Jak naprawić uczelnie

Jak naprawić uczelnie

Nie ma drugiej dziedziny życia społecznego, w której tak lekkomyślnie wydawano by tak wielkie pieniądze publiczne jak w nauce W 2011 r. zmieniona została ustawa o ustroju szkolnictwa wyższego i nauki – było to zwieńczenie kilkuletnich reform. Wiele jej paragrafów budziło kontrowersje środowisk akademickich i polemiki nie ustają. Ostatnio ożywiły się po zmianie na stanowisku ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Reformy po reformach Po 1989 r. sytuację w polskim szkolnictwie wyższym zdominowały dwa wyże: demograficzny i reformatorski. Wyż urodzeń z lat 1976-1980 zaczął wchodzić w wiek studencki w połowie lat 90. Liczba studentów zwiększyła się pięciokrotnie – z ok. 400 tys. na przełomie lat 80. i 90. do niemal 2 mln w drugiej połowie minionej dekady. Wskaźniki scholaryzacji netto na poziomie wyższym przekroczyły 40%, co ulokowało nasz kraj w światowej czołówce. Uwzględniając nawet pogorszenie jakości studiów i deprecjację dyplomów akademickich, nie sposób nie uznać tego zjawiska za wielki sukces edukacyjny. Na wyż demograficzny na uczelniach nałożyła się wyjątkowo duża dawka reform szkolnictwa akademickiego. Głównym ich elementem było wdrażanie deklaracji bolońskiej z 1999 r. (tzw. procesu bolońskiego), niewątpliwie postępowego dokumentu porządkującego europejską edukację wyższą. Wprowadziliśmy jej najważniejsze postanowienia, polskie uczelnie stały się kompatybilne z europejskimi. Uporanie się z wyżem demograficznym oraz nawałą reform nie oznacza, że sytuacja w szkolnictwie wyższym się stabilizuje i zmodernizowane uczelnie zaczną sprawnie funkcjonować, wypełniając zadowalająco swoją misję edukacyjną. Zmniejszanie się liczby studiujących w wyniku pogłębiającego się niżu urodzeń w latach 90. i na początku bieżącego stulecia oraz zmiana ich preferencji edukacyjnych – zwrot ku studiom zawodowym (technicznym, rolniczym, ekonomicznym, prawniczym) – rodzą nowe problemy, chyba nawet dokuczliwsze niż poprzednie. Dotyczy to szczególnie uniwersytetów, zdominowanych przez kierunki humanistyczne, po których trudno znaleźć pracę w wyuczonej specjalności. Zmorą uniwersytetów staje się teraz nie nadmiar studentów, lecz ich niedobór. Pod wpływem tego procesu są one zmuszane do ponownego, często gruntownego rewidowania świeżych jeszcze struktur i programów nauczania, czyli swoistej neoreformy. A kto temu nie podoła, może w ogóle wypaść z systemu edukacyjnego. Działania te powinny być jednak poprzedzone rewizją niektórych rozwiązań przyjętych w ostatnich latach. Kilkuletnie doświadczenia wskazują, że nie były one racjonalne i nie wpływają korzystnie na efektywność dydaktyczną i naukową uczelni. Zmiany na studiach Do najważniejszych korekt niedawnych reform zaliczyłbym: 1. Zmianę systemu przyjęć na studia. Wobec niskiego i w dodatku pogarszającego się poziomu matur oceny ze świadectw maturalnych nie powinny być jedyną przepustką do akademickich audytoriów. Zasadne byłoby przywrócenie egzaminów wstępnych, przynajmniej na niektórych kierunkach. Uczelnie mogłyby w ten sposób wpływać na profil i poziom intelektualny swoich studentów, co odbiłoby się korzystnie na jakości kształcenia, tak mocno podupadłej w ostatnich latach. Nie oznacza to wyeliminowania ocen maturalnych, tylko względne obniżenie ich rangi. Punktować należałoby też inne, indywidualne, pozaszkolne osiągnięcia kandydata na studenta. Proporcje kryteriów uzyskania indeksu mogłyby wyglądać następująco: wyniki egzaminu wstępnego – 50%, matura – 40%, pozostałe – 10%. 2. Przywrócenie jednolitych studiów magisterskich. Obowiązkowy (poza niektórymi kierunkami) podział na studia licencjackie i uzupełniające magisterskie jest fatalny, czego dowodzą kilkuletnie doświadczenia. Studenci powinni mieć prawo wyboru typu studiów, tzn. mogliby się decydować tylko na studia jednostopniowe – zawodowe (trzy lata) i ewentualnie potem jeszcze magisterskie (dwa lata), z możliwością zmiany kierunku i uczelni, lub od razu podejmować jednolite studia magisterskie (cztery i pół roku, pięć lat), czyli takie, jakie niedawno zlikwidowano. Dopiero na tych ostatnich istnieje możliwość układania spójnych i ambitnych programów nauczania, włączania studentów do badań naukowych, racjonalnej wymiany międzynarodowej itp. 3. Dopuszczenie do bezpłatnego (lub za niewielką opłatą) studiowania drugiego kierunku na studiach humanistycznych, szczególnie w zakresie filozofii, socjologii, politologii, stosunków międzynarodowych (np. europeistyki, azjatystyki, afrykanistyki, amerykanistyki), rzadkich, ale ważnych gospodarczo i kulturowo filologii (np. japonistyki, hinduistyki, arabistyki, sinologii, turkologii). Takie rozwiązanie dawałoby ambitnym młodym ludziom szansę poszerzenia wiedzy specjalistycznej (z pierwszego kierunku), a w makroskali sprzyjałoby rozwojowi kulturowemu społeczeństwa. Druga korzyść to ratowanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2014, 2014

Kategorie: Opinie