Czego nie mogą zrobić zachodni socjaldemokraci, by wyborcy chcieli na nich głosować „Lancia, rolex i perfumy od Gucciego, to atrybuty socjalisty od Craxiego” – śpiewano pod koniec lat 80. w rzymskim teatrzyku. Kabaretowa kpina z czołowych działaczy Włoskiej Partii Socjalistycznej, która w latach 80. współrządziła Italią wraz z chadekami, świetnie oddawała atmosferę panującą we włoskim społeczeństwie wokół socjalistów. Takie opinie stały się zwiastunem rychłej klęski wyborczej prężnej z pozoru partii lewicowej, której przywódca, Bettino Craxi, stał na czele rządu, ale która miała nieszczęście zacząć współzawodniczyć z prawicą w nie swojej konkurencji. Gdy najbogatszy człowiek Europy, włoski magnat telewizyjny, Silvio Berlusconi, głosił w kampanii wyborczej: „Jestem obrzydliwie bogaty, mam najpiękniejsze jachty świata”, Włosi chętnie na niego głosowali, mimo iż każdy wiedział, że prokuratorzy ścigają go za oszustwa podatkowe i korupcję. Wszyscy, którzy prowadzili kreatywną księgowość, otrzymali prezent od nowego premiera: ustawę, która zmieniała kwalifikację prawną oszustw podatkowych z przestępstwa na wykroczenie administracyjne. Bruno Vespa, czołowy włoski publicysta telewizyjny, zwięźle skomentował pierwsze, krótkotrwałe zwycięstwo wyborcze Berlusconiego z 1994 r.: „Wyborcy czego innego oczekują od lewicy, a czego innego od prawicy. Bogacz Berlusconi był wiarygodny, bo mówił o bogaceniu się. Lewica mniej, bo nie miała przekonującej alternatywy, odrębnej wizji rozwoju”. W czasach gospodarki globalnej, gdy odchylenia wahadła politycznego między lewicą a prawicą są coraz mniejsze, bo zmniejsza się pole manewru gospodarczego i społecznego partii politycznych, dla lewicy coraz większego znaczenia nabiera system wartości, do których się odwołują. Hiszpański politolog, prof. Juan Carlos Monedero, dodaje do tego dwa czynniki, pozwalające dziś lewicy „być sobą” i odzyskiwać wiarygodność: przestrzeganie własnego kodeksu etycznego i styl bycia polityków. Lewica – nie centrum Etyka lewicy – takiego przedmiotu nigdzie nie wykładają. Ale ktokolwiek mógł z bliska obserwować zwyczaje polityczne w krajach zachodniej Europy, wie, że lewica, to nie tylko programy wyborcze i konkretna polityka, lecz również pewien kodeks postępowania, styl bycia. Przez stulecie działania europejskiej socjaldemokracji ukształtował się lewicowy savoir vivre. – Dziś – mówi historyk dziejów nowożytnych i znawca niemieckiej socjaldemokracji, prof. Jerzy Holzer – nikt już nie wymaga od jej polityków szczególnej ascezy. Od czasu ogłoszenia przez SPD w Niemczech Programu z Godesbergu socjaldemokraci to nie są już dawne partie robotnicze. Nie dążą do obalenia kapitalizmu. Akceptują prawa rynku. Pozostają jednak partiami mniej zarabiających warstw społecznych. Od czasów Willy’ego Brandta w Niemczech czy Pietra Nenniego we Włoszech zmieniło się wiele. Ale żadnemu z niemieckich, hiszpańskich, włoskich, francuskich czy szwedzkich socjaldemokratów, chyba że zamierzałby popełnić polityczne samobójstwo, nie przyjedzie do głowy publiczne ogłaszanie liberalnego wyznania wiary w rodzaju „jesteśmy partią centrową”. Pewnych rzeczy socjaldemokrata po prostu nie robi, ponieważ podważałyby sens istnienia jego opcji. Zacznijmy od rzeczy z pozoru drugorzędnych, które jednak zawsze są odbierane przez lewicowy elektorat zupełnie jednoznacznie. Lewicowy polityk nie może odwracać się od swego elektoratu, lekceważyć kultury, wywyższać się, snobować na wielkopańskie salony. W Berlinie, Madrycie czy Sztokholmie jest raczej nie do pomyślenia, aby socjalistyczny minister poszedł do opery z żoną w futrze z norek, jeździł autostradą 200 km na godzinę prywatnym samochodem lub zapraszał swego oficjalnego gościa do najdroższej restauracji w mieście. Aby ustrzec swych ministrów przed takimi pokusami, już kanclerz Helmut Schmidt wprowadził zwyczaj podejmowania szefów rządów i innych wysokich osobistości w swej prywatnej rezydencji. W bardzo dobrym tonie jest natomiast, gdy lewicowy polityk na początku kadencji ujawnia posiadany majątek – swój i żony. Natomiast bardzo źle widziany jest udział lewicowych polityków w balach i przyjęciach wydawanych przez wielkich biznesmenów. Jeśli np. w Niemczech czy Francji polityk zmienia co kilka lat żonę, wyborcy na ogół nie mają do niego pretensji. W tych zamożnych społeczeństwach tolerowane jest, gdy ma na przykład domek czy willę na włoskim wybrzeżu. Pozostały jednak granice, których przekroczyć nie wolno. – Nie znam żadnego liczącego się polityka socjaldemokratycznego w zachodniej Europie, który miałby własną firmę i on lub jego małżonka występowaliby prywatnie jako pracodawcy – mówi wykładowca Akademii Dyplomatycznej w Warszawie, jeden z najbardziej doświadczonych polskich dyplomatów, który był
Tagi:
Mirosław Ikonowicz