Po zamieszkach na stadionie Legii To wisiało w powietrzu od dawna. Było tylko kwestią czasu, kiedy na stadionie warszawskiej Legii dojdzie do rozróby i zamieszek. Sztandarowa trybuna pięknego obiektu, tzw. żyleta, została opanowana przez bandę, której pozwalano na wiele, coraz więcej. Cała piłkarska Polska to widziała, niektórzy ostrzegali, ale szefowie stołecznego klubu kluczyli, płacili, zwlekali i czekali – no to się doczekali. W niedzielne popołudnie, 2 marca, decyzją Biura Bezpieczeństwa m.st. Warszawy mecz 24. kolejki Ekstraklasy między Legią Warszawa a Jagiellonią Białystok został zakończony po pierwszej połowie (0:0). Zatrzymano 38 osób. Taki jest efekt bijatyki na trybunach, do której doszło przed przerwą. Posypały się kary na kluby i bandytów. Oby był to początek nowej ery w polskiej ligowej piłce, w co jednak śmiem wątpić… Przecież już po pierwszej wiosennej kolejce Komisja Ligi zamknęła żyletę na dwa mecze. To kara za użycie środków pirotechnicznych i fajerwerków w trakcie spotkania z Koroną Kielce (14 lutego br.). Przed rundą wiosenną wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski uprzedzał, że w przypadku nieprzestrzegania prawa na obiekcie przy Łazienkowskiej nie zawaha się użyć swoich uprawnień, z zamknięciem stadionu włącznie. Minęło zaledwie kilkanaście dni… Legia-Jagiellonia na trybunach „Kibice i organizatorzy nie dali nam żadnej szansy na to, by postąpić inaczej – oceniła szefowa stołecznego Biura Bezpieczeństwa Ewa Gawor. – W końcówce pierwszej połowy z sektora gości rzucano petardy hukowe w okolice boiska oraz tzw. sektora buforowego. Część fanów przyjezdnych próbowała wyrwać bramę przejściową do tego sektora. Prawdopodobnie sprowokowało ich wywieszenie do góry nogami na trybunie Legii flag w barwach Jagiellonii i z emblematami białostockiego klubu. Ostatecznie to fani Legii sforsowali bramę oddzielającą ich od gości i doszło do bijatyki. Musiała interweniować policja. W przerwie spiker zawodów poinformował o zakończeniu meczu i zaapelował o jak najszybsze opuszczenie stadionu”. Jak pisano, panował totalny chaos. Pracownicy stołecznego klubu informowali, że wszyscy, łącznie z nimi, piłkarzami i dziennikarzami, muszą opuścić stadion. Kilka minut później do przedstawicieli mediów miał wyjść delegat PZPN Grzegorz Figarski, długo jednak nie pojawiał się w sali konferencyjnej. Według nieoficjalnych wiadomości, rozważano wznowienie meczu przy pustych trybunach. Ostatecznie w sali konferencyjnej zjawił się dyrektor ds. bezpieczeństwa Legii Dariusz Derewicz. Poinformował: „Dziś na trybunach doszło do incydentów z udziałem kibiców. Jako kierownik ds. bezpieczeństwa tej imprezy około godz. 18.35 poprosiłem policję o wsparcie. Policja wkroczyła, a o godz. 18.42 przedstawiciel Urzędu m.st. Warszawy wydał decyzję z rygorem natychmiastowej wykonalności o przerwaniu imprezy. Informacja została przekazana sędziemu, delegatowi PZPN i publiczności”. Na Łazienkowskiej nie ma już nic W kontekście wydarzeń, do jakich doszło kolejny raz podczas meczów Legii, opublikowany niedawno przez PZPN raport o stanie bezpieczeństwa na polskich stadionach, którym tak chlubił się prezes Zbigniew Boniek, nie jest wart funta kłaków. Wszyscy mają już dość chuligaństwa i bandyterki spod znaku żylety. Nie wystarczy 1030. ostrzeżenie i stwierdzenie, że „wreszcie trzeba coś z tym zrobić”. Niezbędne są konkretne decyzje i działania. Należy sobie uświadomić, że na Łazienkowskiej oprócz przepięknego obiektu nie ma już nic! Drużyna nie liczy się na europejskiej arenie (patrz jesień 2013 r.), widownia została zdominowana przez rozwydrzoną tłuszczę, króluje kiczowata, rzekomo patriotyczna hucpa podsycana przez politykierów. Przebogate tradycje klubu poszły w zapomnienie. Dramatycznie zabrzmiały słowa ikony stołecznej drużyny, byłego zawodnika i reprezentanta Lucjana Brychczego: „Kilkadziesiąt osób w zaledwie kilka minut zniszczyło wieloletni wysiłek budowania przyjaznego wizerunku klubu, na jaki ten bez wątpienia zasługuje”. Przez kilka najbliższych lat można sobie najwyżej pomarzyć o jakimś poważnym inwestorze. Dzisiejsza Legia jest bowiem warta mniej niż zero! Nikt normalnie myślący nie da nawet symbolicznej złotówki. A skoro tak, ktoś powinien za to odpowiedzieć – nie tylko grupa typów spod ciemnej gwiazdy. Czy do chociażby cienia odpowiedzialności za kolejne ekscesy na stadionach Ekstraklasy poczuwa się kierownictwo Polskiego Związku Piłki Nożnej? Całkiem niedawno, bo w tegorocznym 5. numerze „Przeglądu” pisałem: „Prezes Zbigniew Boniek wije się niczym piskorz, byle tylko nie podpaść kibolom. Pierwszy z brzegu przykład to jesienna wymiana
Tagi:
Maciej Polkowski









