Crowleyada

Zdaje mi się, że „Przegląd” jest w tej chwili jedynym pismem, które rzadko, bo rzadko, ale co jakiś czas pisze o tak zwanej okulturze. Inni unikają tego tematu jak diabeł święconej wody, nie dlatego, że jest nieciekawy, bo jest pasjonujący, i nie dlatego, że jest intelektualnie miałki. Ale jest, co tu gadać, skrajnie ryzykowny z najzupełniej innych względów. Prawowierny darwnizm ma go za nic, bo nie wierząc ani w Boga, ani w jakąkolwiek celowość świata, wpycha go do worka, w którym już przedtem umieścił wszystkie religie, a Kościół znowu uważa okulturę za intelektualnie zbrojne ramię satanizmu. Ale kudy tam satanistom do intelektualnych zawrotności Aleistera Crowleya, Sustera, LaVeya czy Guida von Lista.
Owszem, w księgarni można kupić tego rodzaju książki, ale o wiele trudniej je przeczytać. Powiem szczerze, że trzeba być bardzo otwartym, tolerancyjnym i ciekawym spraw, które, jak by to powiedzieć, są specjalnością Jurka Prokopiuka. Jednak polska okultura nie jest jego dziełem, ale przede wszystkim, jeśli się nie mylę, Dariusza Misiuny i Krzysztofa Azarewicza. Otóż Misiunę znam, lubię, cenię i nazwałem go Odarkiem. Będę się za to w piekle smażył, trudno, los, fatum, kismet.
Otóż Odarek prowadzi serię wydawniczą okultury (to „o” to oczywiście okultyzm) pod nazwą „Bibliotheca crowleyana”, gdzie już ukazało się kilka książek, a zapowiadane są dalsze, głównie w przekładach samego Misiuny. Już o tym pisałem, ale przypomnę raz jeszcze, kto to taki ten Crowley. To po prostu najwybitniejszy okultysta w wersji skrajnej, XX wieku, a dokładniej 1875-1947 r. Człowiek, któremu trzeba przyznać bodaj to, że przed niczym się nie cofnął i wszystko wypróbował na własnej skórze. W sumie otoczyła go legenda tak gęsta, że dziś naprawdę nie sposób się wyznać, co jest prawdą, co komplementem, a co pomówieniem. Może i on sam tego już nie wiedział. Czy naprawdę złożył krwawą ofiarę? Czy objawiła mu się jakaś antyczna moc? Czarnych mszy zapewne nie odprawiał, bo do tego trzeba księdza, i to na dodatek wyklętego, a on księdzem nie był. Co do magii seksualnej, hm, sam bym chętnie spróbował. Faktem jest że wędrował po całym świecie i, co ważniejsze, przez tak zwane odmienne stany świadomości. A tam już różne rzeczy mogą się zdarzyć.

Ostatnio w „Bibliothece” ukazała się kolejna pozycja, „Atlantyda. Zaginiony kontynent”. Od razu powiem, że nie jestem fanem wieszczenia astrologii, numerologii, a w istnienie Atlantydy uwierzę, jeśli się znajdą jakieś świadectwa materialne, czego oczywiście nie mogę wykluczyć. Tu mnie nie przekonują ani Cayce, ani Crowley. Tym bardziej że jego książka jest raczej półserio i zawiera odniesienia, jeśli nie po prostu kpiny z Anglii roku 1913, w którym tej esej? powieść? opowieść? powstała. Sam Crowley ocenił swoją książkę negatywnie i w ogóle jej za swojego życia nie wydał. Z drugiej jednak strony, właśnie w nią podobno wpisano jakieś mistyczno-alchemiczno-astrologiczne receptury czy obrzędowe wskazania. To rzeczywiście w historii się zdarzało, więc istotnie jest możliwe. Ale tu po prostu nie mam nic do powiedzenia.
Crowley opisał społeczeństwo absurdalne. Głównym jego przykazaniem była sentencja: „Największym zagrożeniem dla Społeczeństwa jest przejrzysty umysł”, co skrupulatnie a złośliwie rozwinął. Nawiasem mówiąc, można podejrzewać, że Orwell musiał jakoś dostać i przeczytać rękopis Crowleya albo zachodzi przypadek kongenialności. Atlantyda Crowleya to góry Atlasu, co zresztą zostało opisane (nie wiem, czy przedtem, czy potem) w nietłumaczonej chyba na język polski powieści Pierre’a Benoit. Dzieje społeczeństwa Atlantydy i jej upadek to oczywiście dzikie fantasmagorie związane z „czarnym fosforem”, czymś podobnym do legendarnej „czerwonej rtęci”, wynalazku rzekomo radzieckiego. Fantasmagorie są iście dzikie, ale i miały takie być. Tę książkę mógłby – mutatis mutandis – napisać Janusz Korwin-Mikke, o którym też nie mógłbym powiedzieć, czy jest mędrcem, czy też błaznem. Pewnie jednym i drugim. Och, zresztą przeczytajcie sami.

 

Wydanie: 12/2003, 2003

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy