Nie czas na rezygnację ze złotego

Nie czas na rezygnację ze złotego

Korzyści, jakie Polska może osiągnąć z przystąpienia do strefy euro, są iluzoryczne – za to koszty realne W wielu artykułach, publikowanych regularnie w „Rzeczpospolitej”, prof. Grzegorz W. Kołodko reklamuje zalety zastąpienia złotego euro. Oprócz korzyści czysto ekonomicznych, jakie ta zmiana miałaby przynieść Polsce, samo zadeklarowanie gotowości do przyjęcia waluty europejskiej – zdaniem Kołodki – znacząco wzmocniłoby euroland. Ba, wręcz uchroniło go od dezintegracji. Poglądy Kołodki studiuję bardzo starannie, polemizując z nimi dość regularnie, acz bezskutecznie. Mam wrażenie, że mój szanowny (i bardzo ceniony) oponent nie zadaje sobie trudu zapoznania się z tym, co mam do powiedzenia. 11 maja br. w Akademii Leona Koźmińskiego odbyła się publiczna konfrontacja poglądów za i przeciw, z udziałem prof. Kołodki, piszącego te słowa oraz licznie przybyłej publiczności. Mam wrażenie, że wynik owej konfrontacji pozostaje nierozstrzygnięty. Najprawdopodobniej zwolennicy rychłego przystąpienia do eurolandu pozostaną przy swoich poglądach – ja zaś na pewno przy swoich. Euro nie przyśpieszy wzrostu Uważam, że korzyści, jakie Polska może osiągnąć z przystąpienia do strefy euro, są iluzoryczne – za to koszty nad wyraz realne. Koronnym argumentem za rezygnacją ze złotego miałoby być wyeliminowanie kosztów transakcyjnych wynikających z wymiany złotych na euro i z powrotem przy okazji handlu i turystyki zagranicznej. Koszty te szacuje się, raczej gołosłownie, na kilkanaście miliardów złotych. Solidne badania (także prowadzone w Narodowym Banku Polskim) sugerują, że faktyczne koszty wymiany walut mogą wynosić ok. 0,1-0,15% rocznego PKB. To mniej więcej tyle, ile wynoszą wydatki gospodarstw domowych na zakup karmy dla psów i kotów. Innym ważnym efektem eliminacji ryzyka walutowego miałoby być wzmożenie dynamiki inwestycji, jakoby przytłumionej przez niepewność co do opłacalności produkcji zależnej od handlu zagranicznego. Jednakowoż fakty nie uzasadniają tego argumentu. Dynamika inwestycji nie ma zauważalnego związku z posiadaniem lub nieposiadaniem własnej waluty. Inwestycje stanowią grubo ponad 25% PKB w Czechach i Rumunii (oba kraje zachowały własne waluty), ale ok. 20% zarówno w Polsce, jak i na Litwie oraz w Słowenii – a te dwa kraje z własnej waluty zrezygnowały. Co więcej, udział inwestycji w PKB krajów, które przyjęły euro, znacząco się zmniejszył: w Słowenii z ponad 28% w 2005 r. do 20% w 2015 r., na Słowacji z 29,7% do 23,2%, na Litwie z 23,4% do 19,3%, na Łotwie z 31,3% do 22,6%, w Estonii z 32,9% do 23,7%. W Polsce inwestycje potrafiły wzrastać w tempie dwucyfrowym (np. w 2014 r.) lub spadały (np. w 2013 r.) – przy niezmienionej walucie. Podobnie dzieje się z dynamiką inwestycji w krajach strefy euro. Przykładowo w 2010 r. inwestycje zmalały o ponad 13% w Słowenii. Według wstępnych szacunków zaś w 2016 r. inwestycje na Łotwie spadły o 20%! Przypuszczenie, że przyjęcie euro przyśpieszy wzrost gospodarczy Polski o ok. 0,5% rocznie, jest czystą fantazją. (To zabawne: w Czechach słyszy się pogląd, że przyjęcie euro spowolniłoby wzrost gospodarczy o ok. 0,5%). Innym poważniejszym argumentem za euro miałaby być redukcja zagranicznego długu publicznego. Zostałaby osiągnięta poprzez wykorzystanie rezerw walutowych NBP. To z kolei miałoby spowodować potanienie obsługi polskiego długu publicznego. Niestety, zrobienie takiego użytku z rezerw walutowych NBP jest prawnie niedopuszczalne. Oznaczałoby to użycie pieniędzy banku centralnego do realizacji zadań polityki fiskalnej. Na samym starcie uczestnictwa w eurolandzie Polska dopuściłaby się pogwałcenia jego podstawowych reguł. Rzeczywistość jest taka, że we wszystkich krajach przystępujących do strefy euro gwałtownie wzrasta dług publiczny (z różnych zresztą przyczyn). Żaden kraj nie skorzystał z okazji i nie wykupił, przyjmując euro, swojego długu publicznego – płacąc przy tym rezerwami banku centralnego. Jest jeszcze gorzej. Kraje uginające się pod ciężarem długu publicznego (Słowenia, Portugalia, Grecja itd.) znalazły się w godnej pożałowania sytuacji właśnie z powodu przystąpienia do strefy euro. W 2000 r. dług publiczny Słowenii wynosił 26% PKB, Portugalii 50%, Grecji 105%. W 2016 r. wskaźniki te wyniosły odpowiednio ponad 80%, 130% i 181%. Obecnie cały dług publiczny (krajowy plus zagraniczny) kosztuje Polskę rocznie ok. 1,7% PKB – mniej niż Słowenię (2,8%), nie mówiąc już o np. Portugalii (4,3%). Tyle na temat korzyści, jakie Polska i inne kraje regionu:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 23/2017

Kategorie: Opinie