Czego nie chcą młodzi Francuzi?

Czego nie chcą młodzi Francuzi?

Nowe prawo o zatrudnieniu młodzieży było tylko pretekstem do demonstracji Korespondencja z Paryża Na jesieni płonęły przedmieścia, na wiosnę paraliżowane są centra miast i zamykane uniwersytety. Zamiast młodych ludzi w kominiarkach przed kamerami pokazują się młode twarze pod transparentami – ale rezultat jest ten sam, zagraniczne media, a za nimi światowa opinia publiczna mają wrażenie, że kraj winem i szampanem płynący znowu jest o krok od wojny domowej. Dlaczego właśnie we Francji, słynącej z cywilizacyjnego wyrafinowania, dobrego tonu i towarzyskiego savoir-vivre’u, wybuchają bezustannie bezkompromisowe konflikty wyrażające się manifestacjami, rujnującymi gospodarkę strajkami i, coraz częściej, fizyczną agresją? „Francja maszeruje w przyszłość, cofając się”, twierdzi dziennik „The Boston Globe”, zauważając, że Francuzi odrzucają wszystkie reformy, jakich wymagają zmiany w światowej gospodarce. We wtorek, 28 marca, 2 mln demonstrantów protestowały przeciwko wprowadzeniu nowego typu umowy o pracę dla młodzieży przed 26. rokiem życia. W 2003 r. 2 mln broniły starego systemu emerytur. Wyłączając manifestacje przeciw Le Penowi, największe protesty wiązały się z projektami reform protekcjonistycznego systemu opieki społecznej, który corocznie powiększa deficyt i miliardowe zadłużenie kraju. Powiew roku 68 Zamieszki jesienne, których bohaterami były „dzieci przedmieść”, zaprogramowane niejako na bezrobocie, dały pierwszy, dramatyczny sygnał paraliżu francuskiej gospodarki. Protesty aktualne wyrastają na tym samym podłożu – poczuciu zagrożenia, braku perspektyw, trudności ze znalezieniem pracy i gwarancji jej zachowania, a ich pretekst – specjalna umowa dla młodych ludzi – jest tak samo anegdotyczny jak nieszczęśliwy wypadek, który doprowadził do powstania na przedmieściach. Jeszcze bardziej paradoksalny jest fakt, że wyszydzany na transparentach kontrakt CPE jest próbą odpowiedzi na konflikt jesienny, ma bowiem ułatwić dostęp do rynku pracy młodzieży bez kwalifikacji. CPE – contrat premičre embauche (umowa o pierwszą pracę) to dwuletni kontrakt próbny, pozwalający zatrudniającemu zwolnić pracownika – do lat 26 – w dowolnym momencie bez podania przyczyn. W zamian oferuje się pracownikowi możliwość zdobycia kwalifikacji, odszkodowanie finansowe w razie zerwania umowy i gwarancje dające możliwość wynajmu mieszkania oraz zaciągnięcia kredytu. Szefowie przedsiębiorstw otrzymują w zamian zwolnienie z opodatkowania stanowiska pracy na trzy lata. Ten sam typ umowy obowiązuje od sierpnia ub.r. w przedsiębiorstwach zatrudniających mniej niż 20 pracowników, a jego wprowadzenie nie spotkało się z żadnymi protestami. Dlaczego więc właśnie dzisiaj CPE zadziałał jak płachta na byka, motywując do akcji młodzież, związki zawodowe i lewicowych polityków? Trzeba przypomnieć, że we Francji rządzonej aktualnie przez prawicę (UMP, partia neogaullistów), lewicy zdecydowanie brakuje argumentów i charyzmatycznego lidera, zdolnego poprowadzić ją do prezydenckiego zwycięstwa w roku 2007. Z kolei prawica ma dwóch kandydatów silnych i popularnych – premiera Dominique’a de Villepina i ministra spraw wewnętrznych, Nicolasa Sarkozy’ego. Sposób, w jaki Sarkozy wytrzymał napięcie podczas jesiennych zamieszek, i kreowana przezeń postawa „sprawiedliwie karzącego” ojca narodu podobają się Francuzom. Wielu zwolenników ma również de Villepin – postrzegany jako zrównoważony, reprezentacyjny dyplomata. W momencie „wojny przedmieść” lewicy trudno było frontalnie zaatakować władzę, ponieważ większość Francuzów poczuła się zagrożona i stanęła murem za rządową polityką kija i marchewki. W styczniu, kiedy rząd w porozumieniu z Medef (związkiem zawodowym szefów przedsiębiorstw) przedstawił projekt nowej umowy o pracę – związki zawodowe zobaczyły w niej natychmiast dobry pretekst do rozpoczęcia kontestacji. Wobec organizującego się oporu rząd postanowił przyspieszyć proces legislacyjny, co okazało się posunięciem niezręcznym. Na przyjęcie projektu przez Zgromadzenie Narodowe studenci zareagowali okupacją uniwersytetów, a kiedy do ruchu włączyła się Sorbona, Francuzi przypomnieli sobie rok ’68. Stawiając na euforię rozgorączkowanej młodzieży, związki zawodowe odmówiły dialogu z premierem, proponującym dyskusję nad poprawkami do istniejącego tekstu. Sytuacja stawała się coraz bardziej patowa – rząd upierał się przy swoim, a ulica przy swoim, demonstrując rosnącą determinację i siłę. Zastrajkowała większość uniwersytetów i jedna czwarta liceów, związki zawodowe doSrzuciły do koszyka strajki – zwłaszcza w sektorze państwowym – nawet opinia publiczna poparła w 80% żądanie wycofania niechcianego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2006, 2006

Kategorie: Świat