Coby ino dutki mieli…

Coby ino dutki mieli…

Na jakich gości czeka Zakopane? Kiedyś w Zakopanem należało bywać. Jeżeli ktoś nie pokazał się przynajmniej raz do roku pod Giewontem, przestawał się liczyć towarzysko. Po Krupówkach przechadzali się politycy, aktorzy, biznesmeni. Czasy się jednak zmieniły, zmieniło się Zakopane i zmienili się goście, którzy odwiedzają stolicę Tatr. Słoneczne, upalne południe, zakopiański dworzec PKS. Na wysiadających z autobusów gości, którzy nie zdążą się jeszcze rozejrzeć po okolicy, czyhają naganiacze. Trudno się od nich opędzić. Nie wzbudzający zaufania, nachalni ludzie z tabliczkami oferują „tanie noclegi w centrum miasta”. Przepychają się przy tym i niemal siłą wyrywają sobie klienta. Są także na dworcu kolejowym i kuszą kierowców, stojąc wzdłuż „zakopianki” z tabliczkami „NOCLEGI”. Jeżeli jednak ktoś da się skusić na tę ofertę, czeka go rozczarowanie. Dlaczego? „Centrum miasta” okazuje się zazwyczaj peryferyjną dzielnicą Zakopanego, warunki są kiepskie, a cena też do najniższych nie należy. Turyści przyjeżdżający do Zakopanego co roku wiedzą, że jeżeli nie ma się kwatery, lepiej udać się „w ciemno” w stronę Krupówek i tam poszukać noclegu. Tym bardziej że nawet w sezonie miejsc wolnych nie brakuje, a ceny są porównywalne. Pustki w knajpach Krupówki – najsłynniejszy w Polsce deptak – tętnią życiem zarówno w ciągu dnia, jak i w nocy. Dzięki kolorowej kostce i charakterystycznym, pochyłym latarniom zyskały nowy, nieco secesyjny wygląd, nawiązujący do czasów, gdy Zakopane było mekką artystycznej bohemy. Łatwo jednak spostrzec, że Krupówki mają dwa oblicza. Pierwsze to uliczni grajkowie, rysownicy, performerzy, rzeźbiarze i sprzedawcy pamiątek – wszyscy oni nadają tej ulicy klimat i duszę. Jest ich niestety coraz mniej. Drugie oblicze to drogie sklepy i nastawione na zagranicznych gości regionalne restauracje, które powstają jak grzyby po deszczu. Nie ulega wątpliwości, że właśnie bogaty klient jest w Zakopanem najmilej widziany. Problem w tym, że tacy klienci nie chcą przyjeżdżać pod Giewont. – Do Zakopanego przyjeżdżają głównie ludzie bez pieniędzy – twierdzi Andrzej, barman z Sanacji, przeglądając spokojnie gazetę. Pomimo wakacji kawiarnia świeci pustkami. – Ludzie albo w ogóle nie zaglądają do knajp, albo wchodzą, pytają o ceny i zamawiają to, co najtańsze, czyli piwo. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio odkręcałem butelkę whisky… Gdyby nie zakopiańczycy, to ten interes by się nie opłacał. Jest też inny powód pustek w zakopiańskich lokalach. Większość przyjezdnych zatrzymuje się w pensjonatach położonych poza stolicą Tatr – w Poroninie, Białym Dunajcu, Bukowinie, Zębie czy Małym Cichem. Tam noclegi są znacznie tańsze, a okolica urokliwa i spokojna. Wieczorem, gdy na Krupówkach zaczyna się życie nocne, ci ludzie są w drodze do swoich kwater. Wszechobecny folklor Turystów z pełnymi portfelami jest w Zakopanem coraz mniej. Najlepiej świadczą o tym wolne miejsca w hotelach. Ci, którzy przyjeżdżają pod Giewont, najczęściej wydają pieniądze w hotelowych kawiarniach i restauracjach, a na Krupówki wychodzą głównie po to, żeby się przespacerować. Od czasu do czasu zajrzą do regionalnej restauracji, żeby zjeść oscypka z grilla i sfotografować się na tle góralskiej kapeli. Prominentni zakopiańczycy już kilka lat temu odkryli, że folklor można bardzo dobrze sprzedać – karczmy regionalne powstają wszędzie, gdzie to możliwe. Przepis jest prosty, chociaż kosztowny: jak najwięcej drzewa, kominek, młyńskie koło, kapela góralska, kelnerki w regionalnych strojach i góralskie dania w karcie. – Gdzie się nie spojrzy, tam powstają regionalne karczmy – przyznaje Jacek Kaczorowski, współwłaściciel Zbyrcoka, jednej z pierwszych regionalnych restauracji przy Krupówkach. – Goście praktycznie nie mają już wyboru i niedługo będą mieli przesyt. U nas na przykład kapela gra tylko na zamówienie. Bywa tak, że wchodzą do mnie turyści i pytają, czy jest góralska muzyka. Gdy mówię, że nie ma, zostają. Jednak większość turystów chwali sobie wszechobecny folklor. To właśnie w regionalnych karczmach goście zostawiają najwięcej pieniędzy i w konfrontacji z nimi nawet starsze zakopiańskie restauracje nie mają większych szans. Rozumie to także nowy właściciel Watry, lokalu słynącego kiedyś z najlepszego dancingu w Zakopanem. Teraz powstaje tutaj regionalne bistro. Bez „witkacowskiego ducha” Jeżeli jednak ktoś nie znosi góralskiego folkloru, nie stać go na odwiedzanie drogich firmowych sklepów i stołowanie się w restauracjach, gdzie trzy plasterki oscypka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 30/2002

Kategorie: Kraj