Czas przyszły, stracony

Nie zagłosowałem na Borowskiego, słyszę postękiwania wśród wszystkich warszawskich lewicowców. Bo „Borówa”, ten zdrajca, rozłam zrobił. I jeszcze SLD publicznie opluwał. Podobnie pewnie jest w Lublinie, gdzie na prezydenta miasta startuje Iza Sierakowska. I w paru innych miejscach też. Zawsze niedawne razy i urazy bolą bardziej nawet niż obecne. Bo te dała prawica, a tamte od kiedyś nieswoich. Prawdą jest, że Marek Borowski zrobił rozłam i nieraz SLD publicznie chłostał. Ale samiśmy sobie też trochę na to zasłużyli. Gdybyśmy wcześniej dokonali zmiany kierownictwa, które obrzydło naszym wyborcom, gdybyśmy zdecydowali się na przedterminowe wybory parlamentarne, pewnie w Sejmie więcej by nas było. Więcej do pracy w komisjach, wystarczająco więcej, by wnieść np. projekt rozpisania referendum. A tak silni jesteśmy koalicyjnymi kłótniami. I nadzieją, że lewica może być alternatywą dla kłócącej się prawicy, czyli PiS z PO. Marka Borowskiego cenić trzeba, że ruszył do walki o stołeczną prezydenturę, kiedy wszyscy uznali, że bój rozegra się pomiędzy atrakcyjnym Kazimierzem i panią Hanią. Wiedząc, że w stołecznej lewicy pełnego poparcia mieć nie będzie, zwłaszcza SLD. Tu niestety nierzadko bywało, że werbalnie partia popierała, ale w praktyce blokowała. Doświadczyłem tego, kiedy dwa lata temu startowaliśmy do Parlamentu Europejskiego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2006, 45/2006

Kategorie: Blog