Sprawca nadal strzela

Sprawca nadal strzela

Po pijanemu postrzelił chłopca, czyniąc go kaleką na całe życie. Nadal cieszy się wolnością i ma broń Patrzeć nie może, kiedy Robert stoi w oknie i wygląda na ulicę. Jego koledzy idą grać w piłkę, a on, zawieszony na kulach. A potem w nocy wyje z rozpaczy… Matce Roberta łzy napływają do oczu. Jej syn w jednej sekundzie ze zdrowego, 16-letniego chłopaka, stał się kaleką. Była niedziela, 27 czerwca 1999 roku. Skończył się rok szkolny. Robert Kowalewski zdał do drugiej klasy zasadniczej szkoły zawodowej. Jeszcze dwa lata nauki i uzyskałby dyplom masarza. Chciał jak najszybciej rozpocząć pracę i pomóc finansowo rodzinie. A jest komu, bo ma jeszcze siedmioro rodzeństwa. Robert umówił się z kolegami, że wieczorem wybiorą się na dyskotekę do Siewalki. Chłopcy postanowili, że pójdą do sąsiedniej miejscowości na skróty, koło plantacji malin. Szli w pięciu: on, Artur, Szczepan, Tomasz i Mariusz. Kilka minut po 21 przechodzili koło malin Marka R. W pewnej chwili usłyszeli z daleka krzyk: “Sp…cie”. Niemal w tym samym momencie padł strzał. Kula ze świstem przeleciała nad głową Roberta. Ten odruchowo zatrzymał się i podniósł rękę do góry, jakby chciał osłonić głowę. Reszta chłopców rzuciła się do ucieczki w kierunku lasu. Robert zaczął biec za nimi. Drugi strzał powalił go na ziemię. Poczuł potworny ból w plecach. Nie mógł się poruszyć. Po chwili zobaczył nad sobą Marka R. Mężczyzna śmierdział alkoholem i coś bełkotał. Koledzy Roberta pobiegli wezwać pogotowie. Przez pół roku lekarze z lubelskiego szpitala walczyli o życie Roberta. Miał rozkawałkowaną prawą nerkę, uszkodzoną przeponę, wątrobę i kręgosłup, co spowodowało niedowład nóg. Jednak przeżył. Na zdjęciu, które oglądam, 17-letni chłopak siedzi na wózku inwalidzkim. I pozostanie na nim do końca życia. Celował jak do kaczek Tej samej niedzieli Marek R. był na chrzcinach. Po gościnie postanowił zapolować na kozła. Wziął ze sobą sztucer z lunetą i zasiadł na ambonie w pobliżu lasu i plantacji malin. Teraz w Chodlu ludzie boją się mówić o tym wydarzeniu. Dlaczego? – A pani by się nie bała? – słyszę. – Wypuścili go z aresztu, oddali mu broń, więc dalej strzela i czuje się bezkarny. – Do chłopców celował jak do kaczek i nic mu nie zrobili. – Tyle czasu minęło, a w sądzie jeszcze się sprawa na dobre nie zaczęła. Również Marek R., jego żona i rodzina nie chcą widzieć dziennikarza. Z aktu oskarżenia: “Około 21.20 chłopcy zaczęli przechodzić przez plantację malin należącą do Marka R. W białych koszulach byli bardzo dobrze widoczni. Marek R. bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wystrzelił ze sztucera w górę i przeładował broń. Opuścił stanowisko strzeleckie, gdy zamierzał sprawdzić, czy chłopcy nie uszkodzili drutów podtrzymujących maliny. Uznał też, że tej nocy żadna zwierzyna łowna nie pojawi się już na tym łowisku. Marek R. wyjaśnił, że po pierwszym strzale broń przeładował odruchowo i przypadkowo skierował w stronę osób opuszczających jego posesję”. Prokurator L. Furman z Prokuratury Rejonowej w Opolu Lubelskim napisał w akcie oskarżenia: “Nie zasługuje na wiarę to, że strzał nastąpił na skutek uderzenia kolby sztucera o drzewo, gdyż jest to sprzeczne z opinią balistyczną laboratorium kryminalistycznego. W czasie zatrzymania o 22.35 Marek R. był nietrzeźwy – 1,0 promila, o 22.55 – 1,1 promila w wydychanym powietrzu”. – Od ambony, na której siedział R., do miejsca, gdzie był Robert Kowalewski, jest ponad 200 metrów – informują mnie w Chodlu. – Żeby trafić chłopaka, musiał przyłożyć oko do lunety, wycelować i wystrzelić. – To nie przypadek. Na postrach mógł przecież strzelać w przeciwnym kierunku, a nie do ludzi – mężczyzna prosi o anonimowość. – To alkohol wywołał w nim taką agresję. Bo on był pijany. Niech pani nie wierzy, że – jak teraz mówi – po wypadku pobiegł do domu, napił się wódki i wrócił do rannego chłopca. Od ambony do jego domu będzie jakieś dwa kilometry w jedną stronę, więc jak mógł wrócić, skoro kiedy przyjechało pogotowie ratunkowe, widziano go leżącego w malinach. Pił na chrzcinach, tylko żaden świadek nie chce tego zeznać, bo ludzie się boją. Nie będzie masarzem 24 września 1999 roku Marek R.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 49/2000

Kategorie: Kraj