Czarni do zadań specjalnych

Czarni do zadań specjalnych

Kim są antyterroryści z Wrocławia? To jak czekanie w ciszy na dźwięk pociąganego cyngla – skarżyła się żona Szymona, antyterrorysty od dziesięciu lat. I ciągle prosiła, by zmienił pracę. Gdy kiedyś dowiedziała się o kolejnej akcji, w środku nocy w kapciach i szlafroku przejechała całe miasto i niemal wdarła się do koszar. – Gdy przekonałem ją, że jestem cały i zdrów, rzuciła mi się na szyję – wspomina Szymon. – A następnego dnia wniosła pozew o rozwód… Potężne uderzenie wdziera się w ciszę klatki schodowej. Twardy, gumowy taran niemal rozrywa drewniane drzwi na pół. Dopchnięte kopniakiem wpadają do lokalu. Ułamek sekundy później ubrane w czarne kombinezony postacie wbiegają do mieszkania. Jedna za drugą, w najeżonym lufami karabinków szyku. Jak burza przemykają przez przedpokój, siłą rozpędu wyważając kolejne drzwi. – Rzuć broń, policja! – krzyczą na widok mężczyzny stojącego w rogu pokoju. Z rewolwerem wycelowanym w głowę młodej kobiety… Bandyta klnie i wrzeszczy, że zabije, dzikim wzrokiem omiatając antyterrorystów. Czoło i skronie zalewa mu pot, a uzbrojona ręka zaczyna drżeć. Coraz bardziej, aż wreszcie opada. To wystarcza – jeden z policjantów doskakuje do mężczyzny i powala go na podłogę. Wprawnym ruchem wykręca ramiona i zakłada kajdanki. Inny odbiera pistolet, a dwóch kolejnych wyprowadza z mieszkania roztrzęsioną kobietę. Od chwili wyważenia drzwi wejściowych mija zaledwie kilkadziesiąt sekund. Ta sytuacja zdarzyła się kilka miesięcy temu. Funkcjonariusze z wrocławskiego Samodzielnego Pododdziału Antyterrorystycznego Policji (SPAP) ujęli bandytów, którzy porwali dla okupu kobietę. Jednego zatrzymano w centrum miasta, drugiego, pilnującego zakładniczki – w mieszkaniu na obrzeżach Wrocławia. – Choć był uzbrojony, obyło się bez wymiany ognia – mówią uczestnicy akcji. Gdy pytam o szczegóły, zasłaniają się tajemnicą. Zresztą nie tylko wówczas stosują ten wybieg. Na początku spotkania podają mi wyłącznie swoje imiona, a gdy później proszę o możliwość zrobienia zdjęć, zgadzają się i… zakładają maski. – W naszej policji nie ma przepisów nakazujących zachowanie anonimowości funkcjonariuszom oddziałów antyterrorystycznych – mówi podkomisarz Dariusz Boratyn, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, mój anioł stróż w koszarach wrocławskiego SPAP. – Ale zwyczajowo wokół tych ludzi i ich najbliższych szumu się nie robi. Nie kusić losu Powód? – Antyterroryści mają do czynienia najczęściej z uzbrojonymi i, co gorsza, zdesperowanymi przestępcami – wyjaśnia Dariusz Boratyn. – Takimi, którzy później mogą się mścić. Kolega antyterrorysta opowiadał kiedyś Boratynowi, jak idąc z żoną i dzieckiem jedną z głównych ulic Wrocławia, minął dwóch mężczyzn, w których zatrzymaniu brał swego czasu udział. – Facet nie należy do strachliwych. Ale wtedy najchętniej zapadłby się pod ziemię. Niechby go rozpoznali, niechby zapamiętali żonę i dziecko… Robert, Damian, Grzegorz i Szymon, policyjni antyterroryści, mają podobne doświadczenia. A mnie jeszcze bardziej intryguje pytanie, kim są ci ludzie ukrywający się na widok obiektywu za kominiarkami. – Jestem zwykłym facetem – zapewnia Grzegorz, w SPAP od sześciu lat. – Po ściągnięciu munduru bez problemów wtapiam się w tłum. Bo kto widząc mnie, pomyślałby, że pracuję w takiej jednostce? – pyta retorycznie niepozornej postury policjant. – Nie jest do końca tak, jak mówi kolega – włącza się do rozmowy Robert, antyterrorysta z ośmioletnim stażem, z wyglądu mięśniak, lecz o wyjątkowo bystrym spojrzeniu. – Po pracy nadal chodzimy na treningi, ćwiczymy sporty walki, jeździmy na rowerze, biegamy. Sprawność fizyczna to część naszego zawodu. Tyle tylko, że po robocie można to robić z dziećmi czy z żoną. Ja na przykład biorę syna na rower i grzejemy po lesie. Ale lubię też pokopać w ogródku, zwalić się na tapczan i poczytać książkę czy posiedzieć w Internecie. – Z tym wolnym różnie bywa – dodaje Damian, w SPAP od kilku miesięcy. – Cały czas musimy pozostawać do dyspozycji dowództwa, o każdej porze możemy zostać ściągnięci do pracy. Zresztą nawet gdyby nie ten wymóg, jeśli coś by się działo, rzuciłbym wszystko i rwał do kolegów. Pożegnania bez łez Jak na ich pracę reagują rodziny? – Od dziecka trenuję sporty walki i często wyjeżdżałem na obozy sportowe czy zawody – mówi Damian. – Prawdopodobieństwo zrobienia sobie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 38/2003

Kategorie: Kraj