Czy istnieje kanon lektur, które każdemu wypada znać?

Czy istnieje kanon lektur, które każdemu wypada znać?

Tomasz Jastrun, poeta, publicysta
Do tej pory istniał kanon lektur kulturalnego człowieka, tworzyły go tradycja, lektury szkolne, snobizm, że trzeba to znać, a także zwykła czy niezwykła ciekawość. Teraz ten kanon jest w rozsypce. Z różnych powodów. Też dlatego, że cała nasza cywilizacja uderza w tradycję i w formy, a one się rozpadają. Młode pokolenie żyje bardziej „tu i teraz”, nie interesuje go przeszłość i ma nadmiar nowych bodźców, także dzięki telewizji i internetowi. Obserwuję swoich studentów w szkole dziennikarskiej, często są inteligentni, zdolni, czasami świetnie piszą, ale te wszystkie książki, które były dla mnie i dla mojej generacji ważne, dla nich zupełnie nie istnieją. Nawet większości lektur szkolnych udało im się nie przeczytać, a jeśli przeczytali, to ich nie pamiętają. Nie pamiętają, gdyż nie jest to dla nich ważne.
Taka sytuacja ma poważne konsekwencje. Wspólne lektury, ich obrazy, dialogi, zapachy i smaki dają poczucie silnej wspólnoty, to świat podobnych odniesień, łatwiej wtedy się rozumiemy, to jest ta wspólna piaskownica wyobraźni.

Prof. Elżbieta Rekłajtis, socjolog kultury
To jest coś, co tworzy materiał, do którego człowiek się odwołuje w rozmaitych sytuacjach, np. rodzinnych, towarzyskich, życiowych. Można wyjść od wyboru lektur szkolnych, potem modyfikowanego przez dom i własny rozum oraz wpływ środowiska, w którym przebywamy. Kanon lektur poznawanych w młodym wieku nie wydaje się ponętny, ale jeśli poznajemy go w innej atmosferze poza szkołą, czasem nawet poza książką, w życiu rodzinnym, towarzyskim, stanowi odniesienie, a pewne cytaty, echa, „haczyki”, po których idzie się dalej w poszukiwaniach, pozostają w pamięci, zyskują przy ponownej lekturze jako odwołanie do wartości.

Prof. Janusz Degler, polonista, teatrolog, Uniwersytet Gdański
Kanon mnie ukształtował i staram się przekonywać do tego moich studentów, ale to już inne pokolenie. Nie wiem, czy studenci czytają wymagane pozycje tylko z obowiązku, czy też znajdują tutaj odpowiedzi na podstawowe pytania życia i świata. W młodości określały nas książki „zbójeckie”, np. powieści Karola Maya, pozostawiały one trwały ślad w osobowości, psychice, pamięci. Moje pokolenie wytworzyło wspólny kod ukształtowany przez literaturę, co pozwalało się porozumieć bez słowa, bo wiedziałem, że rówieśnicy przeczytali te same książki. Dziś przestrzeń tę ograniczyły i zminimalizowały media. Wytworzył się nowy kod gier komputerowych, filmów i literatury fantasy. Mogę pojąć te fascynacje, ale trudno mi się z nimi utożsamiać. Być może, Tolkien to taki współczesny Verne. Dla mojego pokolenia niezmiernie ważny był Faulkner i literatura amerykańska. Dziś poza jedną obowiązkową pozycją młodzież jej nie zna. Podobnie z Dostojewskim. Moje pokolenie po przeczytaniu „Zbrodni i kary” sięgało po inne powieści pisarza, teraz nie. Szokiem dla mnie jest to, że nie czyta się Conrada. Nikt ze studentów nie sięga po takie książki, nie uważa ich za ciekawe. Jesteśmy więc świadkami istotnego przełomu. Kanon dawnych lektur kształtował europejską inteligencję, teraz on się rozpada, ale może takie jest wyzwanie czasu, bo kto dziś może sobie pozwolić na lekturę siedmiu tomów Prousta?

Prof. Bolesław Faron, historyk literatury, b. minister oświaty
We współczesnym świecie tylko czytanie może uratować naszą wyobraźnię, ale przyczółków zachęcających do lektury jest coraz mniej. Szkoła coraz częściej i chętniej sięga do pozawerbalnych znaków. Trudno wytypować 10, 20 czy 150 lektur, ale nie wyobrażam sobie dojrzałego inteligenta, który nie znałby przynajmniej w wyborze Kochanowskiego, Krasickiego, kto nie otarłby się o romantyków i o klasykę pozytywistyczną, jak Sienkiewicz, choć już nie Kraszewski. Nie wyobrażam sobie inteligenta bez Wyspiańskiego, poetów Skamandra, bo awangarda ma już mniejsze szanse. Z pisarzy współczesnych największe szanse mają najmłodsi, bo są lansowani przez media. Dzięki nim swoje apogeum osiągnęli Gretkowska, Tokarczuk, Pilch i inni. Dla mojej generacji prócz polskiej klasyki była klasyka europejska. Nikt nie zrozumie współczesnej kultury, jeśli nie przeczyta choćby po jednej powieści Dostojewskiego, Kafki, Prousta, choćby jednego rozdziału z „Ulissesa” Joyce’a.

