Cywilizacja, my love

Cywilizacja, my love

Jedni nazywają je świątecznymi, drudzy wiosennymi. Niektórzy urządzają je regularnie, inni – spontanicznie, kiedy zginie ważny dokument, gromnica babci albo akt własności mieszkania. Takie porządki – z wypruwaniem flaków z szaf, z przeglądaniem widokówek od osób zmarłych lub obrażonych (śmiertelnie), z odkrywaniem ukrytych po kieszeniach mosiężnych kotków z Desy, biletów na berlińskie metro z 2002 r. lub karnetów na basen (raz się było) – zdarzają się od wielkiego dzwonu. I niosą, jak wiadomo, wiele korzyści i strat – emocjonalnych. Jasne jest, że fala melancholii po prostu musi nas wykończyć, a dzień ten zakończy się piciem. Podczas porządków jednak pojawiają się realne problemy egzystencjalne, z którymi bałagan litościwie nas nie konfrontował. Bo co zrobić z pięcioma zniszczonymi komórkami, których nie można tak po prostu wyrzucić? Przecież inne rzeczy zapisały się na karcie SIM (którą połknęliśmy, by nie wyciekły dane), a inne w pamięci telefonu (czyt. ciągle są w telefonie). Wyobrażam sobie, że proszę sąsiada, żeby mi przejechał kilka telefonów: „Czy może mi pan przejechać kilka telefonów swoim nowym vanem?”. Czy to po prostu zaraźliwa świrowatość, udzielająca się obywatelom państwa, które namiętnie ekshumuje, czy raczej niedola osobista? Podejrzliwie patrzę na swoje śmieci. Ile wrażliwych danych! Jakieś wstydliwe zapiski,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.