rządy lewicy, kierując się interesami pozbawionej kapitału większości, tolerowane są tak długo, póki ich polityka umożliwia akumulację kapitału w rozmiarach dyktowanych potrzebą rozwoju gospodarki narodowej. W największym skrócie tak może przedstawić polityczny sens hasła „Społeczna gospodarka rynkowa”. Państwo staje się wspólną wartością, gdy w grze o władzę każda strona jasno określa swe polityczne cele. Partie lewicowe nie spełniają zadowalająco tego obowiązku wobec wyborców. Co więcej, mocno poturbowane w sondażach popularności są skłonne powielać tradycyjne zarzuty, że wyborcy buntują się przeciw państwu. Nieprawda! Ludzie buntują się przeciw sobiepaństwu. Nie atakują porządku, lecz bezład i bezrząd. Nie znamy wiarygodnych przesłanek do powtarzania słynnej wypowiedzi margrabiego Aleksandra. Wielopolskiego: „Dla Polaków można coś zrobić, z Polakami nic”. Politycy przecież wiedzą, że populizm jest przejawem niewydolności struktur państwa lub ich kryzysu. To przejaw, a nie przyczyna jego słabości. Straszenie upadkiem państwa to w obecnych warunkach demagogia, a odwołanie do rozbiorów to nadużycie. Upadek państwa szlacheckiego był skutkiem przekonania Sarmatów, przyjętego jeszcze przed epoką Sasów: „Słabe państwo wyręczą silni obywatele”! Problem w tym, że gdy trzeba było potwierdzić owo wyręczenie, „silni obywatele” składali ten obowiązek najchętniej na dzieci i niedorostków. Przypomnijmy tylko powstanie styczniowe lub warszawskie. Historia boleśnie przekonała Polaków, że zdolność szlachty do tworzenia państwa zużyła się i dziś wszelkie próby rekonstrukcji Drugiej Rzeczypospolitej muszą się spotkać ze sprzeciwem całej lewicy. Kondycja państwa polskiego zależy od ludzi Polski uprzemysłowionej, od ludzi pracy. Trzeba tylko prowadzić taką politykę, by ta większość miała realny wpływ na państwo, by dała mu siłę. W apologii silnego państwa, jeśli lansują ją bez związku z położeniem klas i warstw społecznych, z wymaganiami racji stanu i realną kontrolą władzy wykonawczej, pobrzmiewają złe skojarzenia wywołane pamięcią o nieodległych doświadczeniach, zwłaszcza z lat 1949-1956. Lewica dźwiga ciężki garb narzuconej nam wtedy stalinizacji. Stalinizm był doktryną doskonale pragmatyczną. Odrzucał z marksizmu wszystko, co nie pasowało do rosyjskich realiów, a pasowało niewiele. Zamiast budować w Rosji stosunki społeczne w myśl marksistowskich analiz, staliniści zbudowali hybrydę marksizmu – osławiony „Krótki kurs historii WKP(b)” – dostosowano w nim marksizm do rosyjskich realiów. Nadanie tej hybrydzie modelowego znaczenia, ważnego dla wszystkich krajów „realnego socjalizmu”, dokonywało się przy użyciu przemocy. W tej sferze powstały szczególnie negatywne doświadczenia. Na razie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 47/2004

Kategorie: Opinie