Rafał Skąpski, prezes Fundacji Kultury Polskiej
Formalnego kanonu nie ma i nigdy nie będzie. Nie jest nim ani to, co proponuje szkoła, ani to, co chcą czytać moje dzieci, ani to, co proponuje np. pod hasłem „Biblioteka XX wieku” niejedno wydawnictwo. Za każdym razem jest to tylko czyjś wybór, jakiegoś redaktora naczelnego lub pedagoga. Każdy z nas buduje sobie własny kanon i próbuje przekazać najbliższym. Pewne książki zapamiętujemy na długo. Dla mnie takimi są dzieła Żeromskiego – bardziej niż Sienkiewicza. Do własnego kanonu wpisałbym także literaturę faktu i wspomnieniową, dzienniki i biografistykę, bo ona bardziej przygotowuje do życia, pomaga w poznaniu ludzi, z którymi będziemy się stykać. Myślę o wspomnieniach osób o podobnej konstrukcji wewnętrznej. Dla mnie do takiego kanonu należą „Dzienniki” Marii Dąbrowskiej, choć także „Noce i dnie”. Wiem jednak, że ta powieść przez wielu innych jest odrzucana, a nawet niektórzy za powód do dumy uznają fakt, że jej nie przeczytali.

Jarosław Abramow-Newerly, pisarz
Sądzę, że lepiej, gdy każdy czyta to, co go interesuje. Z drugiej strony, kanon ułatwia życie, wskazuje pewne drogi. Na pewno nie zaszkodzi go znać.

Juliusz Erazm Bolek, poeta, dziennikarz
Kanon potrzebny jest do tego, by ludzie mogli rozmawiać ze sobą, by wzajemnie rozumieli metafory, zaczerpnięte np. z mitologii. Nie ma kanonu uniwersalnego. Punktem odniesienia jest kultura danego kontynentu i społeczności kulturowej. W Europie, także w Polsce, często się wspomina o mitach greckich i rzymskich, dużo rzadziej o słowiańskich czy skandynawskich. Z kolei w naszym kanonie nie ma żadnego autora chińskiego, japońskiego, perskiego itd. Niezależnie od tego każdy może mieć własną listę lektur. Jest tyle książek, że każdy może stworzyć inny zestaw.

Sławomir Grabowski, autor scenariuszy filmów dla dzieci
Polska twórczość dla dzieci bardzo ewoluuje. Tak się dzieje zresztą w całej kulturze. Ja byłem zauroczony sierotką Marysią i krasnoludkami, ale dzisiaj to zupełnie niemodne. Kanon lektur zmienia się szaleńczo. Starsi czytywali jeszcze Muminki, „Alicję w krainie czarów”, bo to robiło wrażenie. Dla małych dzieci, do lat sześciu, trudno mówić o kanonie. Tu trzeba raczej dostarczać podstawowe informacje i emocje i wcale nie muszą to być wielkie dzieła literackie, liczy się ich przesłanie. Jeśli chodzi o wierszyki do czytania dzieciom, nikt jeszcze nie przeskoczył Tuwima ani Brzechwy. To jeszcze przez długi czas będzie modne.

Michał Jagiełło, dyrektor Biblioteki Narodowej
Bardzo trudno ustalić kanon obowiązujący wszystkich, tak ogromna jest rozmaitość zainteresowań. Wszystko się rozjechało, z chwilą kiedy ze szkół średnich wyrugowano łacinę. Obserwuję pęknięcie w nowym pokoleniu, które jest oczytane, inteligentne, ale pojęcia z mitologii greckiej i rzymskiej są dla niego puste, choć przeczyłaby temu ogromna popularność książek Kubiaka. Mimo to nastąpiło niebezpieczne tąpnięcie. Przez setki lat pomimo różnych rewolucji posługiwano się tym samym kodem. Teraz trudno o czymś takim mówić. Młodzież z trudem przechodzi przez romantyzm, Żeromskiego itd. Myślę, że Biblioteka Narodowa jest takim symbolem ciągłości i pamięci.

Dariusz Chętkowski, polonista z XXI Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi
Nie zadowala mnie obowiązujący kanon lektur i nie dlatego, że jestem młody. Są tam dwa błędy. Jesteśmy środowiskiem miejskim, żyjemy głównie w miastach, ale mamy w szkołach literaturę wiejską. Trzeba by zerwać z tą sięgającą XVIII w. zaszłością i dostarczyć młodzieży więcej tekstów związanych z przestrzenią miejską. Drugi błąd to mała ilość literatury pisanej przez kobiety. Młody człowiek zyskuje przekonanie, że kobiety w literaturze nie odegrały wielkiej roli.

 

Wydanie: 2004, 22/2004

Kategorie: Pytanie Tygodnia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